
Po zimowej przerwie do gry wróciła nasza najlepsza liga piłkarska. Ścisk w tabeli po rundzie jesiennej spowodował, iż wiosna może być równie emocjonująca, jak w poprzednim sezonie, naznaczona rywalizacją o mistrzowski tytuł do samego końca. Początek 2025 roku dostarczył nam już kilku niespodziewanych zwrotów akcji.
Lech Poznań to drużyna, która po 18 kolejkach mogła pochwalić się mianem mistrzów jesieni. Poznaniacy wyprzedzali Raków Częstochowa o dwa punkty, a aktualnych Mistrzów Polski, Jagiellonię Białystok, o trzy. Pytanie jednak brzmi – czy była to wystarczająca przewaga, by czuć się bezpiecznie i w miarę usatysfakcjonowanym? Wydaje się, iż zdecydowanie nie.
Niepewna zaliczka
Głównym powodem jest fatalne zakończenie rundy w wykonaniu piłkarzy Lecha, a konkretnie dwa ostatnie mecze wyjazdowe – bezbramkowy remis z Piastem Gliwice oraz porażka 1:2 z Górnikiem Zabrze, oba rozegrane w słabym stylu. Patrząc na fakt, iż Lech w tym sezonie rywalizuje wyłącznie na krajowym podwórku, a od końca września już tylko w lidze, trudno nie odnieść wrażenia, iż takie występy są trudne do zaakceptowania. Tym bardziej iż te mecze przyszły tuż po prestiżowym zwycięstwie nad Legią Warszawa 5:2 oraz pokonaniu beniaminka z Katowic w stosunku 2:0.
Trzy punkty przewagi nad rywalami wydawały się zatem małą zaliczką. Niespodziewanych wpadek “Kolejorza” nie były w stanie w pełni wykorzystać drużyny z Częstochowy i Białegostoku, które, mimo iż nie przegrywały, to częściej remisowały, niż odrabiały straty do lidera. Ostatecznie Lech pozostał na pierwszym miejscu w tabeli, a kibicom pozostało oczekiwać na emocjonującą rundę wiosenną.
Rozpoczęliśmy ją 31 stycznia, a Lech Poznań wszedł w nią znakomicie, pewnie pokonując u siebie Widzew Łódź 4:1 po dubletach Afonso Sousy i Mikaela Ishaka. W tym meczu Lech w pełni udowodnił swoją siłę, pokazując, iż nieudane sparingi przed ligą nie mają zbyt wielkiego znaczenia, a niepokój związany z formą “Kolejorza” gwałtownie został zażegnany. Cóż… jednak nie na długo.
Rzućmy jeszcze okiem na pozostałych rywali. Mistrzowie Polski z Białegostoku, przygotowując się do wymagającego terminarza (wkrótce czeka ich walka w fazie play-off Ligi Konferencji), rozpoczęli rundę wiosenną od imponującej deklasacji 5:0 nad Radomiakiem Radom, strzelając wszystkie gole już w pierwszej połowie. Tym samym Jagiellonia wyprzedziła w tabeli Raków, który na inaugurację wiosny tylko zremisował 0:0 w Krakowie z zawsze niewygodną dla siebie Cracovią.
Z kolei Legia Warszawa, znajdująca się tuż za podium i mająca realne szanse na dołączenie do walki o mistrzostwo, również rozczarowała swoich kibiców. Czerwona kartka Ryoyii Morishity w pierwszej połowie domowego meczu z Koroną Kielce ustawiła przebieg spotkania. Mimo iż Legii udało się wyrównać, końcowy rezultat 1:1 oznaczał stratę cennych punktów już na samym początku rundy.
Wpadka za wpadką
I teraz uwaga – 20. kolejka Ekstraklasy. Aż trudno uwierzyć w to, co wyprawiały czołowe kluby naszej ligi.
Na początek Jagiellonia Białystok udała się do Mielca, gdzie w XXI wieku nie potrafi wygrać w Ekstraklasie. Spotkanie rozpoczęło się obiecująco dla Mistrzów Polski. Szybkie objęcie prowadzenia dawało nadzieję na przełamanie tej serii. Jednak Stal błyskawicznie odpowiedziała wyrównującym golem, a następnie wykorzystała rzut karny, wychodząc na prowadzenie 2:1. Jagiellonia nie była w stanie znaleźć sposobu na odrobienie straty i sensacyjnie doznała pierwszej ligowej porażki od 14 września 2024 roku.
Następnego dnia na boisko wybiegły Raków i Legia. “Medaliki” podejmowały u siebie GKS Katowice, ale zamiast pierwszego zwycięstwa w tym roku, kibice Rakowa zobaczyli kolejny bardzo słaby występ swojej drużyny. Zespół Marka Papszuna zaprezentował się bez odpowiedniego zaangażowania, dynamiki i jakości, czyli elementów, które podczas pierwszej kadencji polskiego szkoleniowca były znakami rozpoznawczymi Rakowa. Katowiczanie zasłużenie wygrali 2:1, kończąc tym samym serię 12 ligowych meczów Rakowa bez porażki. Patrząc na taką formę drużyny z Częstochowy, walka o utrzymanie podium może okazać się trudniejsza, niż ktokolwiek mógł przypuszczać, a co dopiero marzenia o mistrzostwie Polski w tym sezonie.
Natomiast w miejsce na podium, a następnie w atak na pozycję lidera, celowała z pewnością Legia Warszawa, która tego samego dnia zmierzyła się w Gliwicach z Piastem. Okazało się jednak, iż i ona nie była w stanie zapunktować. Piast nie musiał robić wiele, by strzelić gola. Udało mu się to w 40. minucie, a następnie skutecznie odpierał ofensywne próby Legii. Warszawianie mieli więcej sytuacji, ale ponownie zabrakło im skuteczności.
Brak konkretnych transferów jest w Legii coraz bardziej widoczny, a kolejne rozczarowanie w 2025 roku tylko pogłębia frustrację kibiców. Zaledwie jeden punkt w dwóch meczach sprawia, iż zamiast włączenia się do walki o mistrzostwo, Legia zaczyna coraz częściej te punkty gubić.
Niewykorzystana szansa
No to teraz najważniejsze pytanie: czy porażki Rakowa, Jagiellonii i Legii nie były najlepszą możliwą okazją dla Lecha Poznań, by odskoczyć na sześć punktów w starciu z walczącą o utrzymanie Lechią Gdańsk? To miało być proste zadanie…
Polska piłka po raz kolejny jednak udowodniła swoją nieprzewidywalność. Lider tabeli dołączył do pozostałych drużyn z czołówki i również poległ.
I trzeba to sobie jasno powiedzieć – Lech poległ w haniebny sposób. Już w 14. minucie Alex Douglas otrzymał czerwoną kartkę po dwóch żółtych za taktyczne faule. I w zasadzie było po meczu. Można to porównać do spotkania Lecha w Niepołomicach, gdzie po czerwonej kartce Michała Gurgula w pierwszej połowie podopieczni Nielsa Frederiksena również nie mieli nic do powiedzenia.
To, iż “Kolejorz” przez większość spotkania grał w osłabieniu, nie tłumaczy jednak tak słabej postawy. Mało tego, to Lechia mogła wygrać wyżej, ale nie wykorzystała kilku świetnych okazji. Jedyną bramkę zdobyła w 44. minucie, gdy po błędzie Milicia piłkę do siatki wpakował Tomas Bobcek. Lech natomiast przez cały mecz oddał tylko jeden celny strzał – wynik absolutnie nieprzystający do lidera Ekstraklasy.
Fatalna forma “Kolejorza” w meczach wyjazdowych jest już niepokojąca. W ostatnich czterech spotkaniach na obcych stadionach zdobył zaledwie jeden punkt i strzelił tylko jednego gola. Niels Frederiksen zdecydowanie musi coś zmienić, w końcu przegrany mecz w Gdańsku sam określił jako najgorszy w ich wykonaniu do tej pory.
Przewidywalna nieprzewidywalność
Wygląda na to, iż rozpoczął się wyścig żółwi w walce o tytuł. To może być kolejny sezon, w którym czołówka ligi traci punkty na potęgę, a zamiast stabilnej, przewidywalnej gry, oglądamy straty punktów w meczach, w których teoretycznie nic takiego nie miało prawa się wydarzyć.
Jeśli sytuacja będzie wyglądać tak do końca sezonu, możemy mieć spore wątpliwości co do tego, kto tak naprawdę zasługuje na tytuł. Natomiast o naszej lidze będziemy mogli mówić jedno – iż jest wciąż nieprzewidywalna. A adekwatnie… przewidywalna, bo teoretyczni faworyci w praktyce faworytami tak często się nie stają.
Damian BIEGAŃSKI