Dwa dni z dwoma meczami dziennie w nogach, teraz niemal trzygodzinny mecz i przerwa medyczna. Niby wiemy, iż Iga Świątek to nie maszyna, ale takimi występami jak ten czwartkowy przeciwko Katie Boulter pokazuje, iż jest niemal nie do zdarcia. Choć nigdy wcześniej nie grały przeciwko sobie, to Brytyjka dobrze wiedziała, czego się spodziewać. Wiedziała, iż musi zagrać na 110 procent, by nawiązać walkę. Robiła, co mogła i dostała za to nagrodę w pierwszym secie, ale potem biła się po głowie ręką z frustracji i wzdychała ciężko. Walczyła do końca, ale faworytki nie pokonała.
REKLAMA
Zobacz wideo Dlaczego Iga Świątek nie mogła grać? "W tenisie są równi i równiejsi"
Boulter wiedziała, co ją czeka w meczu ze Świątek. "Nie ucieknę od tego"
Świątek i Boulter to główne motory napędowe swoich drużyn i miały wielki wkład w awans do ćwierćfinału. Wygrały oba wcześniejsze pojedynki singlowe i nie zawodziły w mikście (Polka w tej drugiej konkurencji wystąpiła dwukrotnie, a Brytyjka raz). Teraz, po wcześniejszej czwartkowej wygranej Huberta Hurkacza z Billym Harrisem, druga rakieta świata mogła zapewnić Biało-Czerwonym awans do półfinału, a 24. w rankingu WTA Boulter przedłużyć nadzieje Wyspiarzy.
28-latka z Leicester w ubiegłym roku zanotowała najlepsze wyniki w karierze - wygrała dwa turnieje i raz dotarła do finału. Dla Świątek z różnych względów był to trudny sezon, ale i tak zakończyła go z pięcioma tytułami na koncie i brązowym medalem olimpijskim na koncie. Nigdy wcześniej nie zmierzyły się, choć akurat przed rozpoczęciem United Cup trenowały razem.
- Oczywiście, trening to zupełnie co innego niż mecz. Wiem, jaką Iga jest mistrzynią. Wiem, iż u niej każda piłka jest grana na pełnej intensywności i nie ucieknę od tego. Muszę więc zagrać mój najlepszy tenis, o ile nie lepiej - mówiła przed czwartkową rywalizacją Brytyjka.
I właśnie umiejętność utrzymania morderczej intensywności Świątek zaprezentowała po raz kolejny, choć w trzecim secie dawały jej się już coraz mocniej we znaki skutki dużej dawki tenisa, jaką dotychczas wzięła na siebie w Sydney w ostatnich dniach.
23-latka z Raszyna zaczęła jak profesorka. Boulter próbowała się stawiać - w trzecim gemie, który trwał ponad 13 minut - miała aż cztery szanse na przełamanie, ale i po chwili przegrywała już 0:3. - Ona zabija cię powoli - opisywała Świątek jedna z komentatorek Tennis TV, a gdy ta była o krok od prowadzenia 4:1, to stwierdziła: "Witajcie w świecie Igi".
Najpierw Boulter przejęła broń Świątek. W drugim secie miażdżąca statystyka
Brytyjka jednak zdołała się do tego świata wedrzeć. Złapała rytm i weszła na bardzo wysoki poziom. A iż uderzała mocno i mądrze, to nałożyła dużą presję na Polkę. Ta zaś zaczęła się mylić. I to dość często. Trenerka Boulter powtarzała jej cały czas, by trzymała się nisko na nogach. To jedyna metoda, by wytrzymać dłuższe wymiany ze świetnie poruszającą się po korcie Świątek. Brytyjka to robiła, do tego atakowała podanie rywalki i zdołała wygenerować większe od niej prędkości topspinowego forhendu i bekhendu. A Świątek dotychczas pod tym ostatnim względem dominowała w kobiecym tourze.
Boulter wytrzymała tempo 73-minutowego seta otwarcia do końca i wygrała tie-breaka. Pytanie, które wówczas pojawiało się w głowach zarówno polskich, jak i brytyjskich kibiców brzmiało: Czy będzie w stanie przebiec równie dobrze drugą część tego tenisowego maratonu. Bo wiele innych tenisistek też nieraz wytrzymywało tempo Polki przez jakiś czas, ale potem im ona odjeżdżała. W drugim secie to samo zrobiła z Brytyjką. Znów świetnie działał bekhend po linii, a prowadzenie rosło. Boulter z kolei biła się po głowie zła na samą siebie po błędach. Pod koniec tej odsłony realizatorzy transmisji pokazali statystykę skuteczności w wygrywaniu akcji po drugim podaniu. Była miażdżąca - 75 procent po stronie Świątek i zaledwie 9 proc. u jej rywalki.
gwałtownie przegraną partię Boulter potraktowała jako zimny prysznic i na decydującego seta wyszła z nową dawką energii. Znów była bardzo groźna, a dodatkowo Polka zaczęła odczuwać skutki dużej częstotliwości grania w ostatnich dniach. Co prawda po przerwie medycznej grała dobrze, ale po dłuższych wymianach stała pochylona i wyraźnie zmęczona. Ale i tak szła do przodu i po jej kolejnych potężnych zagraniach ciężko wzdychała Brytyjka. Ta ostatnia zasłużyła na pochwały, bo zagrała jeden z lepszych meczów w karierze. Jej pech polegał jednak na tym, iż po drugiej stronie była Świątek, która tylko na chwilę wpuściła ją do swojego świata.
W sobotnim półfinale Polska zmierzy się z Kazachstanem.