Reprezentacja Polski wizerunkowo i wynikowo szoruje po dnie. Nie wzbudza pozytywnych emocji, w ostatnich latach nadszarpnęła więź z kibicami. Jest rozbita na boisku i poza nim. Zdołowana i zlękniona. Nie radzi sobie z niepowodzeniami. Nie ma stylu, kapitana i silnych osobowości. Problemy się nawarstwiają: tu zawód Robertem Lewandowskim, tam zawód Roberta Lewandowskiego, tony komunikatów, różnych wersji i sprostowań. Z tym bałaganem nie poradzi sobie byle kto.
REKLAMA
Zobacz wideo Żelazny: Probierz był trenerem przeciętnych polskich klubów
Tymczasem od paru dni można odnieść wrażenie, iż osią poszukiwań nowego selekcjonera jest jego narodowość, a dyskusja kręci się wokół tego, jak twardą powinien mieć rękę. Tak wynika z wypowiedzi samego Cezarego Kuleszy, a także z podszeptów jego najbliższych współpracowników. Kolejny raz brakuje rozmowy o problemach reprezentacji i kompetencjach, jakie powinien mieć przyszły selekcjoner. Kandydatów można podzielić na trzy grupy: Polaków - Maciej Skorża, Jerzy Brzęczek, Jan Urban; trenerów z zagranicy, ale pracujących kiedyś w Polsce - Nenad Bjelica i Kosta Runjaić; a także trenerów ze znanym nazwiskiem, którzy ponoć sami się PZPN-owi zaoferowali - Gareth Southgate i Miroslav Klose. Biorąc pod uwagę skalę problemów reprezentacji Polski, taki model poszukiwań wydaje się dość ograniczony i prymitywny. Umyka w nich wielu ciekawych i doświadczonych selekcjonerów.
Choćby Kasper Hjulmand - według autora tekstu, zdecydowanie najlepszy kandydat. Niejeden bałagan już posprzątał, w przeszłości musiał pogodzić piłkarzy z kibicami, odzyskać utraconą sympatię, uporządkować zespół na boisku i sprawić, by był jakiś. A co najważniejsze - pokazał, iż bycie selekcjonerem nie musi ograniczać się do wyboru składu i nakreślenia taktyki na mecz.
Kompleksowe podejście. Tak się zostaje szefem roku
Gdy w 2020 r. został selekcjonerem Danii, zastanawiał się, czym w ogóle jest drużyna narodowa, po co istnieje, jakie ma znaczenie dla społeczeństwa i jakie ludzkie potrzeby powinna zaspokajać. Próbował zrozumieć, jaka jest Dania i jaka powinna być jej reprezentacja, by obywatele chcieli i potrafili się z nią utożsamiać. Odpowiedzi szukał spotykając się z muzykami, aktorami, politykami, prezesami największych firm i selekcjonerami innych reprezentacji. Odwiedził około trzydziestu osób. Dotarł do samego premiera i szefa Lego.
- Chciałem zrozumieć głębszy sens istnienia reprezentacji narodowej. Mój poprzednik wykonał świetną robotę, ale poza boiskiem wciąż kilka osób identyfikowało się z kadrą. Nie mogliśmy wyprzedać wszystkich miejsc na Parken, naszym 38-tysięcznym stadionie. Między piłkarzami a federacją toczył się finansowy spór. Nie było prawdziwego związku między piłkarzami a kibicami, brakowało go też między piłkarzami a dziennikarzami. Wszędzie wiedziałem dzieci biegające w koszulkach wielkich klubów, a nie naszej reprezentacji - nakreślał w "The Players Tribune".
Duńska kadra - podobnie jak w tej chwili polska - miała też wtedy niezagojone rany. W 2018 r., w samym środku konfliktu z federacją o prawa do wizerunku i warunki współpracy ze sponsorami, piłkarze zbojkotowali towarzyski mecz ze Słowacją, więc ówczesny selekcjoner, by uniknąć kar za odwołanie meczu, zmuszony był wystawić rezerwową reprezentację, która składała się z półamatorów z niższych lig i zawodników futsalu. Kibice przyjęli to fatalnie - oskarżali piłkarzy o chciwość, pazerność i niepatriotyczną postawę.
Dlatego od początku pracy Hjulmand starał się wszystkich scalić. Zaczął zaglądać do dusz i do serc swoich rodaków. Pytał o Danię, ale też czytał rozmaite prace naukowe. Z badania Europejskiego Sondażu Społecznego wynikało np., iż Danię wyróżnia wysoki poziom zaufania społecznego.
- Musieliśmy się dowiedzieć, dla kogo gramy, by naprawdę odpowiedzieć, dlaczego ważne będzie dla nas odniesienie zwycięstwa. Musieliśmy poruszyć ludzi i sprawić, by kadra znów była dla nich ważna. Musieliśmy obudzić w ludziach dumę. Wiedziałem, iż wartościami, które wyróżniają Duńczyków są zaufanie, kooperacja i odwaga. Poza tym, jesteśmy ambitni i hojni, więc takie same wartości i cechy musiała też mieć reprezentacja - tłumaczył.
- I dalej: skoro Duńczycy mają największe spośród wszystkich Europejczyków zaufanie do swoich instytucji publicznych, władz, ale też najbliższych sąsiadów, to fundamentem pod budowę naszej kadry musiało być zaufanie. W Danii jesteśmy wychowywani w taki sposób, by czuć, iż jesteśmy częścią większego systemu. Tego uczą nas w szkołach. Łączenie się w grupy jest dla nas ważne. To może być grupa mieszkaniowa, związek zawodowy, klub sportowy, kółko zainteresowań. Po prostu czujemy się silniejsi, gdy jesteśmy razem. Dlatego umiemy naturalnie tworzyć drużyny. Rozumiemy, jak stawiać coś ponad sobą. To nasza konkurencyjna przewaga, którą bardzo łatwo przenieść do świata sportu. Musieliśmy to zrobić również w reprezentacji - wyjaśniał.
- Byłoby to niemożliwe bez zaufania. Na szczęście Dania ma ten poziom zaufania bardzo wysoki. Musieliśmy to wykorzystać. Ja ufam piłkarzom, piłkarze ufają mi i sztabowi, iż działamy dla wspólnego dobra i dbamy o siebie nawzajem. Musieliśmy też być odważni w grze, by rywalizować z najsilniejszymi zespołami. Chcieliśmy przy tym pokazać indywidualne talenty naszych zawodników. Dać im pole do wyrażania siebie i pokazania kim są. To wszystko składało się na tożsamość drużyny. Ona jest najważniejsza. Możemy wygrać, możemy przegrać, ale musimy zawsze wiedzieć, kim jesteśmy - powtarzał Hjulmand.
gwałtownie to wszystko, co zdążył zbudować, zostało wystawione na próbę. W pierwszym meczu Euro z Finlandią Christian Eriksen - najważniejszy piłkarz reprezentacji, którego Hjulmand znał od kilkunastu lat - miał zawał. - Christian nie żył przez cztery minuty. Nasz zespół medyczny uratował go na oczach milionów ludzi. Piłkarze ochronili go przed kamerami i wspierali jego żonę. Kibice wspierali nas. Wszyscy zachowaliśmy się odpowiednio, zgodnie z naszymi wartościami. Naprawdę trzymaliśmy się razem i naprawdę sobie pomogliśmy - opisywał w "The Players Tribune".
- Ale to były trudne dni. Zawodnicy nie wiedzieli, jak zareagować. Czy wypada cieszyć się z gola na treningu? Można się śmiać? Można żartować? Można płakać? Gdy Christian dochodził do siebie, powiedzieliśmy zawodnikom, iż mogą pozwolić sobie na każdy rodzaj emocji. Niektórzy płakali, nie wiedząc, dlaczego. Niektórzy zastanawiali się, dlaczego nie płaczą. Im wszystkim powtarzaliśmy: "Cokolwiek czujecie, jest okej". Ale jeżeli chciałem, żeby wszyscy rozmawiali o swoich emocjach i niczego nie ukrywali, sam też musiałem to robić - mówił.
- W tamtym momencie świat zobaczył Kaspra-człowieka, a nie Kaspra-selekcjonera. Jest szalonym pasjonatem futbolu, ale przede wszystkim jest rodzinnym, towarzyskim człowiekiem. Wie, kiedy zostawić piłkę i skupić się na najważniejszych rzeczach w życiu. Dlatego był w stanie poradzić sobie z sytuacją z Eriksenem tak niewiarygodnie dobrze - tłumaczył Thomas Frank, nowy trener Tottenhamu, który przyjaźni się z Hjulmandem od 2006 r., kiedy to maleńki gabinet w siedzibie Lyngby zamienili w piłkarskie laboratorium, w którym codziennie, przez ponad dwa lata, eksperymentowali i próbowali wymyślać futbol na nowo. Próbowali wszystkiego, co przyszło im do głowy. Analizowali mecze Barcelony z czasów Cruyffa i na bieżąco obserwowali, jak jego system próbuje udoskonalić Pep Guardiola. - To były podwaliny pod to, jakimi zostaliśmy trenerami. Uważam, iż są trzy obszary, w których musisz być bardzo dobry, jeżeli chcesz być czołowym trenerem w Europie: zarządzanie ludźmi, przywództwo i techniczna strona gry. Kasper wyróżnia się w każdym z nich, a do tego ma niezwykle wysoką inteligencję emocjonalną - twierdzi Frank, który od kilku lat sam jest jednym z najciekawszych trenerów w Premier League i wyróżnia się właśnie tym, jak układa relacje w drużynie.
Dania była fenomenem tamtego Euro - podniosła się po traumie z pierwszego meczu i w świetnym stylu dotarła aż do półfinału, gdzie po dogrywce i kontrowersyjnym rzucie karnym przegrała z Anglią. Kilka miesięcy później w Danii odbywały się wybory, a Kasper Hjulmand był dopisywany do kart wyborczych w całym kraju. Stał się bohaterem narodowym. Otrzymywał setki zaproszeń z prośbą o wygłoszenie wykładu lub motywacyjnego przemówienia na temat przywództwa. Gazeta BT przyznała mu tytuł lidera roku, argumentując, iż był szczery, wrażliwy i twardy, w zależności od potrzeb swoich piłkarzy. "Nie zostaliśmy mistrzami Europy, ale mamy mistrza świata w zarządzaniu" - zachwycał się z kolei magazyn Euroman.
Nie został piłkarzem, nie garnął się do bycia trenerem. Studiował, aż nagle wystrzelił
Dla Duńczyków była to nowość. Wcześniej widzieli w Hjulmandzie piłkarskiego filozofa z niesamowitym parciem na wiedzę, a nagle dostrzegli w nim także mistrza w zarządzaniu emocjami i nowoczesnego przywódcę. Na początku on sam nie wiedział, czy jego styl bycia przyjmie się w piłkarskiej szatni kipiącej testosteronem i mającej niekiedy problem, by pomieścić wszystkich macho. Był inny. Ani nie miał piłkarskiego doświadczenia, bo przestał grać, mając zaledwie 26 lat, po siódmej operacji prawego kolana, słysząc od lekarza, iż jeżeli chce za kilkanaście lat jeszcze normalnie chodzić, to musi natychmiast porzucić piłkę. Ani nie pchał się od razu do bycia trenerem, a zamiast tego zaczynał kolejne kierunki studiów - m.in. wychowanie fizyczne, filozofię, psychologię. Studiował w Danii i w Stanach Zjednoczonych. Wiedział, iż czego nie nauczył się na boisku, musi doczytać w podręcznikach.
W 1998 r. jeden z jego znajomych usilnie namawiał go, by zajął się trenowaniem juniorów w Lyngby. Pół etatu, za półdarmo. Hjulmnad nie był przekonany - miał już normalną pracę, akurat kończył studia, a na świecie witał pierwsze dziecko. A gdy wreszcie się zgodził, nic nie poszło według planu. Trenowanie całkowicie go pochłonęło. Był w klubie każdego dnia i pracował godzinami. Trening za treningiem. Mecz za meczem.
gwałtownie dojechał do pierwszego poważnego zakrętu - po trzech latach Lyngby zbankrutowało i straciło prawie wszystkich pracowników. On też się wtedy zawahał. Odszedł, ale już po kilku miesiącach był z powrotem. Już nie jako jeden z kilku trenerów juniorów, ale jeden z dwóch trenerów w całym klubie. Już nie w pierwszej lidze, a w czwartej. - Odpowiadałem za wszystko. Codziennie już o szóstej byłem w klubie. Przygotowywałem treningi, rozstawiałem pachołki, pompowałem piłki. Trenowałem pierwszą drużynę, ale też juniorskie zespoły. W międzyczasie szukałem kolejnych szalonych trenerów, którzy zgodziliby się pracować po 60 godzin w tygodniu za niewielkie pieniądze. Nasz klub był w Danii pionierem w zbieraniu statystyk i danych. Budowałem też bibliotekę wideo - opowiadał. Miał oko do talentów - wypatrzył nie tylko wspomnianego już Thomasa Franka, ale też Johana Lange, który jest dziś dyrektorem technicznym w Tottenhamie. W maleńkim klubie równocześnie pracował jeszcze Niels Frederiksen - mistrz Polski z Lechem Poznań.
Dokładnie po 2000 dniach od ogłoszenia bankructwa Lyngby wróciło do najwyższej ligi. Hjulmand nie zatrzymywał się ani na chwilę. Przeszedł do Nordsjaelland, klubu z większymi możliwościami i ambicjami. Najpierw jako asystent, później jako pierwszy trener. Został mistrzem Danii i awansował do Ligi Mistrzów. Zrobiło się o nim głośno. Po trzech latach był już w Mainz, by zastąpić Thomasa Tuchela. Historia jak z bajki? Niekoniecznie. Do Niemiec przeprowadził się z żoną i trojgiem dzieci, z dnia na dzień wywracając ich życie do góry nogami. I akurat wtedy, pierwszy raz w karierze, coś ewidentnie mu nie wyszło. Dopóki trenował w Danii, miał wpływ na rozwój całych klubów, ale w Mainz było to niemożliwe. Dyrektor sportowy Christian Heidel oczekiwał, iż zajmie się jedynie trenowaniem. Efekty miał mizerne. Nie dostał więcej czasu, został zwolniony zaledwie po pół roku. I był to absolutnie najważniejszy moment w jego karierze.
- Pierwszy raz od siedemnastu lat zostałem bez pracy. Pamiętam, iż w pewną sobotę zabrałem córkę do parku niedaleko naszego domu w Bad Homburg. Jeździliśmy na rowerach, bawiliśmy się i jedliśmy lody. Dotarło do mnie, iż był to pierwszy weekend, kiedy wybrałem się na spacer z jednym z moich dzieci. Pierwszy taki weekend w życiu! Pierwszy! Mój umysł zaczął wirować. - Dlaczego? Dlaczego byłem tak opętany wygrywaniem? Dlaczego zostawiłem moją rodzinę samą? Dlaczego wciąż chciałem więcej? Dlaczego tak gnałem naprzód? Następne pół roku było kluczowe. Nie pracowałem. Zacząłem na nowo słyszeć muzykę. Znów poczułem smak jedzenia. Widziałem kolory drzew, doceniałem sztukę, odbudowywałem przyjaźnie. Zdałem też sobie sprawę, jak bardzo rozczarowałem się branżą. Futbol na najwyższym poziomie jest pełen rzeczy, których nie lubię. Chciwość, władza, pieniądze. Zacząłem zastanawiać się, czy w ogóle do tej branży pasuję. Czy znajdzie się klub, który będzie zgodny z moimi wartościami? Może powinienem wrócić do trenowania dzieci? Może w ogóle porzucić piłkę? Potrzebowałem wizji - opisywał w "The Players Tribune".
Right to Dream, UNICEF i Common Goal. W piłce nie chodzi tylko o wygrywanie meczów
I wtedy spotkał Toma Vernona, który przekonał go, iż w piłce nożnej chodzi o coś więcej niż wygrywanie. Vernon to były skaut Manchesteru United, który pod koniec lat 90. stworzył projekt "Right to Dream". To akademia piłkarska w Ghanie (doczekała się też oddziału w Egipcie), w której dzieci wychowujące się w trudnych warunkach mają zapewnioną darmową edukację. Fundacja współpracuje z uniwersytetami w Europie i Stanach Zjednoczonych, przejęła także udziały w dwóch klubach - Nordsjaelland i San Diego FC. Rozwój piłkarski idzie w parze z nauką. Komu nie wystarcza talentu, by zostać piłkarzem lub piłkarką, ma być przygotowany do zrobienia kariery w innej branży. Fundacja wysyłała najzdolniejszych piłkarzy do europejskich klubów, a najlepszych uczniów na uniwersytety w USA. Wychowankami akademii są m.in. Mohammed Kudus, Kamaldeen Sulemana i Simon Adingra, grający w Premier League.
Hjulmand wspomina rozmowę z dwiema nastolatkami, z którymi spotkał się w Ghanie, w siedzibie akademii, gdy z bliska przyglądał się projektowi, którego lada chwila miał być częścią. Zapytał je o marzenia. - Jedna z nich spojrzała mi w oczy i powiedziała, iż chce zostać prawniczką. jeżeli jesteś dziewczyną i urodziłaś się w Ghanie, niełatwo jest mieć takie marzenie. Nierówności płciowe są niewiarygodne. choćby rówieśnicy się nabijali się z niej i sarkastycznie nazywali "panią prawniczką". Ale ona miała jasny cel. Chciała wykorzystać piłkę nożną, by zdobyć stypendium, skończyć studia za granicą i pewnego dnia wrócić do Afryki, żeby pomagać innym dziewczynom. Byłem tym oszołomiony. Wróciłem do domu i zapytałem o marzenia mojego syna Mikkela. Miał wtedy 14 lat, był mniej więcej w tym samym wieku. Nie zobaczyłem w jego oczach tego samego ognia - wspomina.
W grudniu 2015 r. Right to Dream kupiło Nordsjaelland, a miesiąc później zatrudniło Hjulmanda jako trenera. Wrócił więc do tego samego klubu, z którym zdobywał mistrzostwo i grał w Lidze Mistrzów, ale z zupełnie inną wizją. - Spędziłem prawie dwadzieścia lat w piłce nożnej otoczony trenerami, którzy mieli tylko jedną ambicję: wygrać mecz. Nasiąknąłem takim myśleniem. Dopiero Vernon przekonał mnie, iż kupienie klubu w Europie pozwoli odkryć w futbolu głębszy sens. Wciąż chodziło nam o wygrywanie meczów, ale przy okazji chcieliśmy pomóc jak największej liczbie dzieciaków. Spotkałem Vernona w idealnym momencie. Uratował mnie jako trenera, bo byłem wtedy bardzo rozczarowany piłkarskim biznesem - twierdzi Hjulmand.
Od tamtej pory wreszcie czuł, iż działa na rzecz większej sprawy, a każdy mecz jest o coś więcej niż trzy punkty. Zapisał się też do programu Common Goal, który zrzesza piłkarzy i trenerów, chcących przekazywać 1 proc. swojej pensji organizacjom charytatywnym i społecznym na całym świecie. Został też ambasadorem UNICEF-u i zaczął opowiadać innym, w jaki sposób można zmieniać świat dzięki futbolowi. Apelował na kursach trenerskich, na wykładach dla biznesmenów, podczas spotkań ze studentami, ale też na konferencjach prasowych, by patrzeć szeroko i zawsze szukać głębszego celu w tym, co się robi. Do znudzenia powtarzał zdanie, które uważa za najważniejsze w swojej pracy - "dzięki empatii i kreatywności każdy ma moc, by zmieniać świat na lepszy". Gdy został selekcjonerem, wiedział, iż jego głos pozostało lepiej słyszalny, więc przypominał, iż futbol ma moc jednoczenia ludzi. – Wciąż się dzielimy. Jesteś z północy albo południa. Biały albo czarny. Z nami albo przeciwko nam. A tak naprawdę wszyscy mamy ze sobą wiele wspólnego. Spójrz na stadion Parken. Różnorodność na trybunach jest niesamowita: chłopcy, dziewczyny, starsi, dzieci, ludzie ze wszystkich warstw społecznych dobrze się ze sobą bawią - mówił.
Taktyczny nerd czy naiwny romantyk - kim naprawdę jest Kasper Hjulmand?
Kibice i eksperci od lat mieli problem z zaszufladkowaniem Hjulmanda. Najpierw widzieli w nim tylko "taktycznego nerda" i kolejnego trenera, który futbolu uczył się z podręczników. Później bywał wyśmiewany, iż częściej niż o wygrywaniu meczów myśli o duńskich poetach XIX wieku. Z jednej strony określali go naiwnym romantykiem, innym razem doceniali jego szczegółowość i boiskową skrupulatność. Gdy obejmował reprezentację, niektórzy bali się, iż po pragmatycznym do bólu Age Hareide wajcha zostanie przestawiona zbyt gwałtownie, a ofensywny i ambitny futbol Hjulmanda nie zdoła się przyjąć. Gdy dziennikarze pytali go o fascynację Cruyffem, mrugał okiem, iż bywał też na stażach w Atletico Madryt u Diego Simeone, więc nie zapomni o bronieniu.
- jeżeli nie będziemy mieli wyników, mogę tu siedzieć jeszcze parę miesięcy i opowiadać o piłce, ale to kompletnie nie będzie miało znaczenia. Ludzie przede wszystkim chcą być dumni z reprezentacji. Chcą zawsze wierzyć, iż wygramy mecz, niezależnie kto akurat będzie naszym przeciwnikiem. Jesteśmy sześciomilowym narodem, a mamy cztery korporacje w pięćdziesiątce najbardziej zrównoważonych firm na świecie, więc umiemy rzucać wyzwanie większym - uśmiechał się.
I faktycznie - Dania za jego kadencji potrafiła grać porywająco, jak choćby w eliminacjach mistrzostw świata 2018, w których na dwie kolejki przed końcem miała komplet punktów i bilans bramkowy 27:0 w grupie ze Szkocją, Izraelem, Austrią, Wyspami Owczymi i Mołdawią. Dwukrotnie potrafiła też pokonać Francję w Lidze Narodów (2:1 w czerwcu 2022 r. i 2:0 we wrześniu 2022 r.), ogrywała też Anglię 1:0 i potrafiła zremisować 1:1 z Niemcami. Osiągnęła wspomniany już półfinał na Euro 2020. Bez problemu zakwalifikowała się też do mistrzostw świata 2022 i Euro 2024, ale same turnieje kończyła bez sukcesów - w Katarze odpadała w grupie z Francją, Tunezją i Australią, a w Niemczech w 1/8 z gospodarzami. Mimo wszystko Duńczycy od 1992 r. i sensacyjnego triumfu na Euro nie mieli z reprezentacji większej pociechy niż z Hjulmandem jako selekcjonerem.
Szczęśliwi byli też piłkarze. - Technicznie i taktycznie jest na świetnym poziomie, a jako człowiek jest jedyny w swoim rodzaju. Czasami zastanawiasz się, jakim cudem znajduje czas dla wszystkich. Każdemu poświęca mnóstwo uwagi, a przecież ma jeszcze treningi i mecze. Mam go w sercu - zachwycał się Pierre-Emile Hojbjerg, jeden z liderów duńskiej kadry.
Sytuacja, o której opowiedział Rasmus Hojlund, 22-letni napastnik Manchesteru United, wydaje się potwierdzać to, iż Hjulmand dbał o wszystkich swoich piłkarzy. Otóż Hjulmand przed mistrzostwami świata w Katarze, widząc już, iż nie powoła na nie Hojlunda, bo ten rozgrywał dopiero pierwszy sezon w Serie A i brakowało mu doświadczenia, pofatygował się do niego do Włoch, by osobiście przekazać mu tę decyzję. Dokładnie ją wytłumaczył i powiedział, co napastnik powinien poprawić w najbliższych miesiącach, by na następnym zgrupowaniu być już w kadrze. Nie rzucał słów na wiatr - w marcu 2023 r. Hojlund został powołany i w dwóch meczach strzelił pięć goli – trzy z Finlandią i dwa z Kazachstanem.
Piłkarze chwalili Hjulmanda za to, iż pozostawia im na boisku dużo swobody. W najlepszych okresach udawało się połączyć ich kreatywność z jego przywiązaniem do szczegółów. Hjulmand rotował ustawieniami. Raz grał trzema stoperami i wahadłowymi, innym razem decydował się na ustawienie czterema obrońcami. W zależności od aktualnego stanu kadry wybierał ustawienie z dwoma napastnikami lub jednym. Tę taktyczną elastyczność najlepiej było widać w meczu z Czechami w ćwierćfinale Euro 2020, gdy w trakcie 90 minut zastosował trzy różne ustawienia. Dania za jego kadencji chciała utrzymywać się przy piłce, ale nie była naiwna. Wiedziała, iż nie będzie potrafiła zdobyć w ten sposób przewagi w meczu z każdym rywalem. Gdy nie była faworytem, potrafiła odgryzać się szybkimi atakami.
Ale oczywiście nie zawsze mu wszystko wychodziło. Po rozczarowującym odpadnięciu z mundialu w Katarze, na który jego reprezentacja jechała jako potencjalny czarny koń, mówił, iż to on ponosi największą winę. - Spędziłem rok swojego życia, przygotowując się do tego turnieju. Uwierzcie mi, iż dzień po wywalczeniu awansu, zaczęliśmy się przygotowywać. Spałem i przygotowywałem się do tego turnieju. Nie robiłem niczego innego. Chciałem być przygotowany najlepiej, jak tylko mogłem. Ponoszę więc całkowitą odpowiedzialność.
Nie było też tak, iż z Hjulmandem wszyscy zawsze się zgadzali. Przed Euro w Niemczech eksperci krytykowali go za przesadne przywiązanie się do piłkarzy, z którymi odnosił największe sukcesy i nieufność do młodych. Zabrał na ten turniej wielu piłkarzy po trzydziestce. Nie obrażał się na docinki, odpowiadał spokojnie, w swoim stylu. – To wspaniale, iż tyle mówi się o reprezentacji. I dobrze, iż istnieją różne opinie. Dzięki temu dyskusja jest konstruktywna i ciekawa. Wyobraźcie sobie, iż wszyscy się zgadzają. Ależ to byłoby nudne! - mówił.
Kasper Hjulmand od roku pozostaje bez pracy. Cezary Kulesza powinien zadzwonić
Ale po tamtym Euro poczuł, iż jest zmęczony i nie patrzy już na kadrę świeżym okiem. Stwierdził, iż przyda jej się selekcjoner z nowymi pomysłami. Jego misja dobiegła końca - kibice wypełniali Parken po brzegi, na ulicach biegało więcej dzieci w reprezentacyjnych koszulkach, a kibice utożsamiali się z kadrą. Hjulmand zniknął. Widzieli go tylko turyści, gdy spacerował górskimi szlakami na Grenlandii.
Po odejściu zeszłego lata założył sobie, iż przez najbliższe cztery miesiące całkowicie odetnie się od futbolu. = To była moja kwarantanna. Obiecałem sobie, iż w tym czasie nie będę podejmował żadnych decyzji, choćby jeżeli na moim stole wylądują bardzo atrakcyjne oferty. Zastanawiałem się w tym czasie, czy dalej powinienem być trenerem, czy może lepiej będzie, jeżeli zajmę się czymś innym - opowiadał w wywiadzie kilka miesięcy temu.
Pod koniec 2024 r. w Anglii mówiło się, iż Hjulmand może przejąć Southampton, a na początku tego roku łączono go z West Hamem United. Ale wciąż Hjlumand nie prowadzi żadnego klubu ani reprezentacji. Dał się jedynie namówić duńskiej federacji na stanowisko konsultanta ds. dobrostanu młodzieży. Dba więc o to, by wychowywać kolejne pokonania poprzez sport i zapewniać dzieciom i nastolatkom grającym w piłkę bezpieczne środowisko. - Uważam, iż każde dziecko powinno grać w piłkę. To okazja, by poznać nowych ludzi, nawiązywać kontakty, uczyć się funkcjonować w grupie, być też aktywnym fizycznie i kształtować swój charakter. W przyszłości może to pomóc osiągnąć sukces również poza sportem. Sam wszystkiego, co wiem o życiu, nauczyłem się dzięki piłce - przekonywał w "Tipsbladet".
Niedługo minie rok, odkąd Hjulmand pożegnał się z kadrą. Nie wiadomo, jakie ma plany. Kiedy i czy w ogóle zamierza wrócić do trenowania. Warto, by PZPN o to zapytał. Nie chodzi jednak o to, iż kolejnym selekcjonerem reprezentacji Polski koniecznie musi zostać Kasper Hjulmand. Ale niech jego przykład pokaże, czego można od selekcjonera oczekiwać i jak bardzo jego wpływ może wykraczać poza samo boisko. Niech przypomni, w jak szeroki i kompleksowy sposób można podchodzić do pracy selekcjonera. Niech każe zastanowić się, czym w ogóle jest dla Polaków reprezentacja i jaką rolę odgrywa w naszym kraju. Warto też zastanowić się, kim może być selekcjoner reprezentacji Polski i jakie może mieć znaczenie w społeczeństwie, jeżeli powoła się na to stanowisko odpowiednio mądrą osobę. Doprawdy, nie dajmy sobie wmówić, iż w tej robocie chodzi tylko o taktykę i wystarczająco silną rękę.