Rząd Donalda Tuska ma szczęście. Polska uznała niepodległą Palestynę w 1988 roku. To były jeszcze czasy PRL. Można powiedzieć, iż generał Wojciech Jaruzelski zrobił prezent przyszłemu premierowi, który wtedy był po drugiej stronie barykady. Dzięki temu Tusk nie musi świecić oczyma przed opinią publiczną, gdy co rusz kolejne państwa Zachodu uznają państwowość Palestyny. Ostatnio zrobiły to m.in. Australia, Kanada, Wielka Brytania i Francja. W tym gronie jest już 150 państw świata.
REKLAMA
Zobacz wideo
Europa musi pamiętać o amerykańskich gwarancjach
Brakuje wśród nich m.in. USA, Niemiec, Włoch, państw bałtyckich, Japonii czy Korei Płd. Dwa ostatnie państwa azjatyckie, jak i Litwa, Łotwa, czy Estonia nie podejmują kroków w celu uznania państwowości Palestyny, żeby nie narażać się Stanom Zjednoczonym. Bezpieczeństwo tych państw zależy od amerykańskich gwarancji, a wiadomo po czyjej stronie jest administracja Donalda Trumpa, jeżeli chodzi o wojnę w Gazie.
Podobnie jest z Polską. Gdyby nie było decyzji z 1988 roku, rządowi Tuska trudno byłoby teraz uznać niepodległą Palestynę, skoro gwarantem naszego bezpieczeństwa są Stany Zjednoczone, które wspierają Izrael. Wystarczyło posłuchać, co Trump powiedział ostatnio w siedzibie Organizacji Narodów Zjednoczonych. Prezydent nazwał uznanie państwa palestyńskiego prezentem dla zbrodniarzy, którzy zaatakowali izraelskich cywili 7 października 2023 roku. W dodatku Niemcy też nie kwapią się, żeby w jakikolwiek sposób zaszkodzić swoim stosunkom z żydowskim państwem na Bliskim Wschodzie.
Jak bardzo amerykańska administracja ma wpływ na działania polskiego rządu wobec Izraela, widzieliśmy w styczniu, gdy spekulowano o możliwej wizycie premiera Benjamina Netanyahu na obchodach 80-lecia wyzwolenia obozu w Auschwitz. Wtedy polski wiceminister spraw zagranicznych Władysław Teofil Bartoszewski powiedział w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej", iż Polska "jest sygnatariuszem Statutu Rzymskiego Międzynarodowego Trybunału Karnego i jako taka jest zobowiązana do przestrzegania nakazów wydanych przez MTK". Trybunał z Hagi wydał nakaz aresztowania Netanyahu, oskarżając go o zbrodnie wojenne i zbrodnie przeciwko ludzkości. Słowa Bartoszewskiego wywołały burzę w USA, więc rząd Tuska odciął się od słów wiceministra i stwierdził kategorycznie, iż premier Izraela może przyjechać do Polski i nie grozi mu zatrzymanie.
FIFA i UEFA rękę w rękę z Donaldem Trumpem
UEFA i FIFA, choć państwami nie są, też muszą uprawiać dyplomację. Akurat gdy eksperci z ONZ przedstawili raport, w którym domagają się od obu piłkarskich organizacji wykluczenia Izraela z rozgrywek, szef Międzynarodowej Federacji Piłkarskiej urzędował w Trump Tower. W wieżowcu na nowojorskim Manhattanie Gianni Infantino przyjmował działaczy i polityków z Ameryki Południowej. Dyskutowali m.in. o możliwości rozszerzenia mundialu do 64 państw.
Miejsce spotkania nie było przypadkowe. Trump Tower stało się amerykańską siedzibą FIFA. Federacja przygotowuje się do mistrzostw świata, które za dziewięć miesięcy będą odbywać się na boiskach USA, Kanady i Meksyku. Przy okazji Infantino zadzierzgnął ciepłe relacje z prezydentem Stanów Zjednoczonych. Oczywiście szef FIFA to wytrawny gracz i wie, jak schlebiać Trumpowi i wie, iż od przychylności gospodarza bardzo wiele zależy. I nie chodzi tylko o to, żeby turniej okazał się finansowym sukcesem, ale także o to, jakie perspektywy będzie miała piłka nożna w USA po mundialu.
Infantino ma zbyt wiele do stracenia w relacjach z USA i ich administracją, żeby teraz miał ujmować się za niewinnymi ofiarami w Gazie i doprowadzić do wykluczenia Izraela z rozgrywek międzynarodowych. UEFA jedzie na tym samym wózku. Nie po to podpisywała kontrakt z amerykańską firmą Relevent na sprzedaż globalnych praw do transmisji Ligi Mistrzów, aby narażać teraz swoje sztandarowe rozgrywki.
Tu warto wyjaśnić, iż jednym z założycieli i głównych szefów Relevent jest Stephen M. Ross, amerykański miliarder żydowskiego pochodzenia. Od 40 lat zna się z Trumpem i choćby w 2019 r. zorganizował dla niego zbiórkę pieniędzy na kampanię prezydencką.
Między wojną w Gazie i wojną na Ukrainie jest głęboka różnica
I tu dochodzimy do podstawowej różnicy, jaką mamy, jeżeli chodzi o traktowanie przez organizacje piłkarskie Rosji i Izraela. Pamiętamy, iż FIFA i UEFA potrzebowały co prawda kilku dni, ale gwałtownie orzekły o wykluczeniu rosyjskiego agresora z udziału w rozgrywkach międzynarodowych. Teraz, choć zbrodnie na cywilach pochłonęły w Gazie znacznie wyższą liczbę ofiar niż na Ukrainie, ani UEFA, ani FIFA nie kwapią się do wyrzucania Izraela. W lutym 2022 r., gdy wojska Władimira Putina ruszyły na Kijów, politycy zarówno amerykańscy, jak i europejscy, jednym głosem opowiedzieli się przeciwko agresji i ruszyli do uzgadniania sankcji wobec agresora. Zanim jeszcze FIFA podjęła decyzję Polska, Czechy i Szwecja wspólnie oświadczyły, iż z Rosją w barażach mundialu grać nie będą. Wyrzucenie Rosjan ze świata międzynarodowego sportu było konsekwencją tych działań.
jeżeli chodzi o Izrael, sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Zachód jest podzielony. I nie chodzi tylko Stany Zjednoczone, które żydowskie państwo na Bliskim Wschodzie uważają za swojego najważniejszego sojusznika. Niemcy też nie kwapią się, by poprzeć sankcje handlowe na Izrael. Unia Europejska ma o nich zdecydować na październikowym szczycie. Jednak kanclerz Friedrich Merz podczas ostatniej wizyty w Hiszpanii powiedział, iż jego rząd nie podjął jeszcze decyzji co do sankcji. W dodatku w przeciwieństwie do gospodarza, premiera Pedro Sancheza, Niemiec nie nazywał zbrodni w Gazie ludobójstwem.
Pedro Sanchez zapomniał zbojkotować EuroBasketu
Szef rządu w Hiszpanii jest chyba najgłośniej krytykującym Izrael europejskim przywódcą. Jednak jeżeli chodzi o czyny, to ograniczył się tylko do embarga na broń dostarczaną do Izraela. Zapowiedział co prawda, iż Hiszpania zbojkotuje piłkarskie mistrzostwa świata, jeżeli awansują na nie Izraelczycy, ale ryzyko, żeby tak się stało, jest minimalne. Izrael przegrał już dwa mecze w eliminacjach w roli gospodarza (z Norwegią i Włochami) i ma już tylko teoretyczne szanse na awans lub grę w barażach. Nawiasem mówiąc, Sanchez lepszą okazję, żeby ogłosić bojkot, miał w przypadku EuroBasketu. Na niedawnym turnieju rozgrywanym m.in. w Polsce grał Izrael i grali Hiszpanie. Ta okazja jednak umknęła premierowi, choć koszykówka w Hiszpanii to niezaprzeczalnie dyscyplina sportowa nr 2, jeżeli chodzi o popularność.
I choć z moralnego punktu widzenia FIFA i UEFA powinny wykluczyć Izrael z rozgrywek, to trudno wymagać od tych organizacji, żeby wystawiły na szwank swoje interesy, kiedy nie robią tego politycy z najbogatszych państw Europy. Świetnie wyraził to Sanchez, gdy oświadczył: "Hiszpania, jak wiecie, nie ma bomb atomowych, lotniskowców ani dużych rezerw ropy naftowej" - wyjaśnił Sanchez. "Sami nie możemy powstrzymać izraelskiej ofensywy. Ale to nie znaczy, iż nie przestaniemy próbować". Piękna deklaracja europejskiej bezsilności, zwłaszcza w ustach premiera, którego kraj wymigał się od deklaracji członków NATO o zwiększeniu wydatków na obronność do 5 procent PKB.