Świątek czekała na to trzy lata. Przełom. Dogoniła Sabalenkę

7 godzin temu
Zdjęcie: Reuters


Choć Australian Open w tenisowym slangu nazywany jest "Szczęśliwym Szlemem", to dla Igi Świątek w ostatnich latach był raczej "Stresującym Szlemem". Ale w tym roku Polka zrzuciła z ramion ciężar, który towarzyszył jej wcześniej w Melbourne. Tym razem nie ucieka, tylko goni, a przy tym atakuje z cienia.
Cztery godziny i 44 minuty trwał najdłuższy mecz kobiecego singla w Australian Open. Tyle czasu 14 lat temu w 1/8 finału rywalizowały Włoszka Francesca Schiavone z Rosjanką Swietłaną Kuzniecową. O 14 minut mniej Idze Świątek zajęło wygranie czterech meczów i zagwarantowanie sobie miejsca w najlepszej ósemce tegorocznej edycji. Polka wysłała rywalkom mocny sygnał ostrzegawczy, ale prawdziwa weryfikacja dopiero przed nią.


REKLAMA


Zobacz wideo Konflikt Igi świątek z Danielle Collins? Wesołowicz: To jednostronny beef


Dobra passa do 2022 roku, potem pojawił się ciężki worek. "Nie chcę przegrać, zamiast chcieć wygrać"
Początek sezonu, głód gry, a do tego słoneczne lato na antypodach. To m.in. dlatego Australian Open bywa nazywany w środowisku tenisowym "Szczęśliwym Szlemem". Szczęśliwy dla Igi Świątek i jej kibiców ostatnio jednak był aż trzy lata temu, gdy dotarła do półfinału. Choć jej wcześniejsze wyniki w nim nie zapowiadały późniejszych trudności. Przecież w pierwszych trzech sezonach zawodowej gry (2019-21), poza Roland Garros, właśnie w Melbourne notowała najlepsze wyniki.
W 2022 roku początkowo bolała ją dość gładka przegrana z Danielle Collins (4:6, 1:6), ale niespełna 21-letnia tenisistka wiedziała, iż dokonała czegoś wielkiego. Był to też wynik, który był istotną wiadomością wysłaną do niedowiarków. Stanowił dowód, iż niespodziewany triumf w Paryżu z 2020 roku nie był przypadkiem i epizodem, tylko początkiem pełnej sukcesów kariery. Od sezonu 2023 jednak Polka przystępowała do tego turnieju z ciężkim workiem na ramionach.
Wyniki Igi Świątek w Australian Open:


2019 - 2. runda, 177. miejsce w rankingu WTA, przegrana z Camilą Giorgi (28.) 2:6, 0:6
2020 - 1/8 finału, 56. WTA, przegrana z Anett Kontaveit (31.) 7:6, 5:7, 5:7
2021 - 1/8 finału, 17. WTA, przegrana z Simoną Halep (2) 6:3, 1:6, 4:6
2022 - półfinał, 9. WTA, przegrana z Danielle Collins (30) 4:6, 1:6
2023 - 1/8 finału, 1. WTA, przegrana z Jeleną Rybakiną (25.) 4:6, 4:6
2024 - 3. runda, 1. WTA, przegrana z Lindą Noskovą (50.) 6:3, 3:6, 4:6
2025 - ćwierćfinał, 2. WTA, zagra z Emmą Navarro (8.)


Po 2022 roku, w którym Świątek bezsprzecznie zdominowała rywalizację, w Melbourne nie było osoby, która nie wymieniałaby jej w ścisłym gronie faworytek. Sposób wnioskowania był prosty - młoda zawodniczka, która dominowała we wcześniejszym sezonie (wywalczyła m.in. dwa tytuły wielkoszlemowe - Roland Garros i US Open), miała na antypodach potwierdzić swoją wielkość. Skończyło się porażką z Jeleną Rybakiną już w 1/8 finału, po grze pełnej nerwowości i błędów. Okazało się, iż rację miał ekspert Eurosportu Mats Wilander, który przed rozpoczęciem tamtej edycji stwierdził, iż największą przeciwniczką Polki może być ona sama.
- Zmarnowałam zbyt wiele energii przed turniejem i pierwszego dnia na martwienie się. Z pewnością ostatnie dwa tygodnie były dla mnie dość ciężkie. Miałam dziś wrażenie, iż nie jestem w stanie już mocniej walczyć. Muszę nieco zmienić swoje podejście. Może chciałam za bardzo. Czułam presję i czułam, iż nie chcę przegrać, zamiast chcieć wygrać - analizowała Świątek po tamtym spotkaniu z Rybakiną.


Na początku turnieju opowiadała też wtedy o dużej presji. Był to jej pierwszy sezon, który zaczęła jako liderka światowego rankingu i - jak potem przyznała - to również jej ciążyło. Uwagę zwracał także wielki przeskok, jaki zaliczyła za sprawą rywalek. Na otwarcie Jule Niemeier jeszcze postawiła się trochę faworytce, ale dwie kolejne przeciwniczki odstawały poziomem tak bardzo, iż cieszyły się z każdego wygranego gema przeciwko Polce. Po tych dwóch spacerkach poprzeczka powędrowała dużo wyżej i - jak się potem okazało - zbyt wysoko.


Gwiazd nie było, zostało cierpienie. Świątek powtórzyła osiągnięcie Sabalenki
Rok temu drabinka Świątek ułożyła się inaczej i od początku trafiała na dość wymagające przeciwniczki. Sama nie grała idealnie, ale liczyła, iż ten występ będzie wcieleniem w życie przysłowia "Przez cierpienie do gwiazd".
- Nie przeszkadza mi, iż ten mecz był tak wymagający, ponieważ pamiętam też, iż gdy zaczynałam turniej kilkoma łatwymi meczami, to potem czułam się trochę zardzewiała, kiedy nadeszły trudne momenty - opowiadała Polka po maratonie w drugiej rundzie, w której pokonała Collins.
Gwiazd jednak wówczas nie sięgnęła, skończyło się na cierpieniu. Odpadła już w kolejnej rundzie, gdy lepsza okazała się czeska nastolatka Linda Noskova - 3:6, 6:3, 6:4. Było to najwcześniejsze pożegnanie się liderki rankingu WTA z Australian Open od 1979 roku. Po raz pierwszy zaś odkąd w 1988 r. wprowadzono stawkę 128 zawodniczek najwyżej rozstawiona z nich nie dotarła do czwartej rundy.


- Czasem nadmiernie się śpieszyłam. Nie grałam w swoim stylu, w oparciu o intuicję - analizowała wówczas Polka.
W obecnej edycji dotychczas trzeba było się śpieszyć, by nie przegapić końca jej meczu, bo przeważnie błyskawicznie odprawiała kolejne rywalki. W drodze do ćwierćfinału straciła zaledwie 11 gemów, wyrównując osiągnięcie Aryny Sabalenki sprzed roku, która potem obroniła tytuł. A 11 lub mniej straconych gemów do tego etapu zmagań odnotowano w tym turnieju w XXI wieku wcześniej siedmiokrotnie.
Dotychczasowe wyniki Iga Świątek w Australian Open 2025


1. runda - Katerina Siniakova (50. WTA) 6:3, 6:4
2. runda - Rebecca Sramkova (49.) 6:0, 6:2
3. runda - Emma Raducanu (61.) 6:1, 6:0
1/8 finału - Eva Lys (128.) 6:0, 6:1


Jedyną tenisistką, która dotychczas mocniej postawiła się Polce w tym turnieju, była Katerina Siniakova. Czeszka dzięki bardzo agresywnej grze na otwarcie urwała faworytce siedem gemów. Zawodzący rok temu forhend Świątek teraz - jak na razie - jest mocnym punktem. Pochwały zbiera też za serwis czy return. Ogółem jej gra może się podobać. Ona nie chce przegrać, ona chce wygrać.
- Cieszę się, iż grałam skutecznie. Czułam się dość pewnie. Od początku wywierałam presję i wiedziałam, iż może to mieć znaczenie. Zwykle nie czułam się komfortowo z moją grą podczas Australian Open, ale w tym roku jest nieco lepiej, więc po prostu czerpię euforia z bycia tutaj na korcie i poza nim. Mam nadzieję, iż potrwa to dłużej - podsumowała zadowolona 23-latka po meczu 1/8 finału, w którym rozbiła w 59 minut Evę Lys 6:0, 6:1. Oddała w nim Niemce przy własnym podaniu zaledwie dziewięć punktów.


I zrobiła to podczas sesji wieczornej. Polka, gdy ma wybór, to woli grać wcześniej. Słabszy mecz z Noskovą grała później, tak samo jak nerwowe spotkanie z Niemeier dwa lata temu.


Świątek atakuje z cienia. Belgijski powiew świeżości. Przeskok o 100 miejsc w rankingu
Skoro Świątek sama przyznaje, iż czuje się teraz w Melbourne lepiej niż w poprzednich latach, to warto zastanowić się, z czego może to wynikać. Większe doświadczenie? Niewątpliwie. Ale to raczej nie wszystko.
To pierwszy turniej wielkoszlemowy od niemal trzech lat, do którego przystąpiła bez miana liderki światowego rankingu. W przeszłości nieraz wspominała, jak dużym obciążeniem psychicznym bywała dla niej ta jedynka przy nazwisku i konieczność bronienia się przed jej utratą. Teraz jest od tego wolna - to ona goni, a nie ucieka. jeżeli spotka się w finale z prowadzącą w tej chwili w klasyfikacji WTA Sabalenką, to wynik tego spotkania przesądzi, która z nich opuści Melbourne jako pierwsza rakieta globu.
Sabalenka wygrała dwie poprzednie edycje i teraz to od niej zaczynało się wymienianie głównych kandydatek do zwycięstwa. W drugiej kolejności wspominano przeważnie o Amerykance Coco Gauff, która świetnie grała od drugiej części poprzedniego sezonu, ale w Melbourne odpadła w ćwierćfinale z Paulą Badosą. Druga na światowej liście Świątek w ubiegłym roku mierzyła się z różnymi trudnościami (gorsze wyniki w drugiej połowie roku, nagłe rozstanie z trenerem i pozytywny wynik testu na obecność zakazanych substancji), a do tego w poprzednich edycjach odpadała przedwcześnie, więc teraz atakuje z cienia. A taka pozycja z pewnością jest dla niej bardziej komfortowa.


Dochodzi też element nowości wprowadzony za sprawą Wima Fissette'a. Trzy lata temu, gdy Polka zaczynała sezon życia, to były to także jej pierwsze kroki z Tomaszem Wiktorowskim w roli trenera. Teraz gra pierwszy turniej wielkoszlemowy pod okiem Belga, którego zatrudniła pod koniec ubiegłego sezonu. I jak na razie chwali sobie tę współpracę. Utytułowany szkoleniowiec od początku powtarzał, iż będzie chciał namówić Świątek m.in. do bardziej ofensywnej gry i częstszych wycieczek do siatki. Trochę już tego w styczniu widzieliśmy. Pytanie tylko, czy zobaczymy to ponownie i w większym wymiarze, gdy stawką będzie półfinał Wielkiego Szlema, a rywalka będzie znacznie bardziej wymagająca niż te dotychczas w Melbourne.
W środę naprzeciwko Świątek stanie Emma Navarro. Amerykanka zajmuje ósme miejsce w światowym rankingu, czyli jest sklasyfikowana aż o 100 pozycji wyżej niż poprzednia rywalka Polki. Lys wcześniej tylko dwukrotnie wystąpiła w głównej drabince Wielkiego Szlema i to w 2020 roku. W sumie wygrała wtedy trzy mecze. Navarro w poprzednim sezonie stopniowo się rozkręcała - z Australian Open odpadła już w trzeciej rundzie, ale w Roland Garros dotarła do 1/8 finału, w Wimbledonie do ćwierćfinału, a w US Open zatrzymała się na półfinale. Pojawia się więc pytanie, czy ten przeskok nie będzie dla Świątek równie niebezpieczny jak dwa lata temu, gdy po 100. na liście WTA hiszpańskiej kwalifikantce Cristinie Bucsie trafiła na rozpędzoną Rybakinę.
Co prawda w tym roku w Melbourne na razie nikt jeszcze nie zmusił Polki do naprawdę dużego wysiłku, ale sporą dawkę gry zaliczyła w niedawnym United Cup. Pod koniec tej drużynowej imprezy była wyraźnie zmęczona intensywnością występu w Sydney, ale też sama zapewniała, iż było to świetne przetarcie przed Australian Open. Odpowiedź na pytanie, czy miała rację, powinniśmy dostać w meczu z Navarro. W tym tygodniu też dowiemy się, czy będzie to wreszcie znów - po trzech latach przerwy - dla Świątek i jej kibiców "Szczęśliwy Szlem".
Idź do oryginalnego materiału