Wystarczyły dwa gemy finału US Open 2022, by komentatorzy Eurosportu dostrzegli przerażenie na twarzy Ons Jabeur. W tym meczu działo się mnóstwo. Iga Świątek jednym zachowaniem niemal złamała przepisy, a Tunezyjka w pewnym momencie padła na kort i wyglądała, jakby chciała go jak najszybciej opuścić. Nikt się wtedy raczej nie spodziewał choćby obecności Polki w finale. Z nią samą na czele. Tak samo jak teraz w Wimbledonie.
REKLAMA
Zobacz wideo Wimbledon porwał Polaków! Tak bawią się nasi kibice
Świątek bliska kontrowersyjnego zagrania. "Dobrze, iż te ręce zostały..."
To właśnie trzy lata temu zaczęła się wielka dominacja Świątek. Szła jak burza w pierwszej części sezonu, notując serię 37 zwycięstw. Zakończyła ją przegraną w słabym stylu w trzeciej rundzie Wimbledonu. Potem zaś była nerwowa porażka w ćwierćfinale w Warszawie i gwałtownie zakończone występy w Toronto i Cincinnati. Ówczesna liderka światowego rankingu przystępowała więc do US Open bez wielkiej presji oraz oczekiwań i z tej szansy świetnie skorzystała. Rosła wraz z kolejnymi meczami, a w finale dała popis godny mistrzyni.
Już w pierwszych akcjach pokazała, iż gra o wielką stawkę to warunki, w których się rewelacyjnie odnajduje. Jabeur z kolei od początku wydawała się spięta i zdenerwowana.
- Trochę przerażona - ocenili mimikę Tunezyjki przy stanie 2:0 dla Polki komentatorzy.
Znana z urozmaiconej gry tenisistka z Afryki była zbyt wolna, by stworzyć wtedy jakiekolwiek zagrożenie dla rywalki. Przy wyniku 3:1 kibice dostali szaloną akcję pod siatką, która zakończyła się popisowym przykładem instynktu Świątek. Ale kilka brakowało, by groziła jej strata punkty. W trakcie tej wymiany wykonała bowiem wcześniej ruch, który przypominał słynny "Dudek dance" i niemal zrobiła zakazanego "pajacyka". W tenisie takie przeszkadzanie przeciwnikowi jest karane.
- Dobrze, iż te ręce zostały na tym poziomie - ocenił jeden z komentatorów.
W kolejnych minutach meczu dominacja Polki nie podlegała dyskusji. Świetnie radziła sobie w trudnych sytuacjach, dobiegała do siatki i efektownie kończyła skróty Jabeur, a potem odwracała się i z zaciśniętą pięścią zerkała na osoby w swoim boksie.
"To jest rozpacz". Wybryk kibica wybił z rytmu Świątek
Początkowo w drugiej partii Świątek kontynuowała świetną passę. W drugim gemie wygrała kolejną dłuższą wymianę, która zakończyła się błędem rywalki. Ta sfrustrowana rzuciła rakietą.
- W momencie uderzenia już wiedziała, iż mała klęska za chwilę się czai - stwierdził komentator.
Trudno się dziwić reakcji piątej wówczas w rankingu WTA tenisistki, bo walczyła z całych sił, ale nic to nie dawało. Chwilę potem rzuciła się ofiarnie do piłki i padła na kort. Gdy kamera zrobiła zbliżenie na jej twarz, to komentatorzy znów nie mieli wątpliwości.
- To jest rozpacz. Ja bym powiedział, iż ona nie chce tam grać. Nie chce grać piłek, które będą wracać do jej bekhendu - ocenił jeden z nich.
Wszystko wydawało się układać idealnie dla Świątek, która prowadziła 3:0, wygrywając sześć gemów z rzędu. Po chwili Tunezyjka zmniejszyła nieco stratę, utrzymując podanie, ale wtedy też jeszcze trudno było się spodziewać tego, co nastąpiło po chwili. Polka szykowała się właśnie do pierwszego serwisu, gdy z trybun ktoś gwizdnął.
- Co to jest za zachowanie, to się w głowie nie mieści. Ja rozumiem szum, okrzyk, ale gwizdy? I to przed serwisem - denerwował się komentator.
Ten nietypowy dla turniejów tenisowych wybryk nie pozostał bez wpływu na 21-letnią wtedy Polkę. Po chwili posłała piłkę prosto w środek kortu, a gdy ta do niej wróciła, to ją zepsuła. Nieco później straciła zaś podanie, a potem wciąż przydarzały się jej błędy, których wcześniej unikała. Jabeur dostrzegła szansę na powrót i ją wykorzystała, doprowadzając do remisu 4:4.
Świątek tylko zerknęła na ekran. Słynny aktor ją rozproszył. Historyczny wyczyn Polki
Pierwszą piłkę meczową Świątek miała w 12. gemie, ale jej nie wykorzystała. Tunezyjka stała się w tej części spotkania bardzo wymagającą przeszkodą. W kluczowym momencie tie-breaka zabrakło jej jednak chłodnej głowy. Po jej autowym zagraniu, za pomocą którego Polka objęła prowadzenie 4-2, kopnęła piłkę ze złością. Na aut też posłała ostatnią piłkę w tym meczu, a Świątek padła na kort i zakryła twarz. Potem gdy kamera jeszcze kilka razy pokazywała ją z bliska, to widać było, iż wciąż nie może uwierzyć w to, co się przed chwilą wydarzyło.
A po pewnym czasie Polka sięgnęła po telefon i w poście na portalu X (wtedy: Twitterze) przyznała, iż podczas tamtego meczu raz się rozproszyła. Potem wróciła do tego podczas wywiadu na potrzeby serialu Netfliksa "Break Point". Chodziło o moment, w którym na ekranie pokazano aktora znanego z kultowego serialu "Przyjaciele".
- Dużo energii wkładałam w to, by nie patrzeć na ekran. Zrobiłam to raz i pokazywali Matthew Perry'ego na trybunach. Uwielbiam "Przyjaciół" i to była jedyna rzecz, która mogła mnie rozproszyć - wspominała to potem ze śmiechem Polka.
Tamtym sukcesem Świątek udowodniła, iż potrafi wygrywać tytuły wielkoszlemowe nie tylko na ukochanej ziemi. Wówczas miała w dorobku dwa triumfy w Roland Garros. w tej chwili ma ich cztery i w sobotę stanie przed szansą na skompletowanie zwycięstw w tych najbardziej prestiżowych turniejach na wszystkich trzech typach nawierzchni. W rozpoczynającym się o godz. 17 czasu polskiego finale Wimbledonu zmierzy się z Amandą Anisimovą. Z Amerykanką nigdy wcześniej nie rywalizowała jako seniorka (w czasach juniorskich raz - wygrała w 2016 roku w ramach drużynowego Fed Cup).