Tak Iordanescu potraktował Legię. Pora wyłożyć karty na stół

2 godzin temu
Trudno uwierzyć, iż słowa Frediego Bobicia jakoby Edward Iordanescu miał nie złożyć dymisji, były podyktowane chęcią sprostowania nieprawdziwych informacji w mediach. To rozpaczliwa próba zachowania twarzy i gra Legii na zyskanie chociaż odrobiny czasu. Wszystko po to, by znaleźć następcę trenera, który swoimi słowami i czynami dał wyraźnie do zrozumienia, iż nie chce już dłużej być trenerem tej drużyny - pisze Szymon Szczepanik ze Sport.pl.
"Edward Iordanescu podał się do dymisji" - taki tytuł pojawił się w poniedziałkowe popołudnie na stronie TVP Sport. Tytuł z jednej strony szokujący, bo jednak mało który trener w dzisiejszych czasach decyduje się na taki krok, by samemu opuścić zespół. Z drugiej - zrozumiały, bo niedzielna porażka 1:3 z Zagłębiem była trzecią z rzędu odniesioną przez Legię, więc dymisja trenera pod tym względem była w pełni wytłumaczalna.

REKLAMA







Zobacz wideo Żelazny ostro o sytuacji w Legii Warszawa: Ktoś tam chyba oszalał



Przy Łazienkowskiej zrobiło się gorąco. Na tyle, iż Fredi Bobic - z nazwy dyrektor ds. operacji piłkarskich, a z praktyki po prostu jeden z dwóch dyrektorów sportowych obok Michała Żewłakowa, który odpowiada za kształt zespołu - postanowił na antenie Canal+ Sport zdementować te informacje. - Razem z Michałem byliśmy w poniedziałek rano w naszym ośrodku treningowym. Rozmawialiśmy z trenerem, ale też z zawodnikami. Mogę powiedzieć, iż nigdy nie miałem wrażenia, iż Iordanescu chce odejść. Znam dużo słów po angielsku, które pasują do sytuacji, ale po niemiecku to brzmi lepiej. To była kaczka dziennikarska - zaśmiał się Bobic.






A dopytywany o to, czy to oby na pewno nie jest prawda, dodał: - W takich sytuacjach zawsze jest dużo dyskusji i zawsze pojawia się pytanie, kto jest odpowiedzialny. Wszyscy jesteśmy odpowiedzialni za obecną sytuację. Nie jesteśmy zadowoleni z tego, jak to wygląda. Ale musimy też żyć z tymi wszystkimi plotkami. Myślę, iż to całkiem normalne w piłce. Po prostu trzeba zachować spokój. Zaprzeczam tym doniesieniom z dużą dozą zdecydowania. Dymisja trenera nigdy nie była częścią rozmowy - zaznaczył Bobic.
Trzy różne źródła i skrócony trening. To nie wygląda jak "kaczka dziennikarska"
Bobic w Canal+ podważył wiadomości kilku dziennikarzy, bo o tym, iż trener Iordanescu rozważa odejście z Legii, w poniedziałek informował nie tylko Piotr Kamieniecki z TVP Sport. Podobne wieści wcześniej przekazał także Piotr Koźmiński z Goal.pl czy później Łukasz Olkowicz z "Przeglądu Sportowego", który napisał, iż Iordanescu jest gotowy rozwiązać z Legią kontrakt za porozumieniem stron.
Do tego jeszcze doszły wtorkowe informacje serwisu Legia.Net, według którego Iordanescu w poniedziałek pojawił się na treningu zaledwie przez kwadrans, po czym zakomunikował drużynie swoje odejście. Temu klub też już zdążył zaprzeczyć, ale nam relacja kilku niezależnych od siebie dziennikarzy przez cały czas wydaje się spójna i wiarygodna. W tej sytuacji naprawdę trudno wierzyć słowom Bobica, iż każdy z nich ją sobie wymyślił. Tym bardziej iż sam trener już po meczu z Zagłębiem na konferencji prasowej między wierszami dawał do zrozumienia, iż ma dość. Mówił - tu cytujemy - "że z tak naiwną drużyną nie da się zdobyć mistrzostwa Polski".



Dlatego choćby dyrektor operacyjny warszawskiego klubu po stokroć przekonywał, iż Iordanescu w poniedziałek nie złożył dymisji, to nie może zaprzeczyć, iż w ten sposób nie wypowiada się trener, który chce pozostać na stanowisku.
Iordanescu sam dawał do zrozumienia, iż chce odejść z Legii
Zresztą, o tym, iż Iordanescu nosi się z zamiarem odejścia, nie trzeba było czekać na informacje od dziennikarzy. Wystarczyło tylko przyglądać się poczynaniom samego zainteresowanego, by stwierdzić, iż z dnia na dzień ma coraz bardziej dość pracy w Warszawie.
Przytaczamy teraz tylko niektóre z wypowiedzi czy zachowań, z których rysuje się obraz człowieka sfrustrowanego, zrezygnowanego, zmęczonego i wiecznie narzekającego na warunki, w jakich mu przyszło pracować w Warszawie.
- Przejąłem określoną grupę zawodników, miałem jasne wymagania, ale niestety sprawy potoczyły się w zupełnie niekorzystnym dla mnie kierunku. Byłem trochę smutny, może choćby zły, ponieważ zbudowałem strategię, a potem sprawy potoczyły się w innym kierunku. Teraz się ustabilizowały. Ale mecze były co trzy dni, miała miejsce ciągła migracja zawodników i to bardzo utrudniało moją pracę - mówił Iordanescu na początku września w rumuńskich mediach.



- Poprosiłem o kilka konkretnych rzeczy i dali mi na to w klubie zielone światło, ale nic z tego nie wyszło. Biorę odpowiedzialność, ale przyszedłem tu po to, żeby wygrać mistrzostwo Polski. Muszą być dotrzymane obietnice. Zawodnicy ciągle odchodzili i przychodzili z opóźnieniem - Iordanescu uderzał w politykę klubu w innym wywiadzie, czym powiedzmy sobie wprost, też nie pomagał w budowaniu atmosfery.
Te rozmowy z mediami, ale też spekulacje rumuńskich dziennikarzy na temat przyszłości Iordanescu nikomu się w Legii nie podobały. Do tego jeszcze doszła nagminna krytyka arbitrów, którzy owszem, czasem się mylili na niekorzyść Legii, ale Iordanescu też lubił na tym budować swoją narrację po niewygranych meczach z Rakowem (1:1), Jagiellonią (0:0) czy Górnikiem (1:3)
Po zebraniu tego wszystkiego w całość można się tylko uśmiechnąć pod nosem na słowa trenera mówiącego, iż nie jest człowiekiem szukającym wymówek.
Legia zignorowała jasne sygnały. Teraz powróciła do punktu wyjścia, a jest choćby gorzej
Przypominamy te wszystkie wypowiedzi i zachowania Iordanescu z prostego względu: Rumun oficjalnie pracuje w Legii zaledwie cztery miesiące, ale sygnały o swoim niezadowoleniu wysyłał na długo przed porażką z Zagłębiem i poniedziałkową sytuacją, która miała miejsce w klubie.



Kierownictwo Legii albo tego nie widziało, albo nie chciało widzieć. Efekt jest taki, iż Legia najprawdopodobniej za chwilę będzie mieć nowego trenera, czyli wróci do punktu wyjścia z początku sezonu, gdy w klubie też panował duży chaos. Wówczas prowadzono negocjacje w sprawie przedłużenia kontraktu z Goncalo Feio i to ta opcja była priorytetem. Sytuacja uległa zmianie, gdy Portugalczyk zaczął nagle stawiać kolejne warunki wobec klubu. Legia na kilka dni przed startem przygotowań zerwała wtedy rozmowy z Feio i była zmuszona szukać trenera na ostatnią chwilę.
Teraz wszystko wskazuje na to, iż znowu jest pod ścianą. Z tą różnicą, iż to trener chce zwolnić się sam, a obecna sytuacja wygląda choćby gorzej w porównaniu do poprzedniej, bo przed sezonem klub wyszedł chociaż na organizację, która nie daje się wodzić jednemu człowiekowi za nos. Efekt okazał się krótkotrwały, bo teraz w klubie panuje jeszcze większy bałagan. Za chwilę przy Łazienkowskiej najprawdopodobniej zamelduje się kolejny szkoleniowiec. Będzie to już piętnasta zmiana trenera w tej dekadzie! I trudno zakładać, iż ostatnia.
Jakoś trudno nam też uwierzyć, iż słowa Bobicia jakoby Rumun miał nie złożyć dymisji, były rzeczywiście podyktowane chęcią sprostowania rzekomo nieprawdziwych informacji w mediach. To prędzej rozpaczliwa próba zachowania twarzy i gra Legii na zyskanie chociaż odrobiny czasu. Wszystko po to, by znaleźć następcę Iordanescu, który swoimi słowami i czynami dał wyraźnie do zrozumienia, iż nie chce już dłużej być trenerem tej drużyny.
I nie, nie chodzi tu tylko o to, co stało się po meczu z Zagłębiem, bo to wszystko narastało. Można to było przewidzieć i się przygotować. Tym bardziej iż porażkę z Zagłębiem od poprzedniej z Górnikiem dzieliły dwa tygodnie i przerwa na mecze reprezentacji. Był czas, którego już nie ma, bo do końca tygodnia Legię czekają mecze z Szachtarem i Lechem, a w następny czwartek spotkanie w Pucharze Polski z Pogonią Szczecin, które w tej chwili urasta do rangi najważniejszego meczu sezonu.



Patrząc na to, jak drużyna wygląda pod wodzą Iordanescu - Rumun ma poprowadzić Legię w czwartek z Szachtarem - trudno zakładać, iż dojdzie do jakiegoś przełomu. Chyba iż będzie nią rychła zmiana trenera.
Idź do oryginalnego materiału