W poniedziałek w meczu drugiej kolejki WTA Finals w Rijadzie Iga Świątek przegrała decydującego seta z Jeleną Rybakiną 0:6 (w całym meczu było 6:3, 1:6, 0:6). Tak samo skończył się dla Polki niedawny mecz z Emmą Navarro w 1/8 finału turnieju w Pekinie. I z Aryną Sabalenką w półfinale Roland Garros. To są wyniki zdumiewające tym bardziej, iż wcześniej przez całą karierę Świątek nigdy nie przegrała do zera żadnego decydującego seta!
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek? "Trudny temat". Karol Strasburger z ważnym przesłaniem
- Świątek wpadła w panikę. Czuła, iż nic nie może zrobić. Widać było, iż rozmawia z Wimem Fissettem i iż wykonuje mnóstwo gestów. To nie był dobry znak - mówiła zaraz po meczu Świątek-Rybakina była świetna tenisistka, Laura Robson. Takich analiz, jak ta ze Sky Sports, powstało i wciąż powstaje mnóstwo. I nic dziwnego, przecież niecodziennie wielka mistrzyni przegrywa w taki sposób. I jeszcze jedno "przecież" - przecież nie tylko my, Polacy szczególnie dobrze życzący rodaczce, dostrzegamy pewien problem, z którym ta utalentowana sportsmenka sobie nie radzi.
Świątek wstrząśnięta. Kolejny raz to samo
Przegrywanie setów do zera to w tenisie rzecz może nie powszechna, ale zdarzająca się na tyle często, iż nikogo nie szokuje. Zresztą to Świątek najbardziej oswaja widzów z takimi wynikami - Polka od lat regularnie występuje w roli właścicielki tenisowej piekarni i rozdaje "bajgle". Problem w tym, iż teraz i ona sama nagle zaczęła je dostawać. I to w znamiennych momentach.
0:6 z Sabalenką na Roland Garros;
0:6 z Navarro w Pekinie;
0:6 z Rybakiną w Rijadzie.
Co łączy te wyniki? Że pochodzą z ostatnich, decydujących setów. I teraz uwaga - coś takiego, czyli aż trzy przegrane decydujące sety do zera, zdarzyło się w światowym tenisie po raz pierwszy od 12 lat!
Co jeszcze łączy 0:6 Świątek z Rybakiną z jej 0:6 z Navarro i z 0:6 z Sabalenką? To, iż każdego z tych setów Polka zaczynała od podania i pękała po tym, jak rywalka ją przełamywała. Pękała to adekwatnie mało powiedziane - rozsypywała się, rozdawała rywalkom prezenty, przestawała walczyć. Pod koniec każdego z tych setów, a zarazem meczów, samą mową ciała Świątek jasno dawała do zrozumienia, iż chce już tylko jednego - żeby to się wreszcie skończyło. Rybakina w secie wygranym 6:0 zdobyła 27 punktów, z czego aż 17 Polka podarowała jej własnymi, niewymuszonymi błędami. Navarro dostała od Świątek aż 25 z 32 punktów, a Sabalenka - 12 z 24.
Naprawdę nie może dziwić, iż tenisowy świat to wszystko analizuje, iż szuka wspólnego mianownika, iż się zastanawia, iż wydaje opinie, a choćby feruje wyroki. Niepokoić się jest czym. Zwłaszcza gdy posłucha się tego, co i jak mówi Iga Świątek.
Świątek się dziwi, iż ktoś się dziwi
Weźmy pod lupę tę jej wypowiedź z krótkiego spotkania z dziennikarzami pracującymi w Rijadzie:
Czy Świątek ma rację, mówiąc, iż kluczem do zwycięstwa Rybakiny była jej większa agresja? Kto widział mecz, ten wie, iż z taką opinią trudno się zgodzić. Kto nie widział, niech spojrzy na liczby. W pierwszym secie Świątek zagrała pięć uderzeń kończących i popełniła sześć niewymuszonych błędów. W drugim i trzecim secie miała łącznie bilans 7:36. A Rybakina? W pierwszym secie jej stosunek winnerów do niewymuszonych pomyłek to było 10:17, a w dwóch kolejnych partiach w sumie było identyczne - 10:17.
Już liczby pokazują, kto wiernie trzymał się swojej strategii, wierząc, iż przyniesie efekt, a kto nagle zmienił plan. A kto oglądał mecz, ten widział, jak Świątek znów próbuje wszystkie swoje kłopoty rozwiązać siłą. I choć przez to wpada w coraz większe tarapaty, to nie ma żadnej siły, żeby zawrócić ją po tym, jak już wzięła rozpęd i ruszyła na zderzenie ze ścianą.
Spójrzmy jeszcze na rozmowę Świątek z Joanną Sakowicz-Kostecką. Była tenisistka pracuje w Rijadzie jako komentatorka i reporterka stacji Canal+. Każdy może ocenić formę, w jakiej starsza koleżanka pytała o pewne sprawy Igę. Osobiście czułem dyskomfort, oglądając ten materiał. Bałem się, iż - mimo klasy i kultury zachowywanej przez pytającą - Świątek w pewnym momencie tę rozmowę przerwie.
Sakowicz zaczęła od opiewania gry Świątek w pierwszym secie, po czym usłyszeliśmy od reporterki: "I nagle wydarzyło się coś, co można nazwać radykalną zmianą strategii. Dlaczego?".
Świątek po dwóch-trzech sekundach milczenia odpowiedziała chyba (wyraźnie nie słychać): "Nie wiem, o czym mówisz".
- Takie mam wrażenie, iż przestałaś się trzymać swojego planu gry, który tak świetnie działał w pierwszym secie, który był znakomity, i zaczęłaś się bardzo spieszyć tak, jakbyś chciała jak najszybciej zagrać uderzenie kończące, co w konsekwencji spowodowało dużo niewymuszonych błędów - cierpliwie tłumaczyła dziennikarka.
- Okej - stwierdziła sportsmenka. I wzruszyła ramionami. - Dzięki za analizę - dodała.
- Chciałam cię zapytać, dlaczego tak nagle zmieniłaś swój plan gry, który tak dobrze przecież funkcjonował - kontynuowała niezrażona Sakowicz.
I dopiero tu Świątek zdobyła się na rzeczową odpowiedź. - Szczerze mówiąc, nie miałam takiej zmiany w planach, więc jeżeli to było tak widoczne, to myślę, iż też zobaczę to, oglądając ten mecz - powiedziała. A następnie tłumaczyła, iż straciła stabilność w odgrywaniu szybkich piłek, ale nie zmieniła taktyki, iż starała się robić to samo, co w pierwszym secie. I dodawała, iż dopiero później wystąpiły u niej błędne decyzje spowodowane presją.
Całą rozmowę można obejrzeć tu:
Ciekawe, jak potoczyłaby się ta rozmowa, gdyby prowadził ją dziennikarz bez takiej przeszłości, jaką ma Sakowicz-Kostecka. Była tenisistka nigdy nie była na szczycie światowego rankingu, czyli w miejscu, w którym Świątek się urządziła, ale ona w tę grę grała (była na początku drugiej setki), ona ją rozumie, ona doskonale wie, co widzi. A skoro jej zdziwienie tym, co zobaczyła, dziwi Igę, to ciekawe, jak Iga reaguje na spostrzeżenia swojego trenera. Na ile jest przekonana do wniosków, propozycji i wskazówek Fissette’a, a jak dalece jeszcze, po roku współpracy, jest nieufna, bo ma swój, odmienny, ogląd sytuacji.
Oczywiście można powiedzieć - i robi to część kibiców - iż te pomeczowe rozmowy są bez sensu, bo emocje są wówczas jeszcze za duże i wtedy trudno o jakościową analizę. Ale cóż, rzeczywistość jest, jaka jest, tego się nie zmieni, w tym trzeba się próbować odnaleźć. I tak naprawdę to może być dobry trening radzenia sobie z wyciąganiem wniosków, z podnoszeniem się. Także - a może choćby szczególnie - po meczach kończonych bolesnym wynikiem 0:6.

2 godzin temu











