Podczas ostatniego sezonu w Bayernie Monachium Robert Lewandowski zorganizował w Warszawie spotkanie z polskimi dziennikarzami, podczas którego w luźnej atmosferze można było poznać jego zdanie na różne tematy. W polskiej piłce głośno było wówczas o Jakubie Kamińskim, talencie ze zmierzającego po mistrzostwo Lecha Poznań, którego wielu porównywało stylem gry do Jakuba Błaszczykowskiego. Kapitan reprezentacji dawał wówczas do zrozumienia, iż dziwi się, jaki klub wybrał młodszy kolega na pierwszą zagraniczną stację. Przekaz brzmiał jasno: jeżeli jesteś młody, unikaj Wolfsburga. - Szkoda, iż do mnie nie zadzwonił – dzielił się obawami Lewandowski.
REKLAMA
Zobacz wideo Marcin Bułka został ambasadorem! Wielka chwila, wielka rzecz
To nie były oczywiste przemyślenia, bo pod wieloma względami wybór klubu wydawał się przynajmniej uzasadniony. Skrzydłowy przeprowadzał się na piłkarski Zachód, ale jednocześnie tylko o 500 kilometrów z Poznania. Wyjeżdżał za granicę, a jednak do klubu, w którym Polaków od lat 90. szczególnie się ceni. Do miasta uznawanego za depresyjne, bo żyjącego jedynie w rytmie miejscowej fabryki Volkswagena, ale spokojnego, w którym można skupić się tylko na piłce, inaczej niż w Berlinie, czy Hamburgu. Miejsca, gdzie kariery Kevina De Bruyne, czy Edina Dżeko nabrały międzynarodowego rozpędu. Dało się znaleźć argumenty, iż to może się udać.
Najlepszy piłkarz w drużynie
A jednak nie ma wątpliwości, iż Kamiński poczuł na własnej skórze, co Lewandowski miał na myśli. Udzielając niedawno wywiadu poczytnej kibicowskiej stronie Geissblog, odnosząc się do pytania, jak mu się żyje w nowym miejscu, przyznał, iż "po trzech latach w Wolfsburgu, Kolonia to inny poziom". Tętniąca życiem, zwariowana na punkcie futbolu nadreńska metropolia pod każdym względem różni się od cichego fabrycznego miasteczka, w którym pustawe, jak na niemieckie warunki, trybuny rzadko ożywają. Polak powoli zaczyna dołączać do szerokiego grona piłkarzy, których potencjał rozkwitł dopiero po opuszczeniu klubu Volkswagena. Najbardziej prominentni przedstawiciele tego gatunku w ostatnich latach to Victor Osimhen, późniejszy mistrz Włoch z Napoli, czy Omar Marmoush, napastnik Manchesteru City, którzy w Wolfsburgu odegrali jeszcze mniejszą rolę niż on.
Choć Kamiński z Wolfsburga do Kolonii jest tylko wypożyczony, w Dolnej Saksonii już zadają sobie pytanie, jak mogli wypuścić takiego piłkarza. Oddając go do beniaminka i ligowego rywala, VfL pozwoliło na wpisanie w umowę opcji wykupu, która według niemieckich mediów ma wynosić 5,5 miliona euro, czyli o połowę mniej niż Wolfsburg zapłacił Lechowi za Kamińskiego. Klub z Nadrenii ma mieć czas na skorzystanie z niej do dwóch tygodni po zakończeniu sezonu, co pozwoliłoby mu związać się z Polakiem "przynajmniej do 2029 roku" (cytat za Sky). jeżeli trener Lukas Kwasniok mówi o Kamińskim, iż to "najlepszy piłkarz w drużynie", decyzja wydaje się formalnością. Takie słowa trochę znaczą, skoro beniaminek niespodziewanie rozsiadł się w górnej połowie tabeli, "Kicker" ocenia jego letnie transfery jako najlepsze w Niemczech, a Said El Mala, partner Kamińskiego z ofensywy, to jedno z objawień sezonu Bundesligi, które wielu widzi w niemieckiej kadrze już na nadchodzący mundial.
istotny w różnych rolach
Kamiński pod pewnymi względami wyróżnia się jednak nie tylko w skali zaskakująco dobrej drużyny, ale także ligi. Z pięcioma trafieniami po trzynastu kolejkach zajmuje miejsce w czołowej dziesiątce klasyfikacji strzelców, nie będąc choćby napastnikiem. Z piłkarzy grających na podobnych pozycjach wyprzedzają go jedynie Michael Olise i Luis Diaz, gwiazdy Bayernu Monachium, Christoph Baumgartner z Lipska i wspomniany El Mala. W przeciwieństwie do nich Kamiński jest jednak rzucany po całym boisku. Wprawdzie Kwasniok, sprowadzając go w lipcu, obiecywał mu więcej gry na jego ulubionym lewym skrzydle, ale urodzony w Gliwicach trener, stawiający pierwsze kroki w Bundeslidze, ma na razie tendencję do bardzo mocnego zmieniania pomysłów z meczu na mecz. Dostosowuje taktykę do rywala, przekształcając ustawienie, a co za tym idzie pozycje piłkarzy.
Kamiński grał już więc w tym sezonie na obu skrzydłach, wahadłach, w ataku i na środku pomocy. Kolońscy dziennikarze zaczynają to już choćby wytykać trenerowi, a Kwasniok przyznaje im rację. - Przez to, iż u mnie zawsze jest jasne, iż gra, muszę się zastanawiać, gdzie go ustawić. Po meczu zawsze jestem mądrzejszy. To jest właśnie głupie albo piękne w futbolu, iż nigdy nie wiadomo, czy dany sposób zadziała. Faktycznie jest tak, iż wolę wystawiać go z przodu niż na wahadle. Tylko niestety nie zawsze jest to możliwe – podkreśla. Z perspektywy Polaka najważniejsze, iż systemy się zmieniają. W Wolfsburgu także był wykorzystywany w różnych rolach, ale było to rozciągnięte w latach. Kiedy trenerzy decydowali się tam na grę z trójką obrońców, trzymali się tego pomysłu dłużej, co często oznaczało dla Polaka trudniejszą fazę. Tymczasem Kwasniok grał już w tym sezonie w systemach 3-4-3, 3-5-2, 4-3-3 i 4-4-2. choćby jeżeli Kamiński musi wystąpić w mniej lubianej roli, może mieć nadzieję, iż za tydzień będzie inaczej.
Odpoczynek w biegu
Co chyba jednak najważniejsze to fakt, iż Kamiński na każdej z pozycji spisuje się przynajmniej przyzwoicie. Trenerzy zawsze cenią piłkarzy, którzy zwiększają im liczbę dostępnych opcji. Angielskie powiedzenie "availability is the best quality" – "najlepszą cechą jest dostępność" – tłumaczy, dlaczego Kamińskiemu wiedzie się u "Kozłów" tak dobrze. Nie miewa kontuzji, nie łapie kartek. Wydolnościowo jest na tyle mocny, iż w wymagającej fizycznie lidze, w drużynie żyjącej z intensywności i grając na pozycjach, na których wykonuje się wiele sprintów, niemal nigdy nie potrzebuje odpoczynku. Tak, jakby wypoczywał w biegu.
W tym sezonie ligowym nie opuścił jeszcze ani minuty, co naprawdę jest niespotykane dla zawodników z jego pozycji. Wśród 27 zawodników Bundesligi, którzy na razie grają wszystko od deski do deski, ponad połowa jest bramkarzami, dziesięciu stoperami, a ledwie dwaj defensywnymi pomocnikami. Kamiński to jedyny typowo ofensywny piłkarz w lidze, który choćby przy pięciu zmianach, jakie mają do dyspozycji trenerzy, ani na minutę nie usiadł na ławce. W najsilniejszych europejskich ligach podobnych przypadków jest raptem kilka. Dominik Szoboszlai z Liverpoolu, Jarrod Bowen z West Hamu i Issa Soumare z Le Havre to jedyni, którzy mają podobnie. A przecież Kamiński się nie oszczędza. Pod względem liczby sprintów zajmuje szóste, tzw. intensywnych biegów piąte, a pokonanego dystansu - czwarte miejsce w Bundeslidze. Jest więc najlepszym dowodem, iż aby piłkarz z polskiej ligi przetrwał w niemieckiej elicie, musi być znakomity biegowo. O ile w Ekstraklasie uznawano Kamińskiego za talent, bo efektownie grał w piłkę, w Niemczech obronił się przede wszystkim końskim zdrowiem.
Ofensywny promyk nadziei
To czyni go także największym indywidualnym promykiem nadziei w polskiej piłce kończącej się jesieni. jeżeli spojrzeć na listę najczęściej grających Polaków w ligach czołowej piątki kontynentu, można popaść w cokolwiek depresyjny nastrój. Wychowany w Anglii Matty Cash, 37-letni Robert Lewandowski, bramkarze, 30-letni Przemysław Frankowski, 28-letni Jakub Piotrowski. Młodych zawodników z pola praktycznie na horyzoncie nie widać. Sytuację jakoś ratuje Sebastian Walukiewicz, środkowy obrońca, który też ma już 25 lat i wyjechał z Polski przed sześcioma laty. Broni się nadspodziewanie dobrze Arkadiusz Pyrka, 23-latek, który w lecie zamienił Piasta Gliwice na FC St. Pauli, choć z kolei on gra w klubie przegrywającym w Niemczech mecz za meczem. Na tym tle Kamiński wygląda na jedyny w ostatnich latach dowód, iż można jako młody ofensywny piłkarz wyjechać z Polski do przyzwoitego klubu silnej zachodniej ligi i nie przepaść.
Lewandowski, kręcąc nosem na transfer Kamińskiego do Wolfsburga, miał bowiem rację tylko połowicznie. Skrzydłowy już w tamtym klubie obronił się na poziomie Bundesligi. Sam mówi dziś, iż po debiutanckim sezonie poczuł, iż ma jakość, by grać w lidze niemieckiej. Ponad 2000 rozegranych minut u wymagającego trenera Niko Kovaca, który dziś z powodzeniem prowadzi Borussię Dortmund, nie wzięło się znikąd. Problemem Kamińskiego nie było utonięcie w głębokiej wodzie, w której się znalazł, a brak pójścia za ciosem. Pierwszy rok był w porządku, pod warunkiem, iż byłby przygotowaniem do eksplozji talentu w kolejnym. Tymczasem następne dwa lata w pogrążonym w chaosie klubie zatrzymały rozwój Kamińskiego. Łącznie rozegrał mniej minut niż w pierwszym sezonie.
Szesnastka dla Błaszczykowskiego
Zmiana otoczenia była najlepszym, co mogło mu się przytrafić. Klub, z którego odszedł, znów zwolnił trenera i kręci się w okolicach strefy spadkowej, grając znacznie poniżej potencjału. Kamiński z opóźnieniem robi w Kolonii kolejny krok, którego nie zdołał postawić w Wolfsburgu. Ale wyjechał do Niemiec na tyle wcześnie, iż wciąż jest względnie młody. Mało kto może o sobie powiedzieć, iż jest mistrzem Polski, grał w czterech meczach mundialu, rozgrywa czwarty sezon w Bundeslidze i wciąż ma tylko 23 lata. Z 83 występami w lidze niemieckiej Kamiński już zajmuje 30. miejsce wszech czasów wśród wszystkich Polaków w Bundeslidze. jeżeli wszystko dobrze pójdzie, w rundzie wiosennej pęknie mu setka meczów w tamtejszej elicie. To naturalne, iż dla wszystkich piłkarzy wyjeżdżających z Ekstraklasy już zawsze punktem odniesienia będzie Lewandowski i jego monumentalna kariera. Ale na bliższy i bardziej przyziemny oraz współczesny wzorzec Kamiński też nadaje się całkiem dobrze.
Za sprawą skrzydłowego FC Koeln może zresztą niedługo dojść do symbolicznej detronizacji najlepszego polskiego piłkarza. Przez czternaście lat z rzędu Polakiem, który w każdym sezonie zbierał najwięcej minut w czołowych ligach Europy, zawsze był Lewandowski. Odkąd w okresie 2010/11 wyprzedzili go pod względem czasu gry na boisku Damien Perquis oraz Łukasz Piszczek, "Lewy" nie dawał się już potem przegonić choćby bramkarzom. W tym roku, gdy gra w Barcelonie mniej niż zwykle, może już nie dać rady Kamińskiemu, który w swoim zespole jest postacią nie do zastąpienia. Od sezonu 2018/19, czyli rozgrywek, w których w Genoi eksplodował talent Krzysztofa Piątka, nie było w najsilniejszych europejskich ligach ofensywnego polskiego piłkarza, który grałby tak dużo, jak Jakub Kamiński.
W rozmowie z Geissblogiem zawodnik Kolonii wskazał jednak inny wzorzec. Podkreślił, iż z racji pozycji zawsze podpatrywał innego Kubę, Błaszczykowskiego i to ze względu na niego gra z numerem szesnaście. Widać więc, iż porównania z czasów Lecha miały rację bytu. Warto przy tym jednak pamiętać, iż późniejszy finalista Ligi Mistrzów w wieku obecnego Kamińskiego rozgrywał dopiero pierwszy sezon w Niemczech. Dynamika kariery skrzydłowego reprezentacji Polski, choćby z uwzględnieniem dwuletniej zapaści, jest więc naprawdę godna podziwu. I pozwala marzyć, iż to wciąż dopiero początek.

3 godzin temu












