Polacy, nie cieszcie się z porażek Sabalenki. Szkodzicie sobie i Świątek

1 miesiąc temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Guglielmo Mangiapane, Aleksandra Szmigiel/REUTERS


Po niespodziewanej porażce Aryny Sabalenki w drugiej rundzie turnieju WTA 1000 w Dosze w Polsce wystrzeliły korki od szampanów. I trudno się dziwić - Białorusinka to największa rywalka Igi Świątek w wyścigu o dominację w kobiecym tenisie. Ale czy rzeczywiście powinniśmy się cieszyć i uznawać to za dobre wieści dla naszej tenisistki? Być może okradamy się z przeżywania wielkich emocji oraz budowania legendy Igi Świątek.
Aryna Sabalenka gwałtownie pożegnała się z turniejem WTA 1000 w Dosze - przegrała w drugiej rundzie z Jekateriną Aleksandrową. Kibice oraz media w Polsce naturalnie były zadowolone z takiego obrotu spraw, wszak Idze Świątek ubyła bardzo groźna rywalka do końcowego triumfu w stolicy Kataru - już czwartego z rzędu. Odpadnięcie Sabalenki jest także ważne w kontekście walki o pozycję numeru jeden rankingu WTA. Wszyscy chcemy oglądać Świątek na szczycie tej klasyfikacji, więc wczesne porażki Białorusinki - czy innej wielkiej rywalki - działają na korzyść Polki. Niestety tylko pozornie.

REKLAMA







Zobacz wideo Cezary Kulesza kandyduje wybiera się do UEFA. Żelazny: To super fucha. Same wyjazdy i diety



12 bezpośrednich pojedynków. To wciąż mało
Jeszcze niedawno w kobiecych rozgrywkach lansowana była teoria "Wielkiej Czwórki" - tak zaczęto nazywać rywalizację Świątek, Sabalenki, Coco Gauff i Eleny Rybakiny, ale czas zweryfikował tę tezę. W rzeczywistości miano pierwszeństwa w rankingu rozstrzyga się jedynie między Polką a Białorusinką. Amerykanka i Kazaszka to naturalnie zawodniczki, które wciąż się liczą, ale choćby ranking WTA potwierdza dominację dwóch tenisistek ze wschodniej części Europy. Nie mówiąc o liczbie tytułów wielkoszlemowych.
Historia współczesnego tenisa naznaczona jest takimi rywalizacjami w każdej generacji. Navratilova-Evert, Graf-Seles, Agassi-Sampras i w końcu czasy "Wielkiej Trójki": Nadala, Federera i Djokovicia. Niektórzy nazywają ją choćby największą w historii sportu. Nie ma co ukrywać, iż w tej chwili kobiecy tenis napędzany jest przez Świątek oraz Sabalenkę. WTA potrzebowało tak silnych i dominujących jednostek po epoce bezkrólewia po czasach Sereny Williams, które w dodatku napędzają się wzajemnie. Słuchać to w wypowiedziach zarówno Polki, jak i Białorusinki.
Między legendarnymi rywalizacjami w tenisowej historii a trwającą batalią Świątek kontra Sabalenka istnieje ważna różnica. Rywalizacja Świątek i Sabalenki zbyt rzadko jest bezpośrednia. Zwykle odbywa się ona korespondencyjnie w rankingu WTA. Do zwiększenia temperatury tej rywalizacji potrzebne są pojedynki w największych imprezach.
Bezpośrednie mecze Igi Świątek i Aryny Sabalenki:

2021 WTA Finals - faza grupowa,
2022 Dosza (WTA 500) - ćwierćfinał,
2022 Stuttgart (WTA 500) - finał,
2022 Rzym (WTA 1000) - półfinał,
2022 US Open (Wielki Szlem) - półfinał,
2022 WTA Finals - półfinał,
2023 Stuttgart (WTA 500) - finał,
2023 Madryt (WTA 1000) - finał,
2023 WTA Finals - półfinał,
2024 Madryt (WTA 1000) - finał,
2024 Rzym (WTA 1000) - finał,
2024 Cincinnati (WTA 1000) - półfinał.

Ktoś może spojrzeć na tę listę bezpośrednich spotkań i podrapać się w głowę - o co w zasadzie chodzi? Przecież w ostatnich sezonach są to zwykle półfinały lub finały dużych imprez, głównie "tysięczników", ale trzy pojedynki rocznie, jak to było w 2023 i 2024 r., to wciąż bardzo mało, skoro mówimy o takich dominatorkach.



Raptem jeden mecz w Wielkim Szlemie
Najważniejszą istotą tego problemu jest liczba pojedynków w turniejach wielkoszlemowych. Imprezy rangi WTA 1000 są prestiżowe, ale nie umywają się do Wielkich Szlemów, które skupiają uwagę całego świata - w tym także tych osób, które na co dzień nie śledzą dyscypliny. Przekładając skalę na grunt piłkarski, to tak, jakby porównać mecze w ligach krajowych do rozgrywek Ligi Mistrzów albo mistrzostw świata i Europy.
Jedyny wielkoszlemowy pojedynek Świątek kontra Sabalenka odbył się w półfinale US Open w 2022 r., gdy ta rywalizacja nie była jeszcze tak intensywna i działająca na emocje i wyobraźnię. Białorusinka nie miała jeszcze wtedy na swoim koncie tytułu wielkoszlemowego. Podchodziła do tego turnieju rozstawiona z numerem szóstym. Jakże inna była jej pozycja w światowym tenisie w porównaniu do obecnych czasów. Dla zwiększenia kontrastu można dodać, iż za plecami Świątek w rankingu WTA były wówczas Anett Kontaveit i Maria Sakkari. Obie w Nowym Jorku odpadły w drugiej rundzie. Warto dodać, iż w przypadku mężczyzn w ostatnich dwóch latach Carlos Alcaraz i Djoković w imprezie wielkoszlemowej spotkali się aż czterokrotnie. Zagrali ze sobą jeszcze w finale igrzysk olimpijskich w Paryżu. W tym czasie jedynym starciem Świątek z Sabalenką, które zapisało się w pamięci kibiców, był zeszłoroczny finał w Madrycie. Wybrany zresztą najlepszym spotkaniem sezonu w WTA Tour.
Polscy kibice, którzy cieszą się z wczesnych porażek Sabalenki, mają przede wszystkim wizję powrotu Świątek na fotel liderki rankingu WTA. Te emocje są całkowicie zrozumiałe, ale jednocześnie nieświadomie okradają się z przeżywania wielkich emocji i bycia świadkiem historii, jaką są bezpośrednie starcia tak dominujących jednostek w świecie sportu. Pozwala to budować ich legendę. Bez Nadala, Federera i teraz Alcaraza czy Sinnera nie byłoby tak majestatycznego pomnika Djokovicia. Analogicznie w futbolu bez Cristiano Ronaldo nie byłoby Leo Messiego. Polka numerem jeden będzie jeszcze wielokrotnie, bo konstrukcja rankingu generuje wiele zmian, ale ten wyścig o przodownictwo w kobiecym tenisie w bezpośredniej wersji byłby jeszcze bardziej emocjonujący i pikantniejszy.
Korzyści z niego czerpaliby nie tylko kibice, ale także same zawodniczki. Dowodzą tego analizy marketingowe. Charlie Eccleshare, tenisowy ekspert z The Athletic, analizując niską pozycję komercyjną Sabalenki, wskazał właśnie na ten problem. "To, co napędziłoby popularności obu zawodniczkom, to ich bezpośrednia rywalizacja. Jednak choć obie walczą o pozycję numer jeden na świecie, to dość rzadko grają ze sobą. A już prawie w ogóle w Wielkim Szlemie, a to właśnie rywalizacja na największych arenach ma znaczenie dla najszerszej rzeczy kibiców. choćby dla tych, którzy na co dzień tenisem się nie interesują" - przytaczał jego słowa Michał Kiedrowski, dziennikarz Sport.pl
Idź do oryginalnego materiału