Na początku czerwca znów w Las Vegas unosił ręce w geście triumfu. Wygrał swoją 8 z 11 walk w UFC, najlepszej organizacji MMA na świecie. Jednogłośną decyzją sędziów pokonał Słowaka Ludovita Kleina. Mateusz Gamrot, zbliżając się do 35. urodzin, które obchodzić będzie w grudniu, wydaje się być najlepszą wersją siebie.
REKLAMA
Zobacz wideo
Mateusz Gamrot: Złapałem trochę mentalności amerykańskiej
- W duchu czuję się jakbym miał 25 lat. Jestem głodny sukcesów i rywalizacji. Na sali spotykam wielu małolatów i nie odstaje od nich ani technicznie, ani wytrzymałościowo, ani jakościowo. choćby w American Top Team zawodnicy pytali mnie ile mam lat? Jak odpowiadałem, dziwili się i mówili, iż nie wyglądam i nie zachowuje się na tyle - mówi nam Gamrot, gdy spotykamy się z nim tuż po przylocie do Polski.
W USA ostatnio Gamrot był długo. Na Florydzie, gdzie trenuje, spędził 4 miesiące, bo myślał, iż walkę dostanie szybciej. - Ale dzięki temu rozwinąłem się jako zawodnik i człowiek. Angielski podszkoliłem, złapałem trochę mentalności amerykańskiej, jest sporo plusów - tłumaczy. - Ściągnąłem też rodzinę na miejsce, więc ta rozłąka nie była aż tak bolesna i długa - dodaje.
Ten dłuższy pobyt w USA i przede wszystkim kolejna wygrana zapewniła mu też nowych fanów. Po wygranej z Kleinem na Instagramie przekroczył 400 tys. obserwujących. Dla porównania - przechodząc z KSW do UFC - miał ich około 260 tys.
- Duża część tej grupy na pewno jest z amerykańskiej strony, bo też zauważam to w USA, iż ludzie podchodzą do mnie na ulicy, proszą mnie w sklepie o zdjęcie, pytają o autograf, mówią "Gamrot, Gamrot from Poland". Dużo osób mnie tam po prostu rozpoznaje, więc ta moja marka jako sportowca jest też większa w Stanach Zjednoczonych - opisuje.
"Matthew Gamrot from Poland"
Gamrot stara się zresztą za oceanem często polskie konteksty przywoływać. Na konferencji po ostatniej wygranej walce mówił o "twardych ludziach z Polski".
- My jako Polacy zawsze sobie świetnie tam radziliśmy. Charakter mamy wojowniczy. To też może spowodowane było tym, iż nie było u nas w Polsce lekko. Od zawsze musimy walczyć o swoje, więc to nas buduje. I właśnie z tego jestem dumny, bo mimo iż nie miałem polskiej flagi na wyjściu do walki [wychodzenie z nimi było zakazane], to wszyscy dobrze wiedzieli, iż jestem z Polski. Zawsze to podkreślam. choćby jak kupuję kawę w Starbucksie, mówię: Matthew Gamrot from Poland. Wszędzie gdzie mogę, zaznaczam tę swoją polskość, jestem patriotą. Dużo wyjeżdżam do Stanów, tam się szkolę, ale o Polsce nigdy nie zapominam - mówi nam Gamrot, tata dwójki dzieci, 5-letniego synka i 9-letniej córki.
To właśnie wielotygodniowe, czasem choćby dwumiesięczne rozłąki z nimi są dla wszystkich najtrudniejsze. - Dzieci chcą mieć tatę w domu. Dlatego jak już jestem z nimi, staram się im poświęcać 100 proc. czasu, bawić się i tak dalej. One zaczynają już rozumieć, czym tata się zajmuje, gdzie walczy, dlaczego lata do Stanów. Też czasem latają i dzięki temu uczą się języka, kultury - wiedzą, iż angielski jest bardzo istotny w życiu i sami zaczynają już mówić po angielsku pojedyncze słówka. Wydaje mi się też, iż rozłąki wzmacniają, po nich bardziej siebie doceniamy. Koniec końców nie są one takie złe.
Gamrot nie jest zwolennikiem, by dziewczynki walczyły, bo "jest dużo przyjemniejszych sportów". Córka Gamrota na razie ćwiczy gimnastykę i pływanie. Chętnie zawozi ją na akrobatykę i sam podpatruje trening. Synek czasem już zaczepia tatę, ale też sam jest zaczepiany.
- W obie strony to działa. Ja też chcę, żeby dzieciaki były przy sporcie, niekoniecznie zawodowym. Na pewno ukształtuje to ich rozwój: kościec, mięśnie, wiązadła, wszystko będzie wzmocnione. Ich postura też będzie prawidłowa, a do tego dochodzi też pewność siebie. Dlatego zaszczepiam w nich miłość do sportu, a jak później będą chcieli z tym robić coś w życiu, to świetnie. A wracając do syna, to wydaje mi się, iż on potrafić uderzyć już lewy, prawy, zablokować coś na gardę. Dobrze się bawimy - śmieje się Gamrot.
Gamrot zdobędzie pas w 2026 roku?
Po krótkich wakacjach z rodziną i kolejnym wyjeździe na Mazury, by odciągnąć dzieci od monitorów i pokazać, iż jest coś innego niż samolot i basen w hotelu, tj. "namiot, siku pod drzewkiem, kiełbasa z ogniska", Gamrot ma nadzieję na pierwszą dla UFC walkę w Europie. We wrześniu federacja zawita bowiem do Paryża. Jest szansa, iż Polak byłby tam zestawiony z lokalnym bohaterem Benoitem Saint-Denisem.
- Taka walka byłaby wtedy gdzieś wysoko ustawiona. Cieszyłbym się z niej bardzo, bo dużo fanów z Polski mogłoby dolecieć w końcu na moją galę. Walcząc w Stanach, jest to logistyczne i finansowe ograniczenie. Tutaj mielibyśmy dużo moich fanów i rodziny. Wszystko powinno okazać się w najbliższych tygodniach - mówi.
To dlatego też Gamrot wraca niebawem do treningów. Szybko? - Ja jestem pasjonatem, to mi sprawia przyjemność. Albo mogę siedzieć w domu i jeść naleśniki, albo mogę wrócić na salę i pocieszyć się ze swoimi znajomymi tym, czego się nauczyłem w Stanach i czego oni się ostatnio nauczyli. Na tym polega rozwój - podkreśla.
Gamrot był już 5. w rankingu UFC, ale przegrał istotną walkę, która mogła przybliżyć go do starcia o pas. Liczy jednak na to, iż w 2026 roku po dwóch czy trzech wygranych, pas znów będzie na wyciągnięcie ręki.