Zacznijmy od zadania matematycznego. Łatwego. Jakie jest prawdopodobieństwo, iż tenisistka wygra mecz, w którym rywalka z 99 punktów aż 70 dostanie od niej za darmo? Odpowiedź widzieliśmy, oglądając spotkanie Igi Świątek z Emmą Navarro.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek? "Trudny temat". Karol Strasburger z ważnym przesłaniem
Po ostatnich pewnych zwycięstwach Polki tym razem obserwowaliśmy jej zupełnie inny występ. Trudno było się nie zastanawiać, jaką logiką kieruje się Świątek, uparcie powtarzając schematy, które nie działają. I tylko tym samym zwiększając swoją frustrację.
Świątek wzruszała ramionami, a Ryszczuk i Abramowicz podsuwali rozwiązanie
Jak duża była ta frustracja, widzieliśmy i słyszeliśmy przy stanie 4:6, 1:1 i 30:40 przy serwisie Polki. Dosłyszeć, co Świątek mówi do swojego boksu, było trudno. Tu bardziej obserwowaliśmy, niż słuchaliśmy. W każdym razie żywo gestykulującej i wzruszającej ramionami tenisistce odpowiedział Maciej Ryszczuk, czyli trener przygotowania fizycznego, który z racji donośnego głosu czasami przemawia za trenera głównego Wima Fissette’a. A swoje dodała psycholożka Daria Abramowicz. – Spieszysz się ze wszystkim, a masz dużo czasu – powiedział Ryszczuk. – Dawaj! Punkt po punkcie – zachęcała Abramowicz do próby spokojniejszego odrabiania strat.
Nie zadziałało. Za chwilę po następnych dwóch niewymuszonych błędach Świątek zobaczyliśmy kolejne przełamanie jej serwisu w tym meczu. Już trzecie. Przy stanie 4:6, 1:2 i serwisie Navarro Polka miała na koncie już 32 własne błędy. A Amerykanka – zaledwie 12. - Wygrywa to spotkanie spokojem, chłodnym myśleniem – stwierdził wtedy Bartosz Ignacik, który razem z Paulą Kanią-Choduń komentował mecz w stacji Canal+.
Rywalka Świątek dobrze wiedziała, co robić
Tak, Amerykanka imponowała spokojem. Ale i odwagą, z jaką ruszyła, żeby wykorzystywać słabości Polki. A wręcz ja uwypuklać.
Był taki gem w tym meczu, w którym wszystko u Świątek działało idealnie. Zobaczyliśmy w nim najszybszy serwis Polki – 186 km/h – po którym Navarro chwilę biegała od jednego narożnika kortu do drugiego, ale nie była w stanie się obronić przed mądrą ofensywą Świątek. Dwóch innych serwisów Amerykanka nie odebrała, to były czyste asy. A po jeszcze jednym podaniu Polki Navarro odegrała z takim trudem, iż faworytka od razu skończyła wymianę soczystym forhendem. Ale w tym momencie faworytka gemem wygranym do zera tylko zmniejszyła straty z 3:5 na 4:5 w pierwszym secie. A po chwili tego seta przegrała. Zasłużenie, absolutnie.
W pierwszej partii tego meczu Świątek wygrała 31 punktów, a Navarro – 35. Aż 23 punkty Polka podarowała Amerykance niewymuszonymi błędami. Sama dostała w ten sposób dziewięć punktów. To gigantyczna różnica.
Piłki wyrzucane przez Świątek poza kort i złe serwisy – taką przeplatankę oglądaliśmy. Pierwszy serwis nietrafiony, a drugi słaby, czytelny dla rywalki do tego stopnia, iż wchodziła w głąb kortu i od razu go bezlitośnie atakowała. Z pełnym ryzykiem. I z dużą skutecznością.
Procent trafionego pierwszego serwisu Świątek w pierwszym secie nie był dramatyczny - 64 przy 67 proc. rywalki to przecież niewielka różnica. Ale drugie podanie Polki kulało jak rzadko kiedy. Po nim Świątek wygrała zaledwie trzy z 14 punktów. To tylko 21 proc. Navarro miała tu 44 proc. skuteczności (4/9). Serwisowe problemy Świątek przełożyły się na aż siedem breakpointów dla Navarro. Amerykanka wykorzystała dwa z nich, a Świątek miała tylko jednego, którego wykorzystała. Stąd wynik 6:4 dla Navarro.
Świątek i serwis: to skomplikowane
Serwisowe problemy czy może bardziej niestabilność w tym elemencie, to coś, co cechuje Świątek. Dlaczego Polka tak bardzo męczyła się w niedawnym finale w Seulu z Jekatieriną Aleksandrową? Bo trafiła tam tylko 53 proc. pierwszego serwisu. W tamtej trzygodzinnej batalii rozegranej 10 dni temu nasza tenisistka była gorsza we wszystkich statystykach – jeżeli chodzi o breakpointy, to została przełamana cztery razy, a sama przełamała Rosjankę trzykrotnie. Tamten finał Świątek wygrała siłą woli.
Z pierwszym podaniem światowa numer dwa miała też problemy w meczach koreańskiego turnieju z Cirsteą (47 proc.) i Krejcikovą (zaledwie 44 proc.). Ale wtedy świetnie radziła sobie z drugiego podania (61 proc. w meczu z Rumunką – 17/28 i 63 proc. z Czeszką – 17/27). W każdym razie w ostatnim czasie naprawdę sporo jest takich meczów, w których coś w serwisie Świątek nie gra.
Po wspaniałym dla Świątek Wimbledonie fachowcy i kibice zgodnie podkreślali, jak bardzo pomagał jej pewny, stabilny serwis. W fantastycznych meczach w półfinale (6:2, 6:0 z Bencić) i finale (6:0, 6:0 z Anisimovą) Świątek trafiła odpowiednio 68 i 78 proc. pierwszego serwisu. A po drugim radziła sobie bardzo pewnie (6/14 – 43 proc. wygranych punktów w półfinale i 5/8 – aż 63 proc. w finale).
A teraz w Pekinie Świątek trafiła na rywalkę, która – podobnie jak Anisimova w ćwierćfinale US Open – mocno zaatakowała jej serwis. Amerykanka, mszcząc się za 0:6, 0:6 z finału Wimbledonu, wyeliminowała Świątek z US Open chyba głównie tym, iż dobrała się do drugiego serwisu Polki. Iga trafiła w tamtym meczu tylko 50 proc. pierwszego serwisu, a z drugiego wygrała zaledwie 33 proc. punktów (10/30). Tymczasem Anisimova ze Świątek uznawaną przecież za specjalistkę od returnu, wygrała aż 14 z 27 swoich drugich serwisów (52 proc.).
Navarro w Pekinie wyglądała tak, jakby za cel postawiła sobie skopiowanie taktyki Anisimovej z Nowego Jorku. A do tego Świątek jej pomagała. Tym swoim pośpiechem, tą żądzą grania jak najmocniej, jakby bardziej chciała wyładować na piłce złość niż zdobyć punkt.
Brawa dla Navarro, ale Świątek przegrała ze sobą. 70 niewymuszonych błędów!
Tak naprawdę mecz mógł się skończyć już po drugim secie. W nim Navarro znowu dostała od Świątek mnóstwo prezentów. Z 32 punktów aż 22 wpadły na konto Amerykanki po niewymuszonych błędach Polki. Sama Navarro pomyliła się w ten sposób sześć razy (na 36 punktów Polki). Po dwóch setach mieliśmy aż 45 niewymuszonych błędów Świątek i 15 niewymuszonych błędów Navarro!
Co utrzymało Polkę w grze? Uderzenia kończące? Świątek miała ich w sumie 28, a Navarro – osiem. Ale ważniejsze było, iż Świątek znacznie lepiej niż w pierwszym secie poradziła sobie z drugim serwisem. W pierwszej partii skończyła po nim 3 z 14 punktów, a w drugiej 7 z 14. Chyba to najbardziej pomogło Idze wyszarpać zwycięstwo i przedłużyć mecz.
Tylko jak mieliśmy się cieszyć z tego przedłużenia meczu, skoro zaraz na starcie decydującego seta Świątek znów dała się przełamać? A niedługo było jeszcze gorzej, bo po wciąż słabym serwisie Polki zrobiło się aż 3:0 dla Amerykanki. Z podwójnym przełamaniem.
- Gdyby tylko Iga grała cierpliwiej, ten mecz mógłby być dla niej dużo łatwiejszy – stwierdziła Kania-Choduń jeszcze zanim na tablicy wyników pojawiło się to bardzo trudne dla Świątek 4:6, 6:4, 0:3. Taka prawda – Świątek serwowała na siłę, returnowała na siłę, w wymianach za główny cel stawiała sobie chyba pokazanie rywalce, iż jest silniejsza niż przechytrzenie jej.
Tak można grać. Świątek jest w stanie zdominować fizycznie większość rywalek. Ale od dawna wiemy, iż są takie mecze, w których szczególnie cenne w tenisie Polki okazuje się odejście od planu A. W walce o ćwierćfinał w Pekinie Świątek potrafiła to robić tylko chwilami. A może choćby nie potrafiła wcale. Może tylko mieliśmy takie wrażenie, chcąc, żeby tak się stało. Chcąc, żeby Iga posłuchała swoich pracowników. W trakcie trzeciego seta jej dialogi z teamem widzieliśmy, ale już ich nie słyszeliśmy. Najpewniej Fissette, Ryszczuk i Abramowicz ciągle przypominali jej, iż ma różne bronie, różne narzędzia. I zachęcali, żeby sięgnęła po te, którymi posługuje się mniej chętnie. Niestety, nie zrobiła tego. I właśnie dlatego niespodziewanie odpadła z turnieju, którego była faworytką już na etapie czwartej rundy.
A 0:6 z ostatniego seta powinno być bolesną nauczką dla Polki, która w całym meczu popełniła aż – uwaga! – 70 niewymuszonych błędów (przy 35 winnerach. Amerykanka miała 12 winnerów i 21 niewymuszonych pomyłek). W decydującej partii Navarro z 32 wygranych punktów aż 25 dostała od Polki za darmo. A w całym meczu – 70 z 99. Tak się nie da wygrać. Po prostu.