Spektakularny sukces polskiej arcymistrzyni. To złoto przejdzie do historii

6 godzin temu
- Niemal wszystko, czego dotknę, zamieniam w złoto. Z sześciu startów przywiozłam pięć złotych medali i ten jeden srebrny. To jakiś kosmos - mówi Natalia Sadowska, mistrzyni świata w najszybszej odmianie warcabów stupolowych. Polska arcymistrzyni do długiej listy wielkich osiągnięć dołożyła właśnie kolejne prestiżowe tytuły, ale ani ona, ani jej koleżanki, wciąż nie mogą liczyć na pomoc Ministerstwa Sportu.
- Od kilku lat moim celem w każdej kobiecej rywalizacji jest złoty medal. Oczywiście każdy medal jest wartościowy, ale kiedy jadę na turniej, myślę tylko o pierwszym miejscu. One bardzo uzależniają, zawsze chcę być najlepsza. Dlatego nie inaczej było i tym razem - w rozmowie ze Sport.pl mówi Natalia Sadowska, polska arcymistrzyni w warcabach stupolowych.


REKLAMA


Zobacz wideo "Nie dostał pracy za nazwisko". Syn Czesława Michniewicza poszedł w ślady ojca


Sadowska, która pod koniec 2018 r. osiągnęła największy sukces w karierze, zdobywając tytuł mistrzyni świata w grze klasycznej, w ostatnich dniach znów zachwyciła. 18 sierpnia zawodniczka z Mławy zdobyła złoty medal na pierwszych w historii mistrzostwach świata superblitz, czyli najszybszej odmianie warcabów. Dzień wcześniej Polka była o krok od obrony tytułu w grze błyskawicznej (blitz), jednak powinęła jej się noga w praktycznie wygranym już finale.
- Było trochę nerwów, ale ostatecznie wyszło całkiem dobrze - śmieje się Sadowska. - Gdyby wziąć pod uwagę tylko medale, to zdecydowanie najlepszy rok w mojej karierze. Mogę powiedzieć, iż niemal wszystko, czego dotknę, zamieniam w złoto. Z sześciu startów przywiozłam pięć złotych medali i ten jeden srebrny. To jakiś kosmos - dodaje.
"Fajniejsza rozgrywka dla zawodników"
Warcabowe mistrzostwa świata blitz i superblitz odbyły się w niedzielę i poniedziałek w holenderskim mieście Hoogeveen. W obu turniejach udział wzięło 20 zawodniczek z najlepszym warcabowym rankingiem na świecie.
Na czym polega różnica w odmianach warcabów stupolowych? Przede wszystkim na czasie, w jakim rozgrywane są partie. W klasycznych zawodniczki i zawodnicy zaczynają rywalizację, mając na zegarze 90 minut. jeżeli rywalizacja przekroczy 45 ruchów, dodawane jest 30 minut oraz 30 sekund za każdy ruch. To dlatego turnieje w grze klasycznej realizowane są około siedmiu-ośmiu dni.
Gra błyskawiczna i superblitz to zupełnie co innego. Mecze są dużo bardziej dynamiczne i znacznie krótsze, przez co turnieje rozstrzygają się w zaledwie jeden dzień. W grze błyskawicznej warcabiści mają pięć minut na zegarze, a za każdy ruch otrzymują trzy sekundy. Superblitz pozostało bardziej dynamiczny, bo zawodnicy mają raptem trzy minuty na zegarze i dwie dodatkowe sekundy za każdy ruch. W każdym przypadku przekroczenie czasu oznacza porażkę w partii.


- To bardzo mało czasu. jeżeli mamy do zbicia kilka pionków damką, to w dwie sekundy po prostu tego nie da się zrobić. W szybkiej odmianie warcabów nie można dopuścić do sytuacji, w której na zegarze ma się mniej niż - powiedzmy - trzy sekundy. Tempo bywa naprawdę szalone - tłumaczy Sadowska.
- Myślę nawet, iż to dla nas zawodników fajniejsza rozgrywka. Przyjeżdżamy na turniej, mamy jeden bardzo intensywny dzień i od razu znamy wyniki rywalizacji, a nie męczymy się przez siedem-osiem dni. To też dużo ciekawsze dla kibiców i obserwatorów. Wydaje mi się, iż świat warcabów powinien iść w stronę szybszych rozgrywek, by zainteresować sobą większą liczbę ludzi. Na końcu w grach szybkich i tak nie rządzi przypadek. Nie można powiedzieć, iż ktoś wygrał dzięki niemu, bo w ostatecznym rozrachunku w ścisłej czołówce prawie zawsze są same najlepsze zawodniczki - dodaje.
Pechowa porażka w finale
Do Holandii Sadowska jechała jako obrończyni tytułu w blitzu i jedna z głównych faworytek do złota w pierwszych w historii mistrzostwach świata w superblitzu. Mistrzostwo w grze błyskawicznej Polka wywalczyła w listopadzie 2024 r. w chińskiej miejscowości Lishui. W maju Sadowska dorzuciła do tego kolejny sukces w innej odmianie warcabów - grze szybkiej (15 minut na zegarze plus pięć sekund za ruch) - zdobywając w nich mistrzostwo Europy.
Mimo wielu sukcesów w krótkim czasie w bardziej dynamicznej odmianie warcabów Sadowska do niedawna wolała grę klasyczną. - Jeszcze rok temu nie powiedziałabym, iż lubię szybkie partie, a teraz zdecydowanie skłaniam się ku nim. Z roku na rok czuję się w nich coraz lepiej i pewniej - mówi Sadowska.
- Każdy, kto zna mnie jako warcabistkę, wie, iż zawsze wpadam w niedoczasy. Długo myślę, dużo liczę, zastanawiam się nad wariantami. Z tego powodu mogłoby się wydawać, iż krótkie gry nie są do końca dla mnie. Mój trener jednak zawsze powtarzał, iż jeżeli dobrze gra się w warcaby, to tempo partii nie ma znaczenia. Jego zdaniem umiejętności zawsze się obronią. I chyba miał rację - dodaje.


Już pierwszego dnia holenderskiej rywalizacji Sadowska była o krok od sukcesu. Po dziewięciu rundach rywalizacji rozegranej znanym z szachów systemem szwajcarskim, Polka znalazła się wśród czterech najlepszych zawodniczek i awansowała do strefy medalowej. W niej najpierw pokonała Wiktoriję Motriczko z Ukrainy, a w finale pechowo przegrała z reprezentującą Holandię Darią Tkaczenko.
Pechowo, bo złoty medal był na wyciągnięcie ręki. Sadowska wygrała pierwszą finałową partię, dzięki czemu do końcowego sukcesu w drugiej potrzebowała remisu. Mimo iż ten utrzymywał się niemal do końca, Polka popełniła prosty błąd, przez który przegrała partię, a wynik meczu się wyrównał. W dogrywce lepsza też okazała się Tkaczenko, czyli aktualna mistrzyni świata w grze klasycznej.
- Mogę powiedzieć, iż jedną nogą byłam na najwyższym stopniu podium i dodatkowo jedną ręką trzymałam złoty medal. Mogłam zagrać spokojnie, ale kolejny raz potwierdziło się, iż zawsze gra się najtrudniej, kiedy celuje się w konkretny wynik, a nie zwycięstwo. W drugiej partii przegrałam przez własny błąd, a w trzeciej wpadłam w warcabową pułapkę i zamiast spokojnie zdobyć pierwsze miejsce, przegrałam całą rywalizację - mówi Sadowska.
- Musiałam zadowolić się srebrem, co nie było łatwe. Byłam bardzo zła, miałam trudną noc. Ale to była chyba pozytywna złość, która pomogła mi w kolejnym dniu i kolejnym turnieju - dodaje Polka, która nie mogła rozpamiętywać niedzielnej porażki, bo już kilkanaście godzin później czekało ją kolejne wielkie wyzwanie, jakim był historyczny turniej w superblitz.
Dobry deser i kolejne złoto na pocieszenie
- Kiedyś bardziej przeżywałam porażki. Teraz jestem już bardziej doświadczoną zawodniczką i staram się lepiej sobie z nimi radzić. Zawsze powtarzam sobie, iż szkoda czasu i zdrowia na nerwy. Nie chcę powiedzieć, iż to tylko warcaby, bo tak nie jest, ale widziałam już choćby po sobie, jak stres bardzo negatywnie wpływa na sportowców i ich postawę. Wbijam sobie do głowy, iż jeżeli nie udało się jednego dnia, to na pewno uda się kolejnego. I na razie to działa. Dlatego po niedzielnej porażce w blitz zjadłam dobry deser na pocieszenie, poszłam na krótki spacer i starałam się jak najszybciej uspokoić - opowiada Sadowska.


I dodaje: - W poniedziałek rano obudziłam się z pozytywnym nastawieniem i powiedziałam sobie, iż muszę zagrać najlepiej, jak potrafię. A przecież już pierwszego dnia w trakcie turnieju blitz grałam naprawdę dobrze i złoto miałam na wyciągnięcie ręki. Pozytywne nastawienie dało pozytywne rezultaty.
Turniej w superblitz został rozegrany w tej samej formule, co niedzielna rywalizacja w warcabach błyskawicznych. Przełomowy moment miał miejsce w piątej z dziewięciu rund, kiedy Sadowska ograła 2:0 Tkaczenko, rewanżując się jej za niedzielną porażkę.
- Zgadzam się, iż to był najważniejszy moment. Ta wygrana nastawiła mnie bardzo bojowo - uśmiecha się Sadowska. - Od zwycięstwa z Tkaczenko nie przegrałam już żadnej partii. Poszło jak po maśle. Nie miałam żadnej słabej pozycji, wygrywałam dosłownie wszystko - dodaje.
W półfinale Sadowska znów ograła Motriczko, a w finale poradziła sobie z Holenderką Lisą Scholtens. Co ciekawe, w strefie medalowej rywalizacji blitz i superblitz były też inne Polki. W niedzielę czwarte miejsce zajęła Katarzyna Stańczuk, a w poniedziałek na tej samej pozycji rywalizację ukończyła Marta Bańkowska.
Historyczne złoto w rywalizacji superblitz do - jak na razie - najlepsze podsumowanie tegorocznej formy Sadowskiej. Zawodniczka z Mławy w kwietniu wygrała Puchar Świata we Francji, w maju została mistrzynią Europy w grze szybkiej, w lipcu dołożyła do tego mistrzostwo Polski kobiet, a zanim wyjechała na mistrzostwa świata do Holandii, w sierpniu wygrała też Puchar Świata w Chinach.
- Od końcówki zeszłego roku zaliczyłam wielki powrót - uśmiecha się Sadowska. - Najpierw zostałam mistrzynią świata blitz, a chwilę później pierwszy raz od pięciu lat zdobyłam też mistrzostwo Polski w kategorii open - dodaje.


- Wychodzę na prostą. Najgorszy moment w karierze miałam w 2021 r., kiedy przegrałam mecz o mistrzostwo świata z Rosjanką Tamarą Tanssykużyną. To było bardzo bolesne, bo mecz był w Warszawie, a ja prowadziłam prawie przez cały mecz. Mimo to straciłam tytuł. Długo zbierałam się psychicznie, potrzebowałam miesiąca, żeby w pełni dojść do siebie. Ale co człowieka nie zabije, to go wzmocni - opowiada Sadowska.
- 2023 r. też był kiepski. Niby zdobywałam medale, ale nie takie, jakie chciałam. Sporo było też czwartych miejsc. Praktycznie nic nie wygrałam. Widocznie czasem trzeba mieć taki rok, przeczekać go, nabrać głodu sukcesu - dodaje. W tym roku przed Sadowską jeszcze trzy duże wyzwania.
Największe już za miesiąc w Trynidadzie i Tobago, gdzie odbędzie się turniej rangi mistrzostw świata w grze klasycznej. Zwyciężczyni wywalczy prawo do meczu z Tkaczenko o najbardziej prestiżowy tytuł mistrzyni świata. Tytuł, który Sadowska wywalczyła już pod koniec 2018 r. Pod koniec tego roku 34-latkę czeka jeszcze kolejny Puchar Świata w Chinach oraz mistrzostwa Polski w kategorii open.
Warcaby wciąż bez pomocy ministerstwa
Mimo iż Sadowska odnosi kolejne wielkie sukcesy, a na ważnych imprezach medale zdobywają też wspomniane Bańkowska czy Stańczuk, Polski Związek Warcabowy wciąż nie otrzymuje żadnych dotacji z Ministerstwa Sportu i Turystyki. Wciąż, bo o braku wsparcia od państwa pisaliśmy już przy okazji największego sukcesu Sadowskiej.
"Chociaż Natalia wraz z innymi warcabistami odnosi ogromne sukcesy, to finansowo jest zdana sama na siebie. W 2017 r. Ministerstwo Sportu zdecydowało bowiem o cofnięciu około 40 tys. złotych rocznej dotacji dla tej dyscypliny" - informowaliśmy.


- Nie mam zamiaru porównywać nas do piłkarzy czy siatkarzy, bo wiem, iż to kompletnie inne światy. Przede wszystkim z powodu zainteresowania. Fakty są jednak takie, iż rocznie wystarczałoby nam dofinansowanie w wysokości chociaż 50-100 tys. złotych. W skali miesiąca dla Ministerstwa Sportu to przecież żadne pieniądze. Szkoda, iż jest jak jest, bo warcaby to naprawdę fajny sport, który rozwija intelektualnie. Także dzieci, wśród których mamy mistrza świata U-10 - mówiła wtedy Sadowska.
- Niestety nic się w tej kwestii nie zmieniło - mówi nam teraz. - Ja na szczęście mam prywatnego sponsora, za pomocą którego mogę jeździć na wszystkie turnieje. Gdyby nie on, byłoby mi bardzo ciężko, bo wyjazdy do Azji czy Ameryki kosztują dużo. Z ministerstwa nie ma wsparcia i nie wiadomo, czy będzie. To bardzo smutne, zwłaszcza iż sukcesy odnoszę nie tylko ja, ale też moje koleżanki oraz juniorki - dodaje Sadowska.
- Polski Związek Warcabowy stara się o dofinansowanie, teoretycznie spełniamy wymagania, ale wciąż nie możemy doczekać się pozytywnej decyzji. Ciągle tylko słyszymy, iż sprawy są w końcowej fazie, ale tak jest od lat. Ciągle uderzamy też do MKOl, ale tam również odbijamy się od ściany, co nie ułatwia nam sprawy w kraju. Przegrywamy z biurokracją - bezradnie rozkłada ręce zawodnika.
- W innych krajach wygląda to o niebo lepiej. Niemal wszyscy mają nie tylko dofinansowania z ministerstw sportu, ale też stypendia. My mamy zdecydowanie najtrudniejszą sytuację, mimo iż mamy jedne z najlepszych wyników. Wszędzie stawiają na sporty umysłowe, a u nas nie. Holendrzy spokojnie mogą z tego żyć i skupić się jedynie na treningu i grze. Podobnie jest na Litwie, Łotwie czy Estonii, gdzie warcaby również są popularne. Nie rozumiem, czemu u nas wygląda to aż tak źle. Staram się jak mogę, by pokazać, iż warcaby to nie jest prosta gra świetlicowa, za jaką wciąż przez wielu jest uważana. Chcę, by o warcabach mówiono, by więcej osób je rozumiało. Mam wrażenie, iż dzięki moim sukcesom sytuacja trochę się poprawiła, ale nie da się ukryć, iż wciąż jesteśmy w cieniu szachów, gdzie tylu sukcesów nie mamy - podsumowuje Sadowska.
Idź do oryginalnego materiału