W pierwszym konkursie nowego sezonu PŚ Stoch był dopiero 35. i nie awansował do drugiej serii. Trener Polaków Thomas Thurnbichler mówi, iż trzykrotnego mistrza olimpijskiego stać na skoki, które dawałyby mu lepsze wyniki, ale nie radzi sobie z presją, którą sam sobie narzuca. Bo 37-latek oczywiście chciałby radzić sobie w Norwegii tak jak kiedyś.
REKLAMA
Zobacz wideo Niezwykłe miejsce w Szwecji. Sprzęt dla skoczków jak z filmów science-fiction
Stoch wygrał z największą przewagą w karierze. Skakał, jakby był z innej planety
Kamil Stoch wygrywał na Lysgaardsbakken trzykrotnie, ostatnio w marcu 2020 roku - o tej wygranej niedawno pisaliśmy w tekście "Stoch wygrał, Norwegowie nie dotrzymali słowa. Zabrali mu połowę premii". Jednak za największe z tych zwycięstw z pewnością trzeba uznać to sprzed sześciu lat, podczas drugiej edycji turnieju Raw Air.
To był jeden z najbardziej widowiskowych pokazów siły w całej karierze Stocha. Po pierwszej serii prowadził po skoku na 140,5 metra, już mając przewagę 14,4 punktu nad rywalami, ale to mu nie wystarczyło. W finałowej rundzie poprawił się jeszcze o pół metra i odstawił ich ostatecznie na aż 25,7 punktu. To do dziś największa przewaga, jaką Stoch wypracował sobie nad resztą stawki.
Wówczas w Lillehammer skakał, jakby był z innej planety. To był nokaut dla rywali. Jednak po konkursie nie chciał przyznać, czy to jego najlepsza forma w karierze. - Nie chcę się na ten temat wypowiadać. Chcę cieszyć się skokami, szukać czegoś, co ciągle mogę poprawić i po prostu skakać jak najdalej - mówił wtedy w TVP Sport Stoch.
Był ostrożny i ważył słowa, bo koncentrował się nad tym, co było jeszcze przed nim. Zbliżał się do wygranej w klasyfikacji generalnej Pucharu Świata i zgarnięcia Kryształowej Kuli numer trzy. Ostatecznie zapewnił to sobie niedługo później, podczas zawodów na mamucie w Vikersund. Wtedy zgarnął też zwycięstwo w turnieju Raw Air, w którym prowadził właśnie od wygranej w Lillehammer.
To mogło być historyczne polskie podium. Babiarz wypalił: "Wietrze wiej sprawiedliwie!"
Jednak to nie był tylko konkurs Stocha. Za nim, na drugiej pozycji, znalazł się wówczas Dawid Kubacki, dla którego było to dopiero trzecie podium i jednocześnie najlepszy wynik w karierze. Ze Stochem tego dnia nie miał szans, ale innych pokonał w świetnym stylu - po skokach na 139 i 140,5 metra trzeciego Roberta Johanssona wyprzedził o pięć punktów. A dla Polaków ten konkurs mógł być jeszcze lepszy.
Po pierwszej serii ci, którzy jej nie widzieli, mogli nie dowierzać wynikom, które pokazywano w telewizji w przerwie. Na trzech pierwszych pozycjach znajdowało się przecież aż trzech polskich skoczków. Za Stochem i Kubackim znalazł się jeszcze Stefan Hula po genialnym skoku na 139,5 metra.
Taki widok w klasyfikacji konkursu był niezwykły, być może najpiękniejszy w historii polskich skoków. Polacy dokonali wtedy niemożliwego: do tamtego momentu nigdy trzech naszych skoczków nie zajęło trzech pierwszych miejsc. Nie było jeszcze "polskiego podium", a przecież u innych nacji to także bardzo rzadkie i hucznie świętowane przypadki. - Niewiarygodna historia, mówiłem, iż będzie pięknie i proszę zwrócić uwagę: trzy pierwsze miejsca po pierwszej serii: Polska, Polska, Polska! - emocjonował się komentujący zawody w Telewizji Polskiej Sebastian Szczęsny. - Wietrze, wiej sprawiedliwie w drugiej serii można by tylko powiedzieć! - wypalił po chwili relacjonujący konkurs razem z nim Przemysław Babiarz.
Za to w studiu TVP siedział jak zwykle podekscytowany taką sytuacją ówczesny prezes Polskiego Związku Narciarskiego, Apoloniusz Tajner. Co ciekawe, działacz, choć bardzo zadowolony z wyniku zawodników, mówił o sytuacji bardzo szczerze. - Trzeba powiedzieć, iż tu troszkę sprzyjało szczęście naszym zawodnikom. "Stefanek" miał bardzo dobre warunki. Jednak wykorzystał je, przepiękny skok oddał i to miejsce, które zajmuje, jest zasłużone. Dawid Kubacki miał warunki, powiedzmy sobie, średnie, ale lepsze niż gorsze. On skacze doskonale i jest ostatnio ciągle w czołówce. To był bardzo ładny skok, świetnie nakręcony nad narty i też sobie zasłużył na drugie miejsce. Kamil Stoch skakał z nich wszystkich w najgorszych warunkach. Mimo to Stefan Horngacher, słusznie zresztą, zdecydował się obniżyć mu rozbieg, bo Kamil jest w tej chwili w takiej formie, iż przerasta wszystkich innych zawodników o jedną klasę - oceniał.
Huli zabrakło 12 punktów. Musiał czekać na przedskoczka
Wszyscy zastanawiali się, czy Hula będzie w stanie utrzymać tę trzecią pozycję. W końcu już dwukrotnie w tamtym sezonie zdarzało mu się spadać z bardzo wysokich miejsc - w pamiętnym i feralnym konkursie olimpijskim na normalnej skoczni w Pjongczangu, a wcześniej na Wielkiej Krokwi w Zakopanem, nie wykorzystywał szans na zwycięstwa.
I z trzeciego miejsca po pierwszej rundzie niestety spadł na dziewiąte po skoku na 129 metrów. Do szczęścia zabrakło 12 punktów, więc nieco ponad 6,5 metra. Przed swoją próbą Hula musiał jednak wyjątkowo długo na nią poczekać. Pogorszyły się warunki, a ze względu na to, iż w Lillehammer na skoczni są naturalne tory najazdowe, to trzeba było je przetrzeć dzięki przedskoczkowi. Tymczasem Hula mógł oddać skok dopiero po trzech minutach, bo przedskoczek się zagubił.
- Szkoda mi trochę Stefana w drugiej serii, bo tam były pewne nieporozumienia na górze. Nie było przedskoczka, który mógłby się zapiąć i przed nim pojechać od razu, musieliśmy na niego czekać dość długo - zdradził wówczas TVP Kamil Stoch.
- Rzeczywiście była długa przerwa przed moim skokiem i wybiło mnie to z rytmu. To było dziwne. Jednak też zepsułem ten skok. Szkoda, ale z reguły lubiłem tu skakać i mam z tą skocznią dobre wspomnienia - wspominał w rozmowie ze Sport.pl Hula.
Dla kadry to i tak był niesamowity konkurs. Łącznie zdobyli wtedy aż 238 punktów do klasyfikacji Pucharu Narodów - to niemal najlepszy wynik za kadencji Stefana Horngachera. O 12 punktów więcej zdobyli w lutym 2019 roku, gdy znów uciekła im szansa na podium wypełnione tylko Polakami. Na mamucie w Oberstdorfie w trakcie ostatniego sezonu austriackiego trenera w Polsce w zawodach lotów z lutego wygrał Kamil Stoch, trzeci był Dawid Kubacki, a czwarty Piotr Żyła. Do pełni szczęścia zabrakło, żeby poza podium konkurs skończył Rosjanin Jewgienij Klimow, ale ten "wepchnął się" pomiędzy Polaków, zajmując drugie miejsce. Punktowy rekord dorobku Polaków w PŚ to 280 punktów z Engelbergu w 2013 roku, gdy trenerem reprezentacji był Łukasz Kruczek.
W tym sezonie, a przynajmniej na jego początku, w Lillehammer polskie podium to byłby raczej cud. Liczymy za to na coraz lepsze wyniki Polaków po solidnym otwarciu rywalizacji w PŚ. Kwalifikacje do niedzielnego konkursu przeniesiono na godzinę 9:30 ze względu na prognozowane opady śniegu. Startu zawodów na razie ni przekładano - mają się rozpocząć o 16:00. Relacje na żywo na Sport.pl, a transmisje w Eurosporcie, TVN i na platformie Max.