To dlatego Świątek wygrała finał. Cały świat zobaczył, co pokazała Darii Abramowicz

1 godzina temu
Iga Świątek mnożyła błędy, frustrowała się, a choćby uciszała swoją psycholożkę Darię Abramowicz. - To nie jest dobra wersja Igi - mówił wprost komentujący mecz Dawid Celt. Taka Świątek przegrałaby finał turnieju w Seulu z Jekatieriną Aleksandrową. Ale po półtorej godziny gry Świątek wreszcie zaczęła zwyciężać z samą sobą i wygrała ten mecz 1:6, 7:6, 7:5!
To był już 30. finał turnieju WTA w karierze dopiero 24-letniej Igi Świątek. Polka notowana na drugim miejscu w światowym rankingu była zdecydowaną faworytką starcia z zajmującą 11. miejsce Rosjanką Jekatieriną Aleksandrową i to starcie wygrała - po dreszczowcu i po walce z własnymi słabościami!

REKLAMA







Zobacz wideo Iga Świątek? "Trudny temat". Karol Strasburger z ważnym przesłaniem



- Troszkę nerwowo na początku Iga, to już trzeci błąd forhendowy – martwił się Dawid Celt już przy wyniku 30:40 w pierwszym gemie finału. – Kolejny forhend mocno przestrzelony. To jest właśnie to napięcie, które towarzyszy meczom finałowym. Takich błędów nie widzieliśmy we wcześniejszych meczach Igi – dodawał Maciej Zaręba, drugi z komentatorów Canal+. Tak, przez duże napięcie Świątek od razu dała się przełamać Rosjance. W pierwszym gemie oddała jej wszystkie cztery punkty własnymi błędami!
Świątek zmieniła rakietę, ale nie potrafiła zmienić swojej gry
W całym pierwszym secie – krótkim, trwającym zaledwie 31 minut – Aleksandrowa wygrała 30 punktów (a Świątek 16), z czego Polka aż 14 jej podarowała. Iga miała sześć uderzeń kończących i 14 niewymuszonych błędów, a Jekatierina miała bilans 8:3. Przy stanie 0:2 i 15:15 nasza tenisistka postanowiła wymienić rakietę, ale Celt już wtedy zdawał się powątpiewać, iż to przez źle dobrany sprzęt widzimy aż tyle pomyłek Igi. – Zobaczymy czy to kwestia sprzętu, naciągu – stwierdził.
Niestety, nie chodziło o rakietę, tylko o to, jak Świątek jej używała. Im dłużej trwał pierwszy set, tym wyraźniej widzieliśmy rozjazd między nerwami Polki a spokojem i solidnością Rosjanki. I tym częściej słyszeliśmy celne komentarze Celta. Kilka naprawdę warto przytoczyć:

"Trzeba emocje opanować, widać, iż stresu jest u Igi dużo"
"To nie jest dobra wersja Igi. To jest grane za szybko, za nerwowo"
"Iga musi sobie w głowie te sprawy poukładać, musi spróbować wejść na wyższe obroty, złapać większą intensywność, przede wszystkim dłużej pograć, potrzymać piłkę w korcie, poruszać przeciwniczką. Ale jak to zrobić, skoro jest problem, żeby czysto trafić piłkę?"

Trudno było nie zgodzić się z opiniami trenera, który Świątek zna świetnie choćby z tej racji, iż współpracuje z nią jako kapitan reprezentacji Polski w Billie Jean King Cup.



Świątek uciszyła Abramowicz. Ale było inaczej niż wiosną
W gładko przegranym pierwszym secie Świątek tak naprawdę nie weszła w mecz. Punkty oddawała za darmo, bo za gwałtownie chciała kończyć akcje. Nie budowała cierpliwie akcji, nie wywierała żadnej presji na przeciwniczkę.
Po tak nieudanej pierwszej partii Polka wzięła swój zeszyt i zeszła na dłuższą przerwę do szatni. Wróciła odmieniona na tyle, iż od razu w pierwszym gemie drugiego seta przełamała Aleksandrową. Ale nie poszła za ciosem. Rosjanka od razu zanotowała przełamanie powrotne. I znów Iga jej to podarowała. Trudno było się pogodzić z tym, jak przy breakpoincie Świątek wyrzuciła w aut forhend z dogodnej pozycji. – Tu musi być zachowany spokój, tu musi być więcej staranności – podkreślał Celt.
Chwilę później widzieliśmy, jak do Świątek przemawia Daria Abramowicz. Usłyszeliśmy tylko, iż psycholożka zapewnia zawodniczkę, iż ta ma narzędzia. "Walcz!" – zaapelowała Abramowicz do Świątek. A po kolejnej chwili Iga wymownie przyłożyła palec do ust, prosząc, żeby z jej boksu nie płynęły już podpowiedzi czy komentarze.
To wszystko wyglądało trochę tak, jakbyśmy cofnęli się w czasie o mniej więcej pół roku. Wiosną widzieliśmy takie mecze, podczas których Świątek zdarzało się kłócić z Abramowicz i reagować nerwami na podpowiedzi od swojego teamu. Ale tym razem dostrzegliśmy istotną różnicę. Świątek zachowała spokój, prosząc swój zespół o ciszę. Po przyłożeniu palca do ust złożyła ręce i powiedziała "Proszę". Tu nie było nerwów, był natomiast komunikat, iż wie, co robić.



W marcu, kwietniu i maju Świątek niecierpliwiła się, bo choć generalnie grała dobrze i dochodziła do dalekich faz kolejnych turniejów, to nie potrafiła awansować do żadnego finału. Ale teraz Iga jest już dawno po przełomie. Na finał czekała 13 miesięcy od Roland Garros 2024 do turnieju w Bad Homburgu tuż przed Wimbledonem 2025. W Niemczech Polka przegrała finał z Jessiką Pegulą, ale następnie w cuglach wygrała Wimbledon! Później zdobyła jeszcze tytuł w Cincinnati i teraz w Seulu grała o kolejny.
W ostatniej chwili Świątek ruszyła na rywalkę
Przed rozpoczęciem tego finału zdawało się, iż Świątek go wygra. Byliśmy pewni, iż jest w formie, przecież jeszcze w sobotę z wyjątkowo dużą dawką grania kapitalnie wypadła w ćwierćfinale z Barborą Krejcikovą (6:0, 6:3) i w półfinale z Mayą Joint (6:0, 6:2).


Ale w finale była tak spięta, iż długo nie potrafiła grać swojego tenisa. W drugim secie Świątek bardzo się starała ten finał odwrócić. Podniosła poziom swojej gry, ale wyglądało na to, iż nie na tyle, żeby wytrącić z ręki argumenty cały czas solidnie grającej Rosjance.
Aleksandrowa była choćby o zaledwie dwa punkty od wygrania finału w dwóch setach - gdy prowadziła 6:1, 6:5 i 30:15 przy podaniu Świątek. I chyba dopiero wtedy Świątek zaczęła grać naprawdę dobrze. Najpierw Polka wygrała trzy punkty z rzędu, doprowadzając do tie-breaka. A w nim od razu wyszła na 3-0 i wygrała go pewnie 7-3.



Miał rację Celt, mówiąc wprost, iż Świątek przetrwała drugiego seta. Ale rację miał też komentujący z nim Zaręba, kiedy podkreślał, iż wreszcie widzimy Polkę bardziej aktywną. W ostatnim momencie Świątek ruszyła na rywalkę. W ostatniej chwili przejęła inicjatywę. Po dopiero półtorej godziny (pierwszy set potrwał 31 minut, a drugi - aż 67) zaczęła pokazywać to, co było jasne na starcie - iż jest lepszą tenisistką niż Aleksandrowa.
Nagle, gdy wydawało się, iż wszystko jest już pod kontrolą, Świątek znów zaczęła przegrywać sama ze sobą. To zdumiewające, iż przy wyniku 1:6, 7:6, 1:1 Polka popełniła aż trzy podwójne błędy serwisowe w jednym gemie. Dodajmy: krótkim gemie. Z czterech wygranych w nim punktów aż trzy Aleksandrowa dostała za darmo wskutek kolosalnych problemów faworytki z serwisem.
Rosjanka z prezentu skorzystała. Po niespodziewanym przełamaniu wygrała swojego gema serwisowego i znów była w lepszym położeniu, gdy prowadziła w całym meczu 6:1, 6:7, 3:1. Ale wtedy Świątek pokazała, iż choć miewa momenty dużego spięcia, to generalnie jest odporna i silna mentalnie. Błyskawicznie odrobiła straty, znów doprowadziła do zaciętej końcówki i znów była górą w takim graniu pod szczególną presją.
Zwycięstwa jak te z soboty nad Krejcikovą i Joint dobrze pokazują, jak świetny tenis potrafi grać Iga Świątek. Ale takie wygrane jak ta z niedzielnego finału turnieju WTA 500 w Seulu nad Aleksandrową są jeszcze cenniejsze. To duża sztuka odwrócić mecz, w którym najpierw trzeba wygrać z samą sobą, a później jeszcze z rywalką, która zobaczyła swoją szansę, uwierzyła w nią i z całych sił próbowała wykorzystać.
Idź do oryginalnego materiału