Pyry z gzikiem – Luźne, obiektywne i nietypowe podsumowanie Lechowego tygodnia serwowane w poniedziałki podczas pory obiadowej. Alternatywa dla cyklu „Na chłodno” lub jak kto woli – „Na chłodno mini” bądź „express”.
Poniedziałek, 7 października 2024, pora obiadowa, czas zaserwować główne danie w postaci „Pyr z gzikiem”. Po sobotnim występie danie jest kwaśnie, patrząc na spokój, jaki dziś tutaj panuje wielu internautów nie skorzysta z poniedziałkowego obiadu, bo ich już tu po prostu nie ma. Dla reszty obecnych i głodnych mamy porcję złożoną ze składników, jakie dostarczył Lech Poznań.
Czy Wy też zauważyliście jakąś nerwową atmosferę w ubiegłym tygodniu? Szczęśliwa wygrana w Kielcach dzięki hat-trickowi Patrika Walemarka jakoś nie uspokoiła sytuacji po Pucharze Polski, z Waszych wpisów było czuć taką niepewność przed Motorem Lublin, było jakoś tak nerwowo i nie do końca wiadomo, czy tylko występ w Rzeszowie za to odpowiadał? Nam się wydawało, iż Lech Poznań wykorzysta maraton gier rywala, jego mecze co 3 dni i bez problemu pokona Motor Lublin tak jak w podobnym terminie rok temu rozbił innego beniaminka Puszczę Niepołomice aż 4:1. Najwyraźniej poddenerwowani kibice czujący wewnętrzny niepokój mieli rację. W sobotę Nielsa Frederiksena przerobił 31-latek, młody trener, który poszedł w ślady m.in. szkoleniowca Śląska Wrocław postanawiając skopiować jego styl i podobnie zagrać przy Bułgarskiej.
Przy nazwisku Nielsa Frederiksena za ten mecz można postawić duży minus. Nasz trener miał cały pełny mikrocykl treningowy, wszyscy najlepsi piłkarze byli zdrowi, w sobotę nie mógł wystąpić tylko Antonio Milić, a jednak po maratonie gier co 3 dni wypunktował nas 31-letni szkoleniowiec beniaminka. Ten mecz był najlepszym dowodem na dwie rzeczy, o których wcześniej pisał już każdy kibic uważnie oglądający mecze. Po pierwsze: Rywale już nauczyli się naszego stylu gry i ustawiają się typowo pod nas. Po drugie: Od Jagiellonii Białystok 5:0 wielu piłkarzy indywidualnie ma zjazd formy, adekwatnie tylko Antonio Milić, Bartosz Mrozek czy Afonso Sousa trzymali w ostatnich meczach równy poziom wyróżniając się na tle drużyny, która pod względem jakości gry zaczęła wyglądać przeciętnie. Dołek widać od razu, jego efektem jest bicie głową w mur, wiele strzałów na wiwat, wrzutek na aferę, zaczęliśmy grać jak za późnego Nenada Bjelicy, Mariusza Rumaka czy Johna van den Broma, kiedy za jego kadencji rywale często ustawiali się głęboko, a potem nas kontrowali. W sobotę tak to właśnie wyglądało, ten mecz nie różnił się niczym od innych, nieudanych spotkań w ostatnich latach, w których przewaga w posiadaniu piłki, liczbie strzałów czy dośrodkowań nic nie dała.
Mamy już poniedziałek, jest po godzinie 16:00 i do teraz można się zastanawiać nad tym, jak można było przegrać mecz u siebie, z Motorem Lublin i to jeszcze prowadząc 1:0? Sorry, ale lider Ekstraklasy będący w trakcie odbudowy nastrojów kibiców nie ma prawa przegrać takiego meczu i w takiej sytuacji, w jakiej przed spotkaniem były obie drużyny. Porażka w Kielcach z Koroną? Wyjazdowa przegrana tydzień temu raczej nie podziałałaby tak jak podziałała na ludzi wstydliwa porażka z Motorem Lublin. W tym meczu wszystkie niedociągnięcia, o jakich pisaliście Wy już kilkanaście dni temu czy o jakich było w poprzednim materiale z tego cyklu znowu wyszły na jaw. W sobotę szło zauważyć kiepską ławkę rezerwowych, to spotkanie było podsumowaniem letniego okienka transferowego, po którym tylko Alex Douglas i Patrik Walemark wnoszą coś zauważalnego do zespołu. Przedwczoraj także oni zawiedli, pod formą jest wielu innych piłkarzy, przez co Lecha Poznań nie miał kto pociągnąć. Murawa, o której tyle się mówi, pisze, o których gadali Mikael Ishak czy Niels Frederiksen to jednak łatwa wymówka, która ma przykryć niepokojące rzeczy, jakie zaczynają się dziać w tym zespole. Jakoś do 32 minuty nikomu trawa nie przeszkadzała, Lech grał swoje, problemy znowu zaczęły się po stracie bramki na 1:1, po której poznaniacy identycznie jak w Kielcach – byli inną drużyną, która siadła mentalnie i nie umiała złapać rytmu. Przysłowiowe bicie głową w mur w drugiej połowie na pewno nie wynikało ze złej murawy, która zresztą zaraz wszędzie będzie gorsza. Idzie prawdziwa jesień, później runda wiosenna startuje już 30 stycznia, a ostatnio wiosna przychodzi do Polski choćby w maju. Niels Frederiksen chyba o tym nie wie, Polska to nie Dania, prędzej czy później Lech Poznań zagra na jeszcze gorszej płycie od tej, jaka w tej chwili jest przy Bułgarskiej, problemy z trawą można też będzie napotkać w razie awansu do europejskich pucharów i gry w pierwszych rundach eliminacyjnych. Absolutnie nie można zrzucać całej winy na murawę, Lech Poznań ma dołek w grze, został rozczytany przez rywali i to nad tymi dwoma rzeczami sztab szkoleniowy powinien się skupić.
Wracając do meczu z Motorem Lublin. Trener rywala Mateusz Stolarski mówił po tym spotkaniu, iż „są punkty, które musisz zdobywać, możesz zdobyć i są takie extra bonusowe”. W naszym przypadku również tak jest. Są mecze, które musisz wygrać (np. z Motorem Lublin), możesz wygrać (np. w Krakowie) i takie spotkania, w których zwycięstwo byłoby miłym dodatkiem (przykładowo z Fiorentiną we Florencji). Ogranie Motoru Lublin było obowiązkiem, który nie został wykonany, wcześniej Lech Poznań skompromitował się z Resovią Rzeszów, która od 26 września nie wygrała żadnego innego spotkania, przez co entuzjazm kibiców legł w gruzach niemalże natychmiastowo. U kibiców Lecha Poznań i to nie tylko tych udzielających się na tej witrynie widać brak zaufania połączony z brakiem cierpliwości. Cierpliwości po ostatnich latach jest mało, najprawdopodobniej jest to spowodowane przykrymi wydarzeniami z poprzednich lat, pamięcią o tym, jak wyglądały poprzednie sezony czy rundy jesienne w ubiegłych latach, zapach tzw. „mokrej szmaty”, która zawsze moczy się w wiadrze regularnie unosi się w domach kibiców. To już nie te czasy, by ludzie po takich meczach, jak z Motorem Lublin śpiewali dumnie „czy wygrywasz czy nie”, mówili o „jednej porażce po serii zwycięstw” czy o „23 kolejkach”, jakie zostały do końca sezonu. Takie teksty byłyby ignorancją dołka w grze, w który wpadł Lech Poznań i podejściem do spraw Kolejorza jako elementu rozrywki w weekend po ciężkim tygodniu. Kibice tak do tego nie podchodzą, Lech Poznań to klub sportowy, to emocje, zwycięstwa, remisy, ale też porażki takie jak te z Motorem Lublin. Takich przegranych w ostatnich latach jest zbyt dużo, nagle w meczu z cyklu tych obowiązkowych do wygrania stało się coś złego, a to przy braku cierpliwości wielu osób skupionych wokół Kolejorza powoduje przykre komentarze. Nagle po wyniku 1:2 pozycja lidera nie jest już tak istotna, a tym bardziej, iż choćby po 6 wygranych z rzędu mamy tylko 2 oczka przewagi nad wiceliderem i po następnej serii spotkań możemy spaść na 3. miejsce. Nie gramy także o dublet, po kompromitacji z Resovią została nam tylko walka o tytuł Mistrza Polski, który po tego typu wstydzie, jaki można było poczuć po Motorze Lublin jest daleko.
Przegrana z beniaminkiem osłabionym kontuzją podstawowego bramkarza i zmęczonym maratonem gier co 3 dni spowodowała falę agresywnych wręcz komentarzy kierowanych w stronę zarządu klubu, działu skautingu oraz innych osób. Porażka i dołek w grze widoczny od prawie miesiąca zbiegł się z wyjściem zarządu do ogólnopolskich mediów w celu. No właśnie. W jakim celu? Po co oni teraz wyszli? Po co to robią? Chcieli przeprosin od kibiców? Chcieli dostać statuetkę za tytuł Mistrza Sierpnia czy o co chodzi? Komunikacja na linii klub – kibice jest fatalna, w Lechu Poznań zupełnie nie mają wyczucia, nie wiedzą, kiedy wyjść do ludzi i co mówić, a my też nie chcemy więcej pisać na ten temat czy podpowiadać, co można by zrobić lepiej, ponieważ na fatalnej komunikacji KKSLECH.com tylko korzysta. Mimo wszystko szkoda, iż zarząd i inne osoby z działu sportowego na tym etapie rundy jesiennej wyszły z przysłowiowej nory i nie postąpiły tak jak w mistrzowskim sezonie 2021/2022, w którym wszyscy schowali się w bunkrze pozwalając działać Maciejowi Skorży. Tym razem przy Bułgarskiej zbyt gwałtownie uwierzono, iż wszystko jest dobrze, kibice zapomnieli już o palecie błędnych decyzji z poprzednich rozgrywek i teraz razem idziemy po mistrzostwo. No razem chyba po tytuł nie idziemy, 1. pozycja po 11. kolejce nic nie zmienia, a dołek w grze Lecha Poznań jest spowodowany m.in. kolejnymi złymi decyzjami transferowymi, które działają na kibiców jak przysłowiowa „płachta na byka”. Co dalej? Im zarząd szybciej zniknie ludziom z pola widzenia, tym lepiej. I niech nie pojawia się na widoku wcześniej, niż 24 maja 2025, kiedy będzie miał okazję odebrać złoty medal za tytuł Mistrza Polski (oby). Tak byłoby chyba najlepiej.
A co przed pierwszą drużyną Lecha Poznań? Ta runda jesienna jest krótka, kończy się już w weekend 7-8 grudnia. Jesteśmy już za półmetkiem rundy, w tej chwili wydaje się, iż wszystko to, co najciekawsze tej jesieni, jest już za nami. Wyjątkiem są tutaj mecze z Cracovią, z którą nie wygraliśmy na wyjeździe od ponad 4 lat i z Legią, którą po raz ostatni pokonaliśmy w Poznaniu dnia 4 lipca 2020 roku. Przez brak Pucharu Polski zespół Lecha do końca smutnego 2024 roku rozegra już tylko 7 meczów, w tym 3 spotkania u siebie, przez co nie można mówić o jakiś większych emocjach, które by nas czekały. Tzw. „mokra szmata” z Resovią czy Motorem sprowadziła wielu kibiców na ziemię, gwałtownie stłamsiła entuzjazm i nadzieję. Ok. Wciąż jesteśmy liderem, ale przełom września i października u wielu osób zapalił „lampkę ostrzegawczą”, sprowadził kibiców na ziemię, pokazał wszystkim, iż Lech Poznań nie jest jednak tak mocny, jak wydawał się być po rozbiciu Jagiellonii Białystok. Ostatnie dni pokazały długą drogę, jaka pozostała nam do realizacji celu, a nadejście w tym momencie drugiej tej jesieni październikowej przerwy na kadrę tylko przynudziło kibiców, którzy muszą niestety przywyknąć do długich przerw pomiędzy meczami. Jeszcze niedawno sami byliśmy zadowoleni z tego, w jakim kierunku podąża Lech Poznań, cieszyliśmy się z większego zainteresowania materiałami w dni poza meczowe, były choćby trzykrotne wzrosty w porównaniu z wrześniową przerwą na kadrę 2023 a teraz co? Teraz znowu to samo, bo jedna porażka z Motorem Lublin u siebie od razu wprowadziła nerwowość, wielu kibiców po tylu latach nie ma po prostu cierpliwości, której brak odbija się później na nas.
Przed Kolejorzem wiele dni przerwy, a później wyjazd do Krakowa, mecz z Cracovią w sobotę, 19 października, o godzinie 20:15, po którym Lech Poznań odbije się na wszystkich polach, albo się pogrąży, a wtedy nie będzie już pisanie o dołku w grze, tylko o corocznym jesiennym kryzysie. Przykre to wszystko, bo jednak Resovię należało pokonać, wystarczyłby też choćby remis z Motorem Lublin, by teraz było inaczej, było weselej, było więcej wiary, której w tym bolesnym roku tak wszystkim nam brakuje. Być może starsi kibice pamiętają serial „Alternatywy 4” i poniższą scenę. My też wraz z Wami budowaliśmy zainteresowanie, od lipca robiliśmy to wszyscy razem, był fajny sierpień, przyjemny wrzesień, potem przyszły dwa nie takie wyniki, przez które wszystko trzeba zaczynać od nowa.
Śmietnik Kibica – (komentuj nie na temat)