"Szczęsny jest daleki od ideału bramkarza. Jest jednak na tyle pokorny, iż po długiej i pełnej sukcesów karierze na poziomie klubowym i międzynarodowym daje się namówić na pomysły trenera, który prosi go, aby grał w inny sposób niż ten, do którego jest przyzwyczajony. Teraz wraca, aby ponownie zmierzyć się z Benficą – i ma okazję zostawić swoje demony za sobą" - tak pisał przed meczem FC Barcelony z Benficą sportowy serwis The Athletic, który należy do grupy New York Times.
REKLAMA
Zobacz wideo
Żadne demony nie nękały Szczęsnego
Okazało się, iż autor nieco się pomylił. Szczęsny w Lizbonie udowodnił, iż do ideału bramkarza jest mu dużo bliżej, niż się wszystkim wydawało. W środowym meczu Ligi Mistrzów dokonywał cudów i tylko dzięki niemu Barcelona, choć od 22. minuty grała w dziesiątkę po czerwonej kartce dla Pau Cubarsiego, wygrała 1:0. Ściągnięty z emerytury golkiper nie tylko wygrał rywalizację o pozycję numer jeden w Barcelonie, ale jeszcze z meczu na mecz udowadnia, iż jest coraz lepszy.
Wątpliwe też, czy jakiekolwiek demony nękały Szczęsnego po poprzednim meczu Polaka na Estádio da Luz. Co prawda Polak popełnił tam bardzo gruby błąd, po którym jego drużyna straciła bramkę, ale potem w pełni się zrehabilitował, ratując zespół od porażki w końcowych minutach, gdy fantastycznie obronił strzał Angela Di Marii w sytuacji sam na sam. Dzięki temu Barcelona mogła tamten mecz przechylić na swoją korzyść 5:4.
Znaczące były wówczas słowa trenera Hansiego Flicka, który mówił po meczu o Szczęsnym: - Popełniał błędy, ale wszyscy zawodnicy w pierwszej połowie popełniali błędy. Uratował nas w drugiej połowie. Razem wygrywamy i razem przegrywamy!
Tym razem Szczęsny zamknął usta już wszystkim krytykom
W ten sposób Niemiec jednoznacznie dał do zrozumienia, iż nie przekreśla Szczęsnego, choć zrobiła to wtedy większość ekspertów i kibiców w mediach społecznościowych. Zwłaszcza w Polsce obawiano się, iż były gracz naszej reprezentacji już między słupkami w tym sezonie w ważnym meczu nie stanie. Nic bardziej mylnego. Flick doskonale zdawał sobie sprawę, iż Szczęsny nosi na piersi plakietkę "Jeszcze się uczę" i równocześnie miał świadomość, iż spośród dwóch bramkarzy, którzy przyswajają jego system gry, to Polak lepiej rokuje.
A to system dla bramkarza niełatwy, bo wymagający ciągłej koncentracji i odważnego wychodzenia przed pole karne. To również dużo większe ryzyko popełnienia błędu. I okazało się, iż Szczęsny ma więcej odwagi i większą otwartość na ryzyko niż stojący wcześniej w bramce Barcelony Inaki Pena. Dla Flicka mniej ważne było to, iż w ocenach Peny najczęściej można było przeczytać: "nie ponosi winy za żadną ze straconych bramek" niż to, co można powiedzieć o Szczęsnym: "przyczynił się do zwycięstwa zespołu". Właśnie to zrobiło różnicę w rywalizacji między nimi. A iż do tego Szczęsny został talizmanem zespołu i z nim w składzie drużyna jeszcze nie przegrała, to tym bardziej przekonało Flicka, iż podjął adekwatną decyzję.
Problem Szczęsny miał tylko z niektórymi hiszpańskimi dziennikarzami i kibicami Barcelony. Oni wypominali Polakowi jego nałóg (fakt, jeżeli chodzi o palenie papierosów, to daleko mu do ideału). Mieli też pretensje do Flicka, iż stawia na emeryta, a nie na bardziej perspektywicznego Penę, który okazał się lepszym bramkarzem, niż wszyscy dotąd sądzili.
Środowym występem Polak przekonał jednak chyba już wszystkich swoich krytyków, iż o pomyłce Flicka nie może być mowy. Zaufanie, jakim trener obdarzył Szczęsnego, zostało wynagrodzone.
Nowy kontrakt Szczęsnego? To byłaby formalność, gdyby w klubie było normalnie
I wydawałoby się, iż po takim meczu jak w środę Barcelonie nie pozostał już nic innego jak zaproponować "Tekowi", jak czasami go w Katalonii nazywają, kolejnego rocznego kontraktu. Wpis Aleksandra Bernarda ze Sport.pl jest tu doskonałym odzwierciedleniem głosu kibicowskiego ludu:
Od czasu do czasu pojawiają się takie insynuacje w hiszpańskiej prasie, iż klub to rozważa. I pewnie byłaby to tylko kwestia krótkich negocjacji, gdyby sytuacja w Barcelonie była normalna. Jednak to, co dzieje się w drużynie Szczęsnego i Lewandowskiego od wielu lat, jest dalekie od normy.
Z powodu wysokich długów Barcelona może wydać na zawodników 467 mln euro w okresie 2025/26. To oczywiście gigantyczna suma, ale mniejsza niż Barcelona potrzebuje i o wiele niższa niż limity Realu Madryt. W dodatku zapowiada się, iż kataloński klub w tym limicie się nie zmieści, gdy przedłuży umowę z Lamine Yamalem. 17-latek do tej pory zarabiał 1,5 mln euro, co jest zupełnie nieprzystające do wkładu, jaki ma w grę zespołu. Według przecieków medialnych agent Jorge Mendes żąda dla swojego podopiecznego kwoty 20 mln euro za sezon, a klub skłonny jest zapłacić ok. 15 mln euro. Mowa o kwotach brutto.
I dopóki negocjacje między klubem a Mendesem nie zostaną sfinalizowane, trudno będzie w ogóle choćby spekulować o możliwości pozostania Szczęsnego w stolicy Katalonii. W dodatku rywal Polaka – Pena ma kontrakt do czerwca 2026 r. Trudno spodziewać się więc, iż Barcelona, gdy liczy się z każdym groszem, zdecyduje się na utrzymanie trzech tej klasy bramkarzy, bo przecież pozostało Marc-Andre ter Stegen, który teraz leczy kontuzję, ale domyślnie jest pierwszym wyborem w drużynie.
Najlepszym rozwiązaniem dla klubu byłby transfer Peny, ale letnie okienko transferowe zaczyna się, gdy kontrakt Szczęsnego już się skończy. Oczywiście możliwe jest, iż Polak jednak umowę przedłuży i będzie czekał jak Dani Olmo w tym sezonie, aż klub znajdzie miejsce w swoich limitach, by go zarejestrować. Możliwości są różne. Żadna jednak nie polega na prostym: siadaj, Wojtek, i mów, ile chcesz zarabiać, przedłużymy kontrakt.