Iga Świątek Katie Boulter 6:7, 6:1, 6:4 po dwóch godzinach i 57 minutach gry – uff, mamy to! Zdobywamy punkt na wagę zwycięstwa Polski nad Wielką Brytanią w ćwierćfinale United Cup. Ogromne brawa dla Świątek, bo wygrała strasznie trudny mecz. Najtrudniejszy, jaki można sobie wyobrazić!
REKLAMA
Zobacz wideo Lewandowscy daleko poza podium w rankingu najbogatszych Polaków
Tylko siedem minut trwały łącznie gemy, po których Świątek wyszła na prowadzenie 2:0. Ale już trzeci gem potrwał aż 14 minut. I był zapowiedzią kłopotów, jakie Polka będzie miała w meczu z Brytyjką, która prezentuje szczególnie niewygodny styl gry dla naszej mistrzyni.
Świątek nie miała takiej mocy uderzeń jak rywalka
Na początek Iga wygrała do 15 swojego gema serwisowego i również do 15 gema przy podaniu rywalki. W trzecim gemie prowadziła 40:15, serwowała, wydawało się, iż wszystko jest pod kontrolą. Ale wystarczyło, iż popełniła prosty błąd, iż nie domknęła gema na spokojnie, a już rozpętała się walka na całego.
Boulter rzuciła się na Świątek jak lwica. Tego gema – złożonego z aż 24 punktów – jeszcze przegrała. Iga wybroniła aż cztery breakpointy i wreszcie wykorzystała siódmą piłkę na 3:0. Tylko iż niedługo było już 4:4. Gdy Brytyjka notowana na 24. miejscu rankingu WTA odrobiła straty, dostaliśmy od realizatora transmisji podpowiedź, dlaczego tak się stało. Otóż Boulter na siłę Świątek odpowiadała jeszcze większą siłą. W pewnym momencie statystyki mówiły, iż ona gra topspinowe forhendy ze średnią prędkością 123 km/h, a Świątek – 119 km/h. W bekhendach różnica była jeszcze większa: u Brytyjki średnia wynosiła 120 km/h, a u Polki – 111 km/h.
Jaka szkoda, iż trenera Igi Świątek zagłuszyła muzyka
Gdy Świątek przerwała serię wygranych gemów Boulter i wyszła na 5:4, do akcji wkroczył Wim Fisette. Krótką przerwę nowy trener Igi wykorzystał na przekazanie jej jakichś uwag. Szkoda, iż nie wiemy, jakich – rozmowę zagłuszała muzyka. A adekwatnie nie rozmowę, tylko bardziej monolog Belga. Bo sfrustrowana Iga z rzadka coś odpowiadała, bardziej gestykulowała. W każdym razie dużo pokazywała jej mowa ciała. Nietrudno było zgadnąć, iż Świątek mierzy się z tym, czego najbardziej nie lubi – musiała walczyć z bardzo mocno, bezkompromisowo uderzającą rywalką, której atuty dodatkowo podkreśla jeszcze szybka nawierzchnia.
Mecz, który zaczął się od pewnego prowadzenia Świątek, stał się tak zacięty, iż w tie-breaku pierwszego seta po ponad godzinie gry mieliśmy wyniki 6:6, 2-2 i 44:44 w punktach oraz 6:6, 3-3 i 45:45. Znając charakter Polki mogliśmy się spodziewać, iż to ona wygra tę zaciętą końcówkę. Ale nie – Boulter zaczęła jeszcze mocniej ryzykować, jeszcze lepiej trafiać i po 73 minutach podskakiwała z radości, bo niespodziewanie wygrywała w tym meczu 1:0 w setach.
Brytyjka strasznie rośnie. Dlatego aż tak zagroziła Idze
Boulter już we wcześniejszych meczach United Cup 2025 pokazała, iż jest w formie. Wcześniej wygrała w Sydney gładko z Argentynką Podoroski 6:2, 6:3 i z Australijką Gadecki 6:2, 6:1. Brytyjka do meczu ze Świątek przystępowała jako singlistka, która nigdy nie przegrała meczu w United Cup. Debiutowała rok temu, wtedy wygrała oba swoje pojedynki, między innymi z Jessiką Pegulą.
Dla Boulter cały miniony rok był szczególny. Wygrała w nim dwa turnieje i 38 z 61 meczów. Skończyła go na 24. miejscu w światowym rankingu, podczas gdy jeszcze rok wcześniej cieszyła się z życiówki w postaci 56. miejsca. Wiedząc, jak Boulter się rozwija, widząc jak wspaniale walczy ze Świątek i zauważając, jak duże problemy ma w tym meczu Polka, można było spodziewać się dużej niespodzianki. Poważnie brzmiało pytanie czy Iga znajdzie plan B, czy od drugiego seta wprowadzi do swojej gry jakieś nowe rozwiązania, które zaskoczą Brytyjkę. Ale stawiać trzeba było też inne pytanie – czy Boulter wytrzyma taką intensywność grania, jaką obie ze Świątek imponowały przez 73 minuty pierwszego seta.
90-letnia legenda oglądała popisowy powrót Świątek
Po 25 minutach drugiej partii Iga prowadziła w niej aż 4:0. Dwa asy zaserwowane wtedy przez Polkę przy stanie 40:40 pokazywały, iż Iga potrafi odjąć z siły na rzecz precyzji, iż umie nie dążyć do udowadniania za wszelką cenę, iż na moc może odpowiedzieć jeszcze większą mocą. Przy tym widzieliśmy, iż Boulter dlatego jest 24. w rankingu, a nie druga, jak Świątek, bo jeszcze nie potrafi tak długo jak Iga utrzymywać najwyższego poziomu grania.
Ciekawe, co myślał sobie Ken Rosewall, oglądając Świątek dźwigającą ciężar presji. 90-letnia legenda zaszczyciła wszystkich swoją obecnością na tym meczu na trybunach obiektu swojego imienia – Ken Rosewall Arena. Były lider światowego rankingu i zwycięzca ośmiu turniejów wielkoszlemowych jak my wszyscy obserwował mecz, który w teorii musiał już dać Polsce awans do półfinału United Cup. Przed Igą punkt dla naszej reprezentacji wywalczył Hubert Hurkacz, pokonując 7:6, 7:5 dopiero 125. w rankingu ATP Billy’ego Harrisa. Świątek miała więc już "tylko" przypieczętować triumf Polski.
To "tylko" było tak naprawdę bardzo trudnym egzaminem dla Igi. Dawid Olejniczak, były tenisista, który komentował mecz w Polsacie Sport, był przekonany, iż oglądamy najlepszy mecz w całym United Cup. Mówił to, gdy Świątek wychodziła na 5:1 w drugim secie. Wynik mylił – wcale nie było łatwo, Boulter walczyła na całego. Starała się maksymalnie utrudniać Idze życie. Próbowała realizować taktykę, jaką przypominała jej trenerka. "Unikaj gry przez bekhend Igi, ona z forhendu popełnia więcej błędów" - mówiła Biljana Veselinovic. Ale po pierwszym, przegranym secie, Świątek grała lepiej, mądrzej, staranniej. I błędów popełniała mniej. Wyglądało na to, iż wyciągnęła wnioski. Po 73 minutach tego naprawdę świetnego meczu Iga przegrywała 6:7, ale po kolejnych 43 minutach było już 6:7, 6:1. I w całym polskim boksie, a zwłaszcza na twarzy Świątek, widoczny był odzyskany spokój.
Igi nie zatrzymała choćby kontuzja
gwałtownie okazało się, iż to była cisza przed burzą. Po drugim secie Boulter poszła na przerwę toaletową, a wróciła tak świeża, jakby odpoczywała godzinę, a nie kilka minut. Przy wyniku 1:1 przełamała serwis Świątek, wygrywając do zera. Na tym nie skończyły się złe dla nas wiadomości – Polka walczyła nie tylko z rywalką. Iga zeszła z kortu z fizjoterapeutką, a my mogliśmy tylko zgadywać, iż skoro pomoc odbywa się w szatni, to Świątek uszkodziła raczej udo czy pachwinę niż kolano.
Boulter czekała na wznowienie meczu przy wyniku 7:6, 1:6, 2:1 i swoim serwisie, a jej ekipa dopytywała czy aby przerwa Igi nie potrwa dłużej niż regulaminowe trzy minuty.
Świątek wróciła na kort z zabandażowanym udem i od razu odrobiła straty. Gema przy serwisie rywalki wygrała do zera!
Do zera Świątek wygrała też kolejnego gema, przy swoim podaniu. Świetna seria Igi nie odebrała rywalce ochoty do walki, ale w końcówce tego trzygodzinnego boju to Polka była pewniejsza siebie. I wreszcie jeszcze raz przełamała rywalkę – do zera, w ostatnim gemie meczu.
Świątek nie dała rywalce prezentu na zaręczyny
interesujące czy z biegiem czasu Boulter stanie się jedną z najtrudniejszych rywalek Świątek. Panie zagrały ze sobą dopiero pierwszy oficjalny mecz. Natomiast chwilę wcześniej w Sydney wspólnie trenowały. Świątek te treningi sama niedawno zapowiadała. Zresztą, w zabawnych okolicznościach.
- Naprawdę? Nie wiedziałam. Będą trenowała z Katie, więc... ale naprawdę gratuluję. To niesamowita rzecz i cieszę się, iż znaleźliście siebie nawzajem - mówiła Iga w rozmowie z kanałem Open Court w serwisie YouTube. To tam dowiedziała się, iż Boulter i australijski tenisista Alex de Minaur się zaręczyli.
Boulter na pewno dostała od Igi osobiste gratulacje, ale prezentu Polka ani myślała jej dawać. Pokonując Brytyjkę Świątek zapewniła naszej reprezentacji awans do półfinału United Cup, w którym w sobotę zmierzymy się z Kazachstanem. A tam Igę czeka test pewnie jeszcze trudniejszy – mecz z Jeleną Rybakiną.
W meczu Polska - Wielka Brytania zobaczymy jeszcze spotkanie mikstów. Świątek od razu po zwycięstwie nad Boulter poinformowała, iż tym razem w grze deblowej nie wystąpi.