W latach PRL Polacy zwykli mówić o rządzącej nimi Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, iż bohatersko rozwiązuje problemy, które sama stwarza. Oczywiście była to nieprawda. Owszem PZPR problemy stwarzała, ale rozwiązywać ich nie umiała. choćby bohatersko.
REKLAMA
Zobacz wideo
Polska rozwiązuje problem, który sama stworzyła
jeżeli chodzi o polską kadrę, to też najpierw sama stwarza sobie problemy, a potem próbuje je rozwiązać. Na razie wygląda na to, iż w przeciwieństwie do PZPR może się udać, ale jeszcze za wcześnie wyrokować. Na razie wróciliśmy do punktu wyjścia.
Piszę, iż problemy sobie stwarza cała polska kadra, a nie na przykład sam poprzedni selekcjoner Michał Probierz, bo doskonale pamiętam, kto pierwszy pociągnął za nitkę, by cała reprezentacja rozeszła się w szwach. Zrobił to przecież Lewandowski, który od czerwcowego zgrupowania kadry się wymigał. I oczywiście nie potępiam za to gwiazdora Barcelony. Miał swoje powody, ale trudno się spodziewać, iż gdy kapitan rezygnuje z gry w kluczowym meczu eliminacji, to reszta kadry będzie tym faktem zmobilizowana. Akurat zwykle jest tak, iż morale oficerów ma przemożny wpływ na zwykłych żołnierzy. jeżeli ktoś ma wątpliwości, to polecam dzieło Johna Keegana "Oblicze bitwy. Studium nad bitwami pod Azincourt, Waterloo i nad Sommą". jeżeli ktoś ma obiekcje wobec stosowania terminologii wojennej, to chciałbym przypomnieć klasyczne słowa George'a Orwella, iż sport to "wojna bez strzelania".
I trzymając się dalej w tej terminologii, to Lewandowski wyeskalował swój konflikt z Probierzem do tego stopnia, iż Cezary Kulesza, prezes Polskiego Związku Piłki Nożnej stanął przed wyborem albo gwiazdor Barcelony, albo selekcjoner. Wybór był oczywisty. Przecież głos Lewandowskiego to w polskiej kadrze coś na kształt tego, co Chińczycy określali terminem "mandatu niebios" wobec swoich cesarzy.
Wróciliśmy na pozycję wyjściową. Tylko tyle
Na dziś ten mandat dzierży Jan Urban, czego wymiernym dowodem była uśmiechnięta mina gwiazdora Barcelony meczach z Holandią i Finlandią.
Owszem, jest się z czego cieszyć, bo reprezentacja wzbogaciła się o cztery punkty. Jednak to jest tak jak z tą piosenką Sylwii Grzeszczak, która miała być początkiem konfliktu Lewandowskiego z Probierzem. Naprawdę cieszymy się z małych rzeczy. Na razie wróciliśmy na pozycję wyjściową. Chciałbym tylko nieśmiało przypomnieć, jakie komentarze przyniosło losowanie grup eliminacji mistrzostw świata. Tzw. eksperci byli zgodni. Słabo, iż trafiła nam się Holandia lub Hiszpania (wtedy jeszcze nie było wiadomo, który z tych rywali zagra z Polską), ale fantastycznie, iż reszta rywali jest beznadziejnie słabych. "Baraże to obowiązek", "wygraliśmy to losowanie", "Finów da się ograć, biegając piętami do przodu". Takie były nastroje.
Co za szczęście, iż Urban zachował chłodną głowę
I generalnie rzecz biorąc, wyniki potwierdzają, iż eksperci się nie mylili. Holandia jest poza zasięgiem, a reszta rywali nie ma podjazdu do ekipy Michała..., przepraszam, Jana Urbana. Jedynym wybrykiem nie do przewidzenia była rozpierducha, którą zafundowała sobie cała kadra – jeszcze raz to podkreślę – przed i w czasie meczu w Helsinkach. jeżeli dziś tzw. środowisko piłkarskie uważa, iż uznanie Probierza za czarną owcę rozwiązuje wszystkie problemy wokół reprezentacji, to gratuluję oderwania od rzeczywistości.
Na szczęście dziś możemy zaśpiewać "Polacy, nic się nie stało", bo wszystko wróciło w utarte koleiny. Jesteśmy za słabi na awans bezpośredni, ale za mocni, by drżeć o awans do barażów.
I brawa dla Jana Urbana, iż wśród wszystkich rozemocjonowanych głów, on jeden zachował najwięcej dystansu do wyników w Rotterdamie i Chorzowie. Po pierwszym mówił: "Dumny to ja nie jestem", a po drugim też unikał przesadnie wysokich ocen gry swojej drużyny.
On wie, iż cieszymy się z małych rzeczy. Z tego, iż Holandia nie wykorzystała swojej przygniatającej przewagi w meczu w Rotterdamie i z tego, iż Finlandia zagrała tak, jak się wszyscy po niej spodziewali jeszcze przed eliminacjami.