Polskie kluby są potęgą, ale mają już dość. Jest źle, bardzo źle

12 godzin temu
Zdjęcie: Fot. Dominik Gajda / Agencja Wyborcza.pl


Sukcesy polskich klubów siatkarskich w Europie tylko potwierdzają, iż jesteśmy potęgą w tym sporcie. Ale obliczenia prezesów nie pozostawiają wątpliwości - zdecydowana większość klubów choćby do występów zakończonych wstawieniem do gabloty trofeum musi finansowo dokładać. Frustracja działaczy rośnie, a niektórzy wychodzą choćby z pomysłem stworzenia własnych rozgrywek - jako konkurencji dla Ligi Mistrzów.
Wielu miłośników siatkówki w Polsce krzywi się na określanie jej mianem sportu świetlicowego, ale liczby są bezlitosne. Mowa tu o wysokości premii za triumf w Lidze Mistrzów, czyli miano najlepszego klubu w Europie oraz zestawienie kosztów i wpływów za udział w tych elitarnych - przynajmniej z założenia - rozgrywkach. I nie trzeba tu sięgać po zestawienie z piłką nożną, w którym siatkówka z góry skazana jest na sromotną porażkę. Porównanie do innych sportów halowych też wypada niekorzystnie. Władze polskich klubów coraz głośniej zaczynają mówić o potrzebie zmiany i wywarciu presji na władze Europejskiej Konfederacji Piłki Siatkowej (CEV), do których mają apel: "Do roboty!".


REKLAMA


Zobacz wideo JSW Jastrzębski Węgiel wygrał rundę zasadniczą. Marcin Waliński: Cały sezon na to pracowaliśmy


Finansowa przepaść. Premia za triumf w LM nie wystarczy choćby na opłacenie jednej gwiazdy?
4,5 miliona euro - tyle dostał zwycięzca poprzedniej edycji piłkarskiej LM. Jedną trzecią tej sumy otrzymała Zaksa Kędzierzyn-Koźle... za triumf w trzech kolejnych edycjach siatkarskiej wersji tych zmagań. Nikt rozsądny nie myśli o tym, by domagać się w tym drugim sporcie premii porównywalnych do tych, które są w futbolu. Ale prezesów topowych klubów PlusLigi boli, iż owe 500 tysięcy euro słabo prezentuje się też na tle 1,75 mln, które dostał triumfator poprzedniej edycji koszykarskiej Euroligi i miliona, na który podobno może liczyć triumfator LM w piłce manualnej.
Czy wygranie LM siatkarzy - w zestawieniu z wydatkami poniesionymi na udział (transport, nocleg, organizacja meczów u siebie, opłaty) - gwarantuje w ogóle zysk? Najlepszym weryfikatorem byliby przedstawiciele Zaksy - jedynego polskiego triumfatora tych rozgrywek. Nie udało nam się jednak skontaktować z prezes Jadwigą Cichoń, ani z rzeczniczką prasową klubu Edytą Bańką. Wypowiadać na ten temat nie chciał się też były prezes Piotr Szpaczek. Dwa razy z rzędu w finale był zaś JSW Jastrzębski Węgiel. Udział w decydującym meczu zapewnia czek na 250 tys. euro.
- Z czystym sumieniem można powiedzieć, iż dojście do finału gwarantuje klubowi wyjście na plus pod kątem wydatków poniesionych na sam udział. Ale trzeba tu pamiętać o wysokich premiach zapisanych w kontraktach zawodników. Im dalej drużyna dochodzi w LM, tym są one większe. To bezpośredni i dodatkowy koszt klubu. Uważam, iż taki system motywacyjny jest bardzo dobry, ale trzeba sobie z tego zdawać sprawę, iż im lepszy wynik osiągamy, tym wyższe koszty ponosimy - mówi Sport.pl prezes Jastrzębskiego Węgla Adam Gorol.
Zwraca on też uwagę na wydatek, jaki wiąże się ze zbudowaniem drużyny, która jest w stanie dotrzeć do finalnego etapu LM. - Premia za wygranie LM nie pokryje choćby kosztów jednego wysokobudżetowego kontraktu - ocenia.


w tej chwili jego klub - tak samo jak Aluron CMC Warta Zawiercie i PGE Projekt Warszawa - walczą o awans do majowego Final Four LM. Zdaniem szefa klubu z Zawiercia Kryspina Barana i wiceprezesa stołecznej drużyny Piotra Gacka właśnie awans do czołowej czwórki może być etapem, na którym jest szansa, by koszty i przychody związane z udziałem w LM się wyrównały.
- Naprawdę trzeba dojść na sam szczyt, by taki wariant rozpatrywać. Od lat o tym głośno mówimy, iż europejskie puchary są bardzo prestiżowe, ale też - niestety - mocno kosztowne. W LM mamy pewne gratyfikacje finansowe związane z poszczególnymi meczami, ale to kropla w morzu potrzeb. Natomiast samo zdobycie najbardziej prestiżowego trofeum w europejskiej siatkówce też w pewien sposób rekompensuje poniesione wydatki i stanowi dodatkową gratyfikację - podkreśla Gacek.
Wygranie meczu fazy grupowej LM (gra się w niej sześć spotkań) zapewnia 10 tys. euro, w razie porażki dostaje się połowę tej sumy. Takie same stawki obowiązują w barażach, a w ćwierćfinale - odpowiednio - 12 i 6 tys. Trzecie miejsce to czek na 125 tys. W dokumentach CEV nie ma informacji o premii za czwartą lokatę.
"Nie ma możliwości, by wyjść na zero". Działacz wyliczył, ile brakuje, by uczestnicy LM nie dopłacali
W poprzednim sezonie Projekt triumfował w Pucharze Challenge, trzecim szczeblu europejskich zmagań. Za zwycięstwo w nim otrzymuje się 50 tys. euro. Triumf w Pucharze CEV, który jest drugim poziomem, zapewnia 80 tys. euro. Gacek też przywołuje temat premii zapisanych w indywidualnych kontraktach zawodników.


- O ile więc jeżeli chodzi o same koszty organizacyjne, o tyle może nasz klub zbliżył się do zera, to sumarycznie mimo wszystko dołożył do tego zwycięstwa w Pucharze Challenge - przyznaje wicemistrz świata z 2006 roku.
O stałym dokładaniu do występów w europejskich pucharach mówi też Piotr Maciąg, przewodniczący rady nadzorczej, a do niedawna prezes Asseco Resovii. Rzeszowianie rok temu wygrali Puchar CEV, a teraz są w nim na półmetku półfinałowej rywalizacji. Baran z kolei zwraca uwagę na formę rozliczeń w zmaganiach pod szyldem CEV.
- Rozgrywki poprzedza wpłacenie wysokiej kwoty wpisowego przed ich rozpoczęciem, a wszystkie ewentualne benefity, niewielkie premie, są wypłacane dopiero po sezonie, w okresach wakacji. W związku z tym, choćby jeżeli zespoły dochodzą do wyższych poziomów, gdzie można liczyć na zwrot poniesionych kosztów, to i tak należy wcześniej zainwestować, żeby móc na ten zwrot po blisko roku liczyć - punktuje.
Przejdźmy więc do tych wydatków. Za udział w fazie grupowej LM trzeba zapłacić 25 tys. euro, za baraż i ćwierćfinał 5 tys., a za półfinał 10 tys. Opłaty należy również uiszczać na wszystkich etapach występów w Pucharze CEV i Challenge, ale są one oczywiście znacznie niższe. Wszyscy działacze, z którymi rozmawiamy, są zgodni, iż największym i najbardziej problematycznym kosztem jest organizacja meczów wyjazdowych.


- Problem polega na tym, iż premie i nagrody finansowe są choćby wobec tych wydatków kompletnie nieadekwatne. Może zdarzyć się, iż zagramy np. w Czechach i wtedy można pojechać autobusem. Wówczas podróż i hotel mogą kosztować łącznie ok. 40 tys. zł. Przeważnie jednak latamy samolotami rejsowymi i w tym wariancie - przy doliczeniu noclegu - trzeba zakładać sumy między 80 a 120 tys. zł. Analizując nasze wydatki na obecnym etapie Pucharu CEV, wychodzi, iż trzeba mieć minimum pół miliona złotych na samą logistykę. Nie ma więc możliwości, by wyjść na zero choćby przy założeniu końcowego triumfu - szacuje Maciąg.


Inni szefowie klubów potwierdzają, iż ich wyliczenia dotyczące logistyki dają podobny efekt. Zaznaczają, iż na wielkość tych wydatków wpływa też to, iż o kierunku wyjazdu w fazie pucharowej dowiadują się z niewielkim wyprzedzeniem i iż przy zakupie biletów lotniczych dla liczącej ponad 20 osób grupy cena kolejnych stopniowo rośnie.
Ponoszone koszty od dwóch lat pomaga zmniejszyć im projekt Ministerstwa Sportu i Turystyki dotyczący promocji Polski poprzez sport. Korzystać mogą z niego kluby z sześciu dyscyplin drużynowych (tenis stołowy, hokej na lodzie, koszykówka, piłka ręczna, siatkówka i piłka nożna), które występują w europejskich pucharach. W 2023 roku na jego realizację przewidziano 51,5 mln złotych. Przedstawiciele klubów siatkarskich zaznaczają, iż to cenne wsparcie, ale nie może odwrócić uwagi od głównego problemu, czyli małych wpływów finansowych z CEV.
- Uważam, iż jest możliwe zbilansowanie tu kosztów z przychodami. Porównując z innymi dyscyplinami - według moich obliczeń - na poziomie LM mówimy całościowo o kwocie 2-3 milionów euro. Mam tu na myśli zbilansowanie uczestnictwa w rozgrywkach 20 klubów rywalizujących od fazy grupowej. Nie jest to kwota - z punktu widzenia CEV i całości wartości naszej siatkówki europejskiej - szokująca, ale jednak oznacza, iż kluby te co najmniej kilkadziesiąt, a niektóre i 200 tys. euro do udziału w tych rozgrywkach dokładają - podsumowuje szef klubu z Zawiercia.


Promocja, promocja i jeszcze raz promocja. Podwójny magnes
Zarówno on, jak i pozostali nasi rozmówcy przyznają, iż nie sposób patrzeć na grę w europejskich pucharach wyłącznie przez pryzmat finansowy. - Korzyści są ewidentne i to sprawia, iż kluby - choć narzekają na dokładanie - są zadowolone z szansy takiego występu. Bo to spora promocja - i to nie tylko promocja sponsorów, ale też promocja klubów, ich organizacji, ich istnienia na mapie europejskiej siatkówki. To również promocja samych zawodników, którzy traktują granie w klubie uczestniczącym w pucharach europejskich jako coś więcej. Jako pewien handicap, pewien splendor i promocję ich talentów, ich potencjału na szerszym gremium niż tylko w skali rozgrywek krajowych. To wszystko rekompensuje w pewien sposób straty finansowe - opisuje Baran.
W przeszłości niektóre polski kluby rezygnowały z udziału Pucharze Challenge z powodów ekonomicznych. Teraz na półmetku finałowej rywalizacji w nim jest debiutująca w europejskich pucharach Bogdanka LUK. Władze klubu z Lublina, który od niedawna rywalizuje w PlusLidze, nie miały żadnych wątpliwości. Widzą w tym szansę na korzyści wizerunkowe oraz budowanie marki i wiarygodności sportowej klubu. Wiceprezes Maciej Krzaczek zapewnia, iż sponsorom zależy na promocji poza Polską, jest to też magnes na zawodników.
- Nieraz podczas negocjacji transferowych słyszeliśmy od menadżerów - przynajmniej przy tych bardziej rozpoznawalnych w świecie siatkarskim nazwiskach - iż zawodnik wybiera jednak ofertę innego klubu, bo ten uczestniczy w pucharach europejskich. Teraz już nie można tego użyć jako argumentu przeciwko nam - dodaje z uśmiechem działacz.
Dylematu ekonomicznego związanego z udziałem w Pucharze Challenge jego klub uniknął dzięki dodatkowym umowom reklamowym ze sponsorami i dobrej frekwencji na trybunach. - Udaje nam się to jakoś wszystko spiąć i w sumie od strony finansowej jesteśmy zadowoleni. Ale prawdą jest, iż kluby nie powinny się zastanawiać, jak mają pokryć koszty uczestnictwa w pucharach europejskich. Powinny być wręcz zmotywowane tym, iż to uczestnictwo po prostu im się opłaca. Poza tym splendorem czy reklamą zachętą powinny być odpowiednie nagrody za wygrane mecze, za wygranie grupy, za przejście kolejnego etapu. Powinno być to na tyle atrakcyjne, żeby kluby chciały grać choćby właśnie ze względów finansowych - zaznacza.


Czy polskie kluby odejdą z LM? "Ogon macha psem"
Prezesi klubów z Jastrzębia-Zdroju i Zawiercia zapewniają, iż gdyby ich klubom przyszło rywalizować na niższych szczeblach europejskich zmagań, to by z tego nie rezygnowali. Baran przypomina też o punktach, które każdy kraj otrzymuje za udział jego przedstawicieli w tych rozgrywkach, a które są sumowane i mają wpływ na przydział miejsc we wszystkich zmaganiach pod szyldem CEV w kolejnych sezonach. Frustracja wynikająca z obecnej organizacji tych zmagań sprawia jednak, iż niektórzy uważają, iż należałoby poszukać innego rozwiązania.
- Staram się przekonać Polski Związek Piłki Siatkowej i Polską Ligę Siatkówki do podjęcia próby integracji klubów z najsilniejszych lig i przedstawienia alternatywnego pomysłu na europejskie rozgrywki. To jedyny sposób, by skłonić CEV do pracy nad ich lepszą organizacją. Wszyscy narzekamy, a jest nam bardzo trudno przeforsować te zmiany i wywrzeć presję, mimo iż na boisku jesteśmy silni. adekwatnym krokiem byłaby próba stworzenia własnych rozgrywek, nie pod egidą CEV i poszukanie dla nich odpowiedniego partnera medialnego. Niekoniecznie pomysł ten musi wejść w życie, ale jeżeli będziemy mieli konkretne wyliczenia dotyczące praw telewizyjnych i chętnych sponsorów, to można byłoby te dane przedstawić władzom CEV. To może pomóc wprowadzić zmiany, których się domagamy. Europejskie rozgrywki bez klubów z Polski, Włoch i Francji tracą rację bytu - argumentuje Maciąg.
Za niezrozumiałe uznaje on też to, iż głos Polski ma taką samą wartość jak federacji, które w siatkówce nie osiągają żadnych sukcesów. - Wypaczamy tu logikę działania. W tym układzie to ogon macha psem - ocenia.
Inni działacze do propozycji szukania takiej alternatywy podchodzą ostrożnie. Krzaczek ma obawy dotyczące obniżonego prestiżu takich rozgrywek i jest sceptyczny co do szans na osiągnięcie porozumienia przez kluby z wielu krajów.


- Wiem doskonale, iż w federacjach jest duży opór do zmian, więc na pewno potrzebna byłaby tu jakaś systemowa zmiana i wsparcie np. PZPS - wskazuje.
Gorol relacjonuje, iż odkąd w ubiegłym roku wybrano nowe władze CEV, to temat potrzeby zmian odżył w dyskusjach prezesów polskich klubów z szefem PZPS Sebastianem Świderskim i prezesem PLS Arturem Popką, a pierwszy z nich wznowił działania na arenie międzynarodowej. Sam uważa, iż konieczne jest włączenie się w tę rozmowę większości klubów z innych krajów.
- Prezes Świderski przekazał nam, iż te rozmowy będą przez cały czas prowadzone, iż sygnał poszedł. Na pewno powinna być i będzie wywarta presja ze strony polskich klubów, żeby coś w tej sprawie drgnęło. Żeby coś się zmieniło. o ile tego nie zaczniemy uzdrawiać - bo takiego terminu należy tu użyć - to LM będzie drugorzędnym produktem wizerunkowym. A jak sama nazwa wskazuje - powinna być elitarna. Pojedynki w pucharach to moment międzynarodowej weryfikacji poziomu sportowego, poziomu organizacji widowiska i zainteresowania kibiców siatkówką - przekonuje.
Szef Jastrzębskiego Węgla dodaje, iż obecny system LM nie spełnia do końca oczekiwań topowych klubów nie tylko od strony finansowej, ale też pod względem atrakcyjności sportowej. Uważa, iż zbyt wiele jest meczów z rywalami prezentującymi znacznie niższy poziom, które są jednostronne i nie przyciągają na trybuny tłumów.


- Oczywiście, o ile wygrywamy, to cieszymy się, ale takie jednostronne spotkania pokazują, iż obecny system nie do końca zapewnia wysoki poziom rywalizacji i te wysokie koszty ponoszone przez kluby są niejednokrotnie bez logicznego uzasadnienia - zaznacza Gorol.
Na aspekt poziomu sportowego zwraca uwagę także Maciąg. - Z jednej strony możemy być dumni, iż do ubiegłego tygodnia polskie kluby wygrały wszystkie dotychczasowe mecze w europejskich pucharach w tym sezonie, ale to też pokazuje, iż siatkówka w większości europejskich państw się nie rozwija. Ta sportowa dysproporcja się pogłębia. Jest to w dużej mierze związane z tym, iż CEV organizuje te rozgrywki w sposób nieudolny. Najłatwiej sprzedać siatkówkę szejkom, a dużo trudniej spróbować zorganizować to tak, by zachęcić przedsiębiorców z Belgii, Holandii, Hiszpanii czy Francji do inwestowania w ten sport. Dochodzą kwestie małego dopływu zawodników i słabej promocji. Niestety, siatkówka globalnie jest sportem słabym - podsumowuje działacz Resovii.
O tym, iż ma ona potencjał, by na niej zarabiać w wymiarze europejskim, przekonani są Gorol, Krzaczek i Baran. Ten ostatni przywołuje dane dotyczące wartości wizerunku wypracowanego na poziomie PlusLigi dla sponsorów za ubiegły sezon.
- W przypadku naszego klubu wyniosła ponad 260 milionów złotych, a w przypadku całej PlusLigi ponad dwa miliardy. To jest kolosalna kwota i wypracowaliśmy ją dla sponsorów tylko na poziomie rozgrywek ligowych. Uważam, iż zwyczajnie należałoby się wziąć do roboty na poziomie marketingu w CEV. o ile w jednym kraju możemy wypracowywać setki milionów euro wartości wizerunku marketingowego dla sponsorów lokalnych, to kwotę nie mniejszą można by uzyskać w pucharach europejskich dla sponsorów CEV. To przełożyłoby się na bardzo duże wpływy finansowe, których tylko niewielka część przeznaczona na pokrycie kosztów logistycznych czy zwiększone nagrody mogłaby sprawić satysfakcję klubom i zwiększyć sens finansowy uczestniczenia w tych rozgrywkach. Dodałoby to też troszkę pikanterii i atrakcyjności, gdyby te nagrody były w okrągłych, wysokich kwotach - przekonuje prezes klubu z Zawiercia.
Idź do oryginalnego materiału