

W ostatnich dwóch tygodniach podczas kilku meczów piłki nożnej na naszym kontynencie sędziowie w pewnym momencie przerywali zmagania, by zarządzić przerwę techniczną. Działo się tak podczas spotkań Manchester City – Plymouth oraz Manchester United – Fulham w Pucharze Anglii, w trakcie meczu Real Sociedad San Sebastian – Manchester United w Lidze Europy, a także w czasie rywalizacji między Lille a Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów. Być może jesteśmy świadkami narodzin nowej tradycji w europejskim sporcie. Przyczyną nieznanych do tej pory przerw w futbolu jest bowiem… ramadan.
Ramadan to miesiąc postu, podczas którego muzułmanie powstrzymują się od jedzenia i picia od świtu aż do zmierzchu. Dopiero po zachodzie słońca mogą spożywać posiłki i napoje. W tym roku ów okres trwa od 1 do 30 marca. W związku z tym niektóre federacje piłkarskie, np. angielska, belgijska czy holenderska, podjęły decyzję, by podczas pierwszej po zachodzie słońca naturalnej przerwy w grze, takiej jak np. rzut karny, rzut wolny lub wrzut piłki z autu, wprowadzić dłuższą pauzę, żeby muzułmańscy zawodnicy, którzy kończą w tym momencie post, mogli się posilić lub napić. Musi zostać spełniony jedynie warunek, iż przynajmniej jeden piłkarz biorący udział w meczu przestrzega ramadanu.
Czy jest do wyobrażenia w Europie sytuacja, iż z powodu przynamniej jednego futbolisty, który deklaruje się jako chrześcijanin przestrzegający zasad swej religii, mecze piłkarskie nie byłyby rozgrywane w dni świąt kościelnych? W tym roku wiele spotkań futbolowych zaplanowano już na Wielkanoc i nie wywołuje to żadnych kontrowersji czy choćby zdziwienia na naszym kontynencie. Federacje piłkarskie nie zamierzają dostosowywać się do zasad religijnych chrześcijaństwa, ale robią to już w przypadku islamu.
Może jednak przyczyna stosowania podwójnych standardów tkwi gdzie indziej niż w nastawieniu działaczy piłkarskich. Może muzułmanie poważniej traktują wymagania swojej wiary, dlatego są w stanie wymóc na innych respektowanie własnych reguł religijnych, co dla chrześcijan pozostaje bez znaczenia. Rezultat takiego „meczu” jest z góry do przewidzenia – w przestrzeni publicznej żarliwi wyznawcy zawsze wyprą obojętnych.