W piątkowy wieczór na uroczystej Gali Olimpijskiej w warszawskiej siedzibie Polskiego Komitetu Olimpijskiego stawiła się większość polskich medalistów igrzysk Paryż 2024.
REKLAMA
Brakowało między innymi Igi Świątek, która w Paryżu wywalczyła brązowy medal, a teraz gra dla Polski w Maladze w Billie Jean King Cup, czyli w nieoficjalnych mistrzostwach świata. Nie było też Natalii Bukowieckiej (do niedawna znanej jako Kaczmarek), która w Paryżu wywalczyła brąz w biegu na 400 metrów, a teraz już pracuje nad formą na następny rok i w związku z tym przebywa na zgrupowaniu w RPA.
Zobacz wideo Matty Cash zagra u Michała Probierza? Żelazny: Musi się zmienić selekcjoner
Mieszkania za dwa lata, pieniądze za kilka miesięcy
W imieniu nieobecnych sportsmenek czeki dla nich – na 150 tysięcy złotych dla każdej – odebrał Tomasz Majewski, który w Paryżu był szefem polskiej misji olimpijskiej. – Proszę czeki przekazać, a nie tylko odebrać – żartował prowadzący galę Jerzy Mielewski z Polsatu. Prawda jest taka, iż jeszcze przez długi czas nawet, gdyby ktoś bardzo chciał, to żadnego czeku od PKOl-u nie zrealizuje.
Przed paryskimi igrzyskami Polski Komitet Olimpijski obiecał wysokie nagrody za medale. Za złoty – 250 tysięcy złotych, za srebrny – 200, a za brązowy – 150. Do tego nagrody rzeczowe dorzucili sponsorzy i partnerzy komitetu. To m.in. mieszkania (dla jedynej mistrzyni olimpijskiej, Aleksandry Mirosław, a także dla trzech wicemistrzyń w sportach indywidualnych – Klaudii Zwolińskiej, Julii Szeremety i Darii Pikulik). Przyszłe właścicielki mieszkań w piątek podpisały umowy rezerwacyjne z deweloperem, firmą Profbud. Czekać na swoje "M" wszystkie mają czekać jeszcze dwa lata.
Krócej wszyscy nagrodzeni olimpijczycy mają czekać na pieniądze. PKOl zapewnia, iż najpóźniej do końca lutego 2025 roku nagrody zostaną wypłacone. A prezes Piesiewicz nie wchodząc w szczegóły tłumaczy, iż to przez "pewne zawirowania spowodowane nienawiścią".
Piesiewicz nie wymienił Nitrasa z nazwiska, ale nie musiał
Piesiewiczowi chodzi najpewniej o jego konflikt z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Według Piesiewicza z tego powodu PKOl stracił finansowanie ze spółek skarbu państwa.
O te zawirowania pytaliśmy prezesa komitetu miesiąc temu, w obszernej rozmowie. Wtedy skonfrontowaliśmy go z naszymi informacjami, według których PKOl miał problemy z uzbieraniem 4,6 mln złotych na finansowe nagrody dla sportowców i trenerów.
"Słyszę, iż w kasie PKOl jest pusto, a ktoś z zarządu powiedział mi tak: 'Piesiewicz chciał być księciem, a teraz stał się żebrakiem i po tym jak ze sponsorowania PKOl-u wycofały się spółki skarbu państwa, jeździ do samorządowców z PiS-u i prosi, żeby dali jakieś pieniądze, bo nie ma choćby na nagrody dla medalistów olimpijskich'" – takie pytanie dostał prezes.
Zdenerwował się. - Nie jestem żebrakiem. A ten, kto tak mówi, powinien zrezygnować z funkcji w zarządzie, jeżeli ma choć trochę honoru. Bo wstydem nie byłoby choćby żebranie o pieniądze na nagrody dla olimpijczyków, za to na pewno wstydem jest sprzedawanie informacji z zarządu czy z prezydium dziennikarzom. Taki ktoś musi nie mieć honoru. Musi być małym człowiekiem. Taka osoba powinna po prostu zrezygnować. Nikt nie lubi donosicieli. Jeszcze raz: o ile ktoś się nie podpisuje pod tym, jak pracuje cały PKOl, to niech odejdzie. Przecież nikogo tu na siłę nie trzymam. I niech się nikt nie martwi – nagrody olimpijczykom będą wypłacone – mówił.
Zgrzyt w obecności prezydenta
Dziś nikt nie mówi, iż olimpijczycy nie dostaną tego, na co zapracowali. Ale zgrzytem jest, iż na razie dostali tylko czeki bez pokrycia i część nagród rzeczowych. To jest wizerunkowa wpadka, jeżeli nie porażka, komitetu, który zorganizował w sumie całkiem przyjemną, godną galę (z udziałem m.in. prezydenta RP Andrzeja Dudy). Zrobił ją zresztą we współpracy z województwem lubelskim, gdzie rządzi dobry znajomy Piesiewicza, związany z PiS-em marszałek Jarosław Stawiarski.