Skokami rządzi banda klaunów. To powinien być ich koniec. Dwa nazwiska

3 dni temu
Zdjęcie: Screen Eurosport


Dni takie jak środa z testami mamuciej skoczni w Planicy udowadniają, jak pięknym sportem wciąż są skoki. I to pomimo przyćmiewającego wszystko skandalu sprzętowego z mistrzostw świata. Problem w tym, iż skokami rządzą osoby, które zamiast porządnie posprzątać, mogą narobić więcej bałaganu. Pucharu Świata w Słowenii powinien być ostatnim dla Sandro Pertile i Christiana Kathola - pisze dziennikarz Sport.pl, Jakub Balcerski.
W Planicy dzień testów skoczni to czas, kiedy można najlepiej poczuć, czym są loty narciarskie. 30 skoczków dostaje szansę zmierzenia się z legendarną Letalnicą i przekroczenia granicy 200. metra. Niektórzy są już tak doświadczeni, iż nie robi to na nich wrażenia. Inni czują, iż to może być jedyna taka okazja w życiu. Albo się boją, bo przecież nie wiedzą, jak to jest.


REKLAMA


Zobacz wideo Cmentarz z widokiem na mamucią skocznię. Niezwykłe miejsce w Vikersund


Staje się pod jedną z najpiękniejszych skoczni na świecie i patrzy, jak każdy z nich dba w powietrzu tylko o to, żeby wylądować jak najdalej. No, niektórzy też, żeby się przy tym nie zabić.


Tu – inaczej niż w zawodach - nie mają znaczenia prędkości na progu, oceny za styl i przeliczniki za wiatr oraz belkę. Tu chodzi o odpowiednie odbicie, ułożenie ciała w powietrzu i później już tylko o cieszenie się lotem. Nikt nie liczy łącznych not i nie robi list wyników, podawane są tylko odległości. To skoki narciarskie w swojej najbardziej naturalnej postaci. Pewnie, iż czasem niesprawiedliwe, brutalne i nielogiczne. Ale takie, jakimi je naprawdę kochamy.
Ale gdyby myśleć o skokach tylko w taki sposób, czyli idealistycznie, to tej środy w planickiej dolinie w ogóle już by nie było.


Sezon skoków powinien się skończyć tuż po skandalu, a nie w Planicy. Ale tak nie mogło się stać
W idealnym świecie sezon skończyłby się 8 marca, po konkursie na dużej skoczni w ramach mistrzostw świata w Trondheim. Skandal, który wywołało oszustwo Norwegów - wszycie pasków usztywniających wewnątrz kombinezonów - ujawnione przez Sport.pl, zakończyłby światowym skokom zimę w ohydny, ale adekwatny sposób.


W idealnym świecie tego dnia Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) nie zdyskwalifikowałaby tylko Johanna Andre Forfanga i Mariusa Lindvika za manipulacje w kombinezonach, które po zakończeniu rywalizacji otworzył kontroler sprzętu Christian Kathol. W idealnym świecie działacz FIS zebrałby sprzęt od całej stawki, nie mając pewności, iż inni też nie oszukiwali, i sprawdziłby każdy strój. Wtedy dowiedzielibyśmy, kto i w jaki sposób tak naprawdę oszukuje. A na potrzeby śledztwa i wyjaśnienia sprawy do końca rywalizacja zostałaby wstrzymana. Bo jaką mamy pewność, iż teraz wszystko jest w porządku, iż teraz już na pewno nikt nie łamie zasad?
W skokowej utopii choćby gdyby FIS nie skończył tego sezonu przedwcześnie, to w środę 12 marca zaprotestowałyby kadry. Podczas wieczornego spotkania kapitanów drużyn przed turniejem Raw Air inne kadry nie pozwoliłyby na start jakiegokolwiek Norwega w kolejnych konkursach. I postawiłyby FIS pod ścianą w sprawie pełnych wyjaśnień w sprawie tego, co wydarzyło się w Trondheim, a także tego, co działo się w skokach od początku zimy i wcześniej - w ostatnich latach. Po raz ostatni tego wieczora widziałbym krzywe spojrzenia Christiana Kathola i dyrektora Pucharu Świata Sandro Pertile, którzy zapewniają, iż mają nad wszystkim kontrolę, choć przecież choćby nie mogą tego udowodnić. W skokach nastąpiłby pełny reset i wyczyszczenie dyscypliny, które dałoby szansę nie tylko na przetrwanie obecnego wizerunkowego kryzysu, ale też na to, iż dyscyplina wróciłaby później już w dobrej, zdrowej formie.
Niestety, to tylko nierealna wizja. Skoki nie funkcjonują w wyidealizowanym świecie, tylko w rzeczywistości pełnej kompromisów. Wszystko trwa, bo skoczkowie, członkowie kadr i działacze mieli jeszcze kilka konkursów, żeby wykonać swoją pracę i zarobić. Bo sprzedano już prawa do pokazania tych zawodów. Bo są klauzule w kontraktach do wypełnienia i sponsorzy, których nie warto denerwować niedotrzymywaniem umów. Dlatego ta zima ciągle trwa i skończy się w ten weekend w Planicy. W blasku słońca, cieple wiosennych temperatur i klasycznym grillem pod szatniami. W różowych okularach na oczach wszystkich uczestników tego grilla.
"Jakoś" skaczą dalej. A za chwilę wielkie zmiany
Po tym wszystkim trudno skupić się na rywalizacji. choćby pierwsze - być może jedyne - polskie podium tej zimy Pawła Wąska w Lahti nie odbiło się tak wielkim echem, jakiego można było się spodziewać. Choć po skandalu w Trondheim były już Oslo, Vikersund i Lahti, a zaraz będzie Planica, to wciąż czuję się tak, jakbym dopiero opuszczał Granasen i jakby się kończyły MŚ. Żadna historia tej zimy nie będzie już większa. Przyłapanie Norwegów na gorącym uczynku przyćmiło wszystko.


Wciąż pamiętam ten wieczór 12 marca z hotelu Scandic Holmenkollen w Oslo. Zdałem sobie sprawę z tego, co tak naprawdę się wydarzyło, gdy zgromadziłem wokół siebie kolejkę dziennikarzy czekających, żeby porozmawiać o ujawnionych przeze mnie filmikach. Kolejka do mnie była równie długa jak ta, która ustawiła się później przed Johannesem Hoesflotem Klaebo, czyli sześciokrotnym mistrzem świata z Trondheim w biegach narciarskich. On od dziennikarzy też dostał pytanie o skandal z norweskimi skoczkami. Ta scena długo nie chciała mi wyjść z głowy.
Tak jak to, iż tego wieczoru w stolicy Norwegii nie stało się nic przełomowego. A mówiło się, iż dojdzie do jednego z najważniejszych spotkań w historii skoków. Niektórzy robili plakaty z zaproszeniem na "comedy show" FIS i Sandro Pertile. Inni przewidywali jednak, iż właśnie tak się to skończy: że, choć nie można nad tym, co się wydarzyło w Trondheim przejść dalej bez zastanowienia i wyciągnięcia konsekwencji, to nie można się też zatrzymać. Że skoki, żeby przetrwać, muszą jakoś funkcjonować.
Słowo-klucz to "jakoś". Bo wydawałoby się, iż po czymś takim bez wprowadzenia ogromu zmian nie będzie się dało ruszyć dalej. Nic bardziej mylnego. Wystarczyło parę kompromisów i pomysłów, które były sugerowane FIS już dawno temu, tym razem już nie odrzucanych i traktowanych z przymrużeniem oka, a wprowadzanych jako rewolucyjne, konieczne rozwiązania z dnia na dzień. FIS przestawił wajchę i pozwolił sobie np. zabierać kombinezony zawodników, zamykać je i wydawać tylko tuż przed zawodami. Oczywiście, działacze międzynarodowej federacji nie byliby sobą, gdyby nie oddali ich kadrom już po zakończeniu rywalizacji w ramach Raw Air w Norwegii i tym samym podważyli zasadność wprowadzonej innowacji, ale na to wszyscy przymknęli oko. Jak na wiele innych elementów, które jeszcze chwilę temu wywołałyby ogromne kontrowersje, a dziś przyjęły się, bo tak trzeba.
Ciekawe, ile takich rozwiązań FIS zaproponuje i przyjmie już z myślą o kolejnym sezonie. Najważniejszym, olimpijskim. Miało nie być wielkich zmian aż do wiosny 2026 roku. Wiosną 2025 roku na spotkaniach komitetów FIS miały być przedstawiane plany na rewolucję w dyscyplinie, ale taką dopiero na nowy cykl olimpijski. A tu przecież trzeba zmienić niemal cały system jej funkcjonowania na już.


Rewolucja w skokach nie powinna być zadaniem dla Pertile i Kathola
Nie wiemy nawet, czy będą dokonywać tego odpowiednie osoby. Pertile i Kathol są osobami, z którymi śledztwo konsultuje niezależna komisja powołana przez FIS do zbadania afery sprzętowej. I może na tym ich rola powinna się zakończyć? Na złożeniu wyjaśnień i opuszczeniu tego sportu, skoro pod ich okiem działy się takie rzeczy.
Zresztą o oszustwach w skokach zaczyna się mówić coraz bardziej otwarcie - byli zawodnicy wspominają o rozwiązaniach, które stosowali już lata temu, a obecni pokazują nawet, jak oszukiwać kontrolerów sprzętu. FIS będzie udawał, iż tego nie widzi i wszystko jest w porządku? Czy po prostu nie weźmie za to odpowiedzialności?
Tak jak udawał, iż nie widzi ostrzeżeń ze strony innych reprezentacji, próśb, żeby usprawnić system kontroli sprzętu czy krytyki ze strony dziennikarzy. Finał PŚ w Planicy powinien się odbyć, żeby zaspokoić potrzeby środowiska, które w przypadku niedokończenia sezonu pogrążyłoby się w największym kryzysie w historii. Jednocześnie to od tego weekendu ma się zacząć najbardziej konkretna dyskusja nad zmianami potrzebnymi skokom na kolejne sezony.
I moim zdaniem to już nie zadanie dla Sandro Pertile i Christiana Kathola. Skoro oni nad dyscypliną nie potrafili zapanować i ich niekonsekwencja oraz popełnione błędy pośrednio zaprowadziły skoki w najczarniejsze miejsce od lat, to niech teraz naprawia to już ktoś inny.


Skokami dłużej nie może rządzić banda klaunów. Niech to będzie jej "last dance"
Niech Planica będzie "last dance" Sandro Pertile. Niech pokaże wszystkim, jak wspaniale działa ukochana przez niego filozofia "safety first", pozwalająca tylko na bezpieczne skoki z telemarkiem, a nie próby bicia rekordów i sprawianie, żeby ten sport stawał się atrakcyjny. Loty na jednej z dwóch największych skoczni na świecie będą do tego idealną areną.
I niech to będzie też ostatni taniec Christiana Kathola. Niech poleci jury dyskwalifikację skoczka z czołówki, który spadnie na bulę i nie będzie miał szans na dobry wynik.
Obaj panowie tracili zaufanie z każdym konkursem, który prowadzili. I wystarczy. Mogliby już przestać męczyć skoki swoimi karykaturalnymi postaciami. Niech więcej ich nie niszczą, bo lista błędów i wad ich kadencji już dawno stała się kilkukrotnie dłuższa niż lista zasług. Czas przyznać, iż tego już nie ogarną, iż to ponad ich możliwości. Czas przeprosić i grzecznie opuścić to środowisko.
Skoro ten finał PŚ w Planicy i tak będzie słodko-gorzki - bo piękny jak zawsze, ale w cieniu afery, która wszystkich interesuje dwa razy bardziej niż sam sport - to niech przynajmniej przysłuży się przyszłości skoków w taki sposób.


Pora, żeby "wszyscy święci" usłyszeli sygnał alarmowy, który na skoczniach słychać od dawna. Tylko nikt nie chce przyznać, iż to jego dotyczy ta syrena. Czas z tym skończyć. A FIS - i mowa tu choćby o prezydencie Johanie Eliaschu - musi poważnie zainwestować w rozwój skoków od podstaw. Zaczynając od zarobków i poprawy standardów pracy następców Pertile i Kathola. Bo o ile oni sami sobie nie pomagają, to nie powinni być w swoich rolach tak osamotnieni, jak byli do tej pory. To, iż FIS nie potrafił wyłożyć odpowiednich pieniędzy na podstawy, wokół których można byłoby budować porządny produkt, jakim powinien być Puchar Świata, świetnie koresponduje z tym, co dostał w zamian.


Wiadomo, iż to nie takie proste - przecież ktoś to po Katholu i Pertile musiałby posprzątać. A posady kontrolera sprzętu i dyrektora PŚ stałyby się gorącymi krzesłami. Nikt nie będzie chciał się za to wziąć. To jednak problem, którym można zająć się w drugiej kolejności. Bo gorzej będzie, jeżeli wiosną, gdy trzeba będzie już szukać i zatwierdzać rozwiązania, skoki przez cały czas będą zarządzane przez bandę klaunów. Lepiej dać sobie szansę, iż wreszcie pojawi się tu ktoś kompetentny i otwarty na potrzeby dyscypliny. Choćby tych osób była garstka i trzeba by je było przekonywać dziesiątki razy.
Idź do oryginalnego materiału