Niedługo po ataku Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku FIS podjął decyzję o natychmiastowym wykluczeniu Rosjan i Białorusinach z rywalizacji. Dotyczyło to każdego sportowca tej narodowości, choćby jeżeli otwarcie nie popierają wojny prowadzonej przez Władimira Putina za naszą wschodnią granicą.
REKLAMA
Zobacz wideo Gorąco wokół polskich skoków. Chodzi o skład na igrzyska
Skandaliczna decyzja CAS
Na początku grudnia Trybunał Arbitrażowy ds. Sportu w Lozannie (CAS) uznał, iż sankcje, które nałożył FIS, nie mają podstaw prawnych. Tym samym Międzynarodowa Federacja Narciarska została zobowiązana do umożliwienia startu sportowcom z Rosji i Białorusi.
Takie oświadczenie CAS wywołało natychmiastową reakcję Rosjan, którzy masowo ślą listy z nazwiskami swoich sportowców. Te muszą zostać poddane weryfikacji FIS. Następnie, po spełnieniu wszystkich warunków, można dopuścić dane zawodniczki i zawodników do startów w międzynarodowej rywalizacji.
Pierwsze przesłanki wskazują na to, iż rosyjskich skoczków ponownie ujrzymy w oficjalnych zawodach już podczas Turnieju Czterech Skoczni, który rozpocznie się 28 grudnia tego roku i potrwa do 6 stycznia 2026.
"To będzie katastrofa"
Podczas gdy w Ukrainie wciąż morduje się ludzi, a szacunki wskazują na 1,5 miliona zabitych oraz rannych (za CSIS), świat przymyka oko i udaje, iż nic się nie stało. To wstrząsnęło ukraińskimi skoczkami, a w szczególności Witalijem Kaliniczenką, którego rodzina mierzy się z okrucieństwem wojny.
- Mam ojczyma i syn jego siostry był na wojnie. Jest poważnie ranny. W 95 procentach jego ciało jest uszkodzone. Musiał przejść operację mózgu, więc musi być pod opieką. Staramy się go doglądać. Najwięcej robi dla niego moja mama, za co dziękuję - mówił 30-latek na łamach "Interia Sport".
- Powrót Rosjan do skoków, to będzie katastrofa. Przecież nic nie zmieniło się od wybuchu wojny. Rosjanie wciąż okupują nasz kraj i mordują ludzi. Powiedziałbym nawet, iż teraz pozostało gorzej, niż było. Nie wiem, czemu podejmuje się takie decyzje, kiedy trwa wojna - wtórował starszemu koledze z kadry Jewhen Marusiak.
Jednemu i drugiemu skoczkowi z Ukrainy na razie przez głowę nie przechodzi myśl o rywalizacji z przedstawicielem kraju, który bezprawnie okupuje tereny ich ojczyzny.
- Zdaniem trybunałów sportowcy, którzy nie mają nic wspólnego z polityką, mogą startować. Ale przecież sport jest ściśle powiązany z polityką - mówił Kaliniczenko, dodając, iż wielu sportowców regularnie pojawia się na rosyjskich paradach na okupowanym przez Rosję od 2014 roku Krymie.
- Nie wiem, co zrobię, kiedy stanę na wieży startowej z Rosjaninem. Może przełamię się, kiedy zapanuje pokój i wojna się skończy. Na razie trudno jest mi się pogodzić z taką decyzją - żalił się Ukrainiec. Marusiak z kolei stwierdził, iż najpewniej będzie przypominał na wieży rosyjskim skoczkom, co zrobili Ukrainie.
"Świat przymyka oko"
Tematu nie chciała poruszać większość polskich skoczków. Dziennikarzom "Interii" udało się jednak skontaktować z Maciejem Kotem, który przyznał, iż ma mieszane uczucia co do całej sytuacji.
- Za naszą granicą przez cały czas giną ludzie. Świat zaczyna trochę przymykać na to oko, co jest przykre - stwierdził 34-latek i dodał: - Nikt z nas nie będzie bojkotował zawodów, bo to nie my podjęliśmy decyzję o dopuszczeniu Rosjan do startów.
Wiara w pokój i zakończenie konfliktu zbrojnego gaśnie w ukraińskich skoczkach z dnia na dzień. Decyzja o przywróceniu sportowców z kraju agresora do rywalizacji międzynarodowej sprawia, iż psychicznie czują się jeszcze gorzej.
- Nie bardzo wierzę w szybki pokój. Wydaje mi się, iż to będzie bardzo trudne. Dopóki Putin nie dostanie tego, czego chce, nie będzie pokoju - stwierdził Marusiak.
Najnowszy Magazyn.Sport.pl już jest! Polscy skoczkowie zaczynają sezon olimpijski, a eksperci Sport.pl opisują różne konteksty nadchodzącej rywalizacji. Pogłębione analizy, komentarze, historie i kapitalne wywiady przeczytasz >> TU

4 godzin temu












