Piesiewicz pod ostrzałem. Mistrz olimpijski grzmi. "Robią z niego zbrodniarza"

3 tygodni temu
Zdjęcie: Fot. Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl


- Piesiewicz chciał, żeby było u nas jak w USA. Niestety, to wszystko zostało ucięte. Jestem zażenowany - mówi Janusz Gerard Peciak z zarządu Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Jak do tej pory nie było żadnych dowodów przestępstwa Piesiewicza czy tym bardziej jego zbrodni, a niektóre media robią z prezesa zbrodniarza - dodaje mistrz olimpijski w pięcioboju nowoczesnym z Montrealu. W rozmowie ze Sport.pl działacz twierdzi nawet, iż listu wzywającego Piesiewicza do dymisji wcale nie napisali prezesi związków sportowych.
Tydzień temu (12 lutego) prezesi 27 związków sportowych spotkali się z ministrem sportu Sławomirem Nitrasem. Dyskusja dotyczyła zmian, jakie resort chce wprowadzić w związku z dbaniem o przejrzystość finansową w polskim sporcie. Jako pierwsi informowaliśmy na Sport.pl, iż po spotkaniu z ministrem prezesi zrobili sobie dogrywkę. Uznali, iż niekorzystne dla nich zmiany są forsowane przez niejasne działania prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego, Radosława Piesiewicza. Szefowie związków wystosowali do Piesiewicza list, w którym zaapelowali, żeby podał się do dymisji. List podpisało 22 z 27 prezesów, którzy wzięli udział w dyskusji.


REKLAMA


Zobacz wideo Polska podejmuje starania o organizację igrzysk. Tusk: Polska potrafi osiągnąć wielkie rzeczy


Piesiewicz błyskawicznie odpisał, iż odchodzić nie zamierza. I uznał, iż prezesi nie mają pełnego obrazu, dlatego musi przesunąć w czasie zarząd PKOl i wytłumaczyć im w indywidualnych rozmowach, jak jest naprawdę. Opozycjoniści pracują teraz nad zebraniem większości w zarządzie PKOl (potrzebują 30 głosów w tym 58-osobowym gremium), żeby za miesiąc zwołać walne zgromadzenie. Ono mogłoby odwołać Piesiewicza (na walne musiałoby przyjechać 100 ze 150 delegatów i dwie trzecie obecnych musiałoby zagłosować za odwołaniem prezesa PKOl). A zwolennicy Piesiewicza też nie próżnują. Jak on sam.
Łukasz Jachimiak: Co pan myśli o liście, jaki do prezesa Polskiego Komitetu Olimpijskiego Radosława Piesiewicza wystosowali prezesi polskich związków sportowych? Mają rację, domagając się dymisji szefa naszego olimpizmu?
Janusz Gerard Peciak: Muszę panu powiedzieć, iż trochę mnie dziwi, iż prezesi piszą takie listy. Ja na własne oczy nie widziałem żadnych dowodów winy Piesiewicza. Nie ma żadnego wyroku sądu. Nie chodzi o to, iż popieram tego czy tamtego. Chodzi o to, iż moim zdaniem trzeba mieć ewidentnie dowody, iż ktoś zawinił, a nic takiego członkom zarządu PKOl nie zostało przedstawione. Opieramy się tylko na tym, iż niby ktoś coś widział, ktoś coś słyszał. Ja osobiście nie widziałem żadnych twardych dowodów, iż Piesiewicz ukradł pieniądze, iż jest zbrodniarzem itd. Jak na razie to wszystko to są pomówienia. jeżeli Piesiewicz jest winny, to powinien ustąpić ze stanowiska, a o ile jest niewinny, to nie powinien ustępować. Dopóki nie ma prawomocnych wyroków sądu, trudno mówić o winie. Moim zdaniem to są polityczne rozgrywki. To przykre, iż coś takiego się dzieje, bo nasze środowisko jest podzielone. Uważam, iż powinniśmy teraz zrobić wszystko, żeby sytuację uspokoić i jak najlepiej przygotować się do przyszłorocznych zimowych igrzysk olimpijskich. Media też powinny się tym zająć, a nie żyć sensacją. Prosiłbym, żeby media nam pomagały, żeby nie uczestniczyły w dzieleniu polskiego sportu.
Nie uważa pan, iż trudno winić media o to, iż reagują, gdy ponad 20 prezesów związków sportowych apeluje do szefa PKOl, żeby zrezygnował? To jest opisywanie bardzo trudnej sytuacji, w jakiej znalazł się nasz sport, a nie życie sensacją.
- Ale przecież wiadomo, iż niektórzy prezesi boją się, iż nie dostaną pieniędzy z ministerstwa sportu i dlatego tak reagują. Nie sądzę, iż jest inny powód. Bo jak do tej pory nie było żadnych dowodów przestępstwa Piesiewicza czy tym bardziej jego zbrodni, a niektóre media przecież robią z prezesa zbrodniarza.
Nie ma dowodów, iż Piesiewicz popełnił przestępstwa, ale prezesi wytknęli mu w liście na przykład to, iż ich zdaniem PKOl zamienił w biuro promocji swojej osoby, iż wykorzystuje gwiazdy polskiego sportu do promowania siebie. Pamięta pan, jak błyszczał na bilbordach z olimpijczykami?
- Coś panu powiem: ja byłem w Stanach przez 33 lata i widziałem, iż sekretarz generalny, dyrektor czy prezydent tamtejszego komitetu olimpijskiego wszędzie się promowali po to, żeby znaleźć pieniądze. W USA jest tak, iż wszyscy sponsorzy dają pieniądze do Amerykańskiego Komitetu Olimpijskiego i on to rozdziela do poszczególnych sportów. Dokładnie to samo chciał zrobić Piesiewicz. Działał tak, żeby mniejsze związki, słabsze, też miały szanse na sponsorów. Związki piłki nożnej, lekkoatletyki czy choćby pływania mają dużo większe szanse na znalezienie sponsorów niż na przykład mój związek, pięcioboju nowoczesnego. Piesiewicz poszedł dobrą drogą – chciał, żeby było u nas jak w USA, czyli żeby wszyscy sponsorzy wpłacali pieniądze do Polskiego Komitetu Olimpijskiego, a komitet by pomagał tym mniejszym związkom. Tak robił i to na pewno większym związkom nie pasuje, ale to było fair, bo przecież mniejsze związki też mają wkład w olimpijskie sukcesy, też zdobywają medale. Niestety, to wszystko zostało ucięte, wiadomo dlaczego. Jestem zażenowany, iż tak się stało.


Chodzi panu o to, iż umowy PKOl powypowiadały spółki skarbu państwa?
- Przez ponad 30 lat w USA nigdy nie widziałem takiej nagonki na komitet olimpijski, jaka jest teraz u nas. I nigdy nigdzie nie widziałem, żeby prezes był aż tak sprawdzany jak Piesiewicz. Powiem jeszcze raz: trzeba mieć dowody. Nikt nie jest winny, jeżeli mu się winy nie udowodni. Na koniec chcę dodać jeszcze jedno: jak to możliwe, iż prezesi związków napisali pismo do Piesiewicza bez dyskusji w zarządach swoich związków? Gdzie tu jest transparentność, o której tak głośno się mówi w mediach? To pismo tak naprawdę prezesom wręczono do podpisu po spotkaniu z ministrem sportu.
Idź do oryginalnego materiału