Karina Kozłowska to jedna z najbardziej utalentowanych białoruskich łuczniczek. Wystąpiła na igrzyskach w Tokio, gdzie z drużyną zajęła czwarte miejsce. Od tego roku posiada też polski paszport. "Jestem bardzo szczęśliwa, iż moje marzenie się spełniło i iż jestem pełnoprawną Polką" - pisała na Instagramie.
REKLAMA
Zobacz wideo Co dalej z Manchesterem City? Żelazny: Już nikt się ich nie boi
Do Polski przeniosła się w 2022 r. Dziś znów jest o niej głośno. W połowie lutego wystąpiła w Halowych Mistrzostwach Polski Seniorów w Łucznictwie. Do imprezy przystąpiła bez większych przygotowań, a i tak udało jej się zwyciężyć w kategorii łuk klasyczny.
Karina Kozłowska mówi o trudnej sytuacji życiowej. Tam pracuje
Po sukcesie na arenie krajowej Kozłowska udzieliła wywiadu "Przeglądowi Sportowemu Onet". Opowiedziała m.in. o trudnościach, z którymi boryka się na co dzień. Okazuje się, iż nie tylko trenuje i studiuje, ale i podjęła pracę, bo system nie gwarantuje wypłaty kadrowiczom. Jest ekspedientką w Żabce.
- Trenuję prawie codziennie, ale muszę to łączyć z pracą na kasie w Żabce i studiami anglistyki, bo chcę być tłumaczem. Jest ciężko. Jak mam drugą zmianę, to trenuję wcześnie rano i jest dobrze. Ale gdy muszę wstać do pracy o piątej rano, to wieczorem mam już mniej energii. A czasu dla siebie nie mam wcale - ujawniła. Jej celem są igrzyska olimpijskie 2028.
Kozłowska mówi o dramatycznych chwilach na Białorusi. Groziło jej niebezpieczeństwo
Kozłowska wróciła też wspomnieniami do ucieczki z Białorusi. Decyzje o niej podjęła m.in. w związku z protestami, w których brała udział po sfałszowanych wyborach prezydenckich. - Nieraz uciekałam przed policją - mówiła. Jednak sytuacja pogorszyła się po wybuchu wojny w Ukrainie.
- Gdy podjęłam decyzję o ucieczce, nie powiedziałam nikomu, bo spodziewałam się, iż informacja może trafić do służb. Po przekroczeniu granicy napisałam do mojej trenerki, z którą współpracowałam dziewięć lat. Ufałam jej, ale zachowałam ostrożność. I dobrze. Od razu zadzwoniła do ministerstwa, iż uciekam, bo myślała, iż jeszcze nie przekroczyłam granicy. Gdybym powiedziała jej wcześniej, na pewno strażnicy by mnie zatrzymali - relacjonowała. Ale na tym jej dramatyczne przeżycia się nie zakończyły.
- Potem do moich przyjaciół przyszła policja i wsadzili ich do więzienia na dwa tygodnie. Dzwonili na moje prywatne konta i krzyczeli, iż mam wrócić. Grozili, iż ich nie wypuszczą, aż nie wrócę, ale ja wiedziałam, iż nie mam odwrotu. Udało mi się również sprowadzić do Polski rodzinę - dodawała. I w tej chwili o powrocie na Białoruś Kozłowska może zapomnieć. Powód? Obawa przed skazaniem na życie za kratkami. - Grozi pewnie ze trzy czy cztery lata więzienia - zdradziła.
Zobacz też: Rybus zabrał głos ws. meczu Polska - Rosja. Jasny przekaz.
Kozłowska w centrum afery
O Kozłowskiej było też głośno w listopadzie 2023 roku. Wówczas zawiesiła karierę, a winą za to obarczyła trenera, a zarazem prezesa klubu LKS Łucznik Żywiec Jana Lacha. Twierdziła, iż złapała obniżkę formy, na co działacz zareagował w niewłaściwy sposób.
- Trener krzyczał i wyzywał mnie na treningach. I to kilka razy. Padło wiele obraźliwych słów, ale większość nie nadaje się, by je przytaczać. Zabolało mnie bardzo, to kiedy powiedział do mnie, iż jestem z Białorusi i dlatego w Polsce jestem nikim. Stwierdziłam wtedy, iż muszę zrobić przerwę, bo nie daję rady - mówiła w rozmowie z Interią. Szkoleniowiec zaprzeczył tym oskarżeniom. Dopiero niedawno Kozłowska wróciła do treningów.