Oto nasz nowy "sport" narodowy. Polska nie doświadczyła tego przez ponad 100 lat

2 godzin temu
Wszystko skończyło się dobrze, choć Polacy balansowali na krawędzi kompromitacji. Tak było w poniedziałkowy wieczór na Malcie i w całych eliminacjach do mundialu. Ich ostatni mecz to dowód, iż dobre nastroje, jakie jesienią zapanowały wokół reprezentacji, wciąż mają bardzo kruche podstawy.
To był fatalny mecz. Pod wieloma względami, biorąc pod uwagę klasę rywala, kompromitujący. Polacy przez 90 minut sprawiali wrażenie, jakby poruszali się po lodowisku w butach o płaskiej podeszwie. Nie mieli ani zwrotności, ani szybkości i choćby utrzymanie się na nogach przychodziło im z trudem. W takim dniu łatwo o wpadkę do wspominania latami. To więc wielkie szczęście, iż skończyło się bez historii. Wygrana 3:2, choćby jeżeli zdecydowanie za niska i wywalczona w zbyt wielkich bólach, to ostatecznie jedyne, co w tym meczu się liczyło. O okolicznościach będzie można łatwo zapomnieć, bo przecież już teraz jedynym, co zaprząta głowę wszystkich związanych z reprezentacją Polski, staje się marcowa batalia o mundial. Warto jednak przed nią wynieść z rywalizacji na Malcie, iż każdy rywal jest trudny, jeżeli się go zlekceważy.

REKLAMA







Zobacz wideo Reprezentacja Polski poleci na mundial. Urban zrobił coś niezwykłego



Baraże stają się nowym polskim „sportem" narodowym. Jak przez blisko sto lat istnienia reprezentacji piłkarskiej Polska nigdy nie musiała przebijać się przez nie na wielki turniej, tak teraz zagra w nich trzeci raz z rzędu. To skutek zmienionej przez UEFA formuły eliminacji, która rozdziela kraje na mniejsze niż niegdyś grupy, większą część uczestników turniejów wyłaniając poprzez baraże, gdzie dołączają jeszcze szczęśliwi przegrani z Ligi Narodów. W kwalifikacjach do turnieju z 2006 roku Polska też zajęła drugie miejsce w grupie, ale wtedy oznaczało to bezpośredni awans, bez konieczności gry w barażach. Biorąc pod uwagę układ sił na kontynencie i fakt, iż Polska raczej zawsze będzie dolosowywana do kogoś z europejskiej wagi ciężkiej, do baraży trzeba się przyzwyczajać. Możliwe, iż odtąd będzie to dla nas jedyna droga, by wziąć udział w wielkiej imprezie.
jeżeli patrzeć na suchy wynik trwających niemal rok zmagań, w polskiej grupie eliminacyjnej nie było wielkiej historii. Końcową tabelę można było przewidzieć już w dniu losowania. jeżeli gdzieś szukać zaskoczenia, to nie na górze, ale na dole grupy, bo jednak Malta teoretycznie wydawała się słabsza od Litwy. Takie spojrzenie odziera jednak minione miesiące z ich dramaturgii. Jak w poniedziałek na Malcie, musiało się wydarzyć bardzo dużo, by wszystko skończyło się nudno i zgodnie z przewidywaniami. A reprezentacja, jako żywy organizm, przeszła w minionym roku wielką przemianę.
najważniejsze dni w Helsinkach
Podbudową do walki o mundial, na której upłynął rok 2025 w międzypaństwowej piłce, była zeszłoroczna jesień z Ligą Narodów. Tam selekcjonerzy mieli wykuwać rozwiązania, które wykorzystają potem w decydującej walce. W przypadku Polski kilka jednak udało się wypracować. jeżeli porównać najczęściej grające jedenastki w Lidze Narodów i w eliminacjach, okaże się, iż zmieniły się aż cztery nazwiska. Marcin Bułka, który jak równy z równym walczył z Łukaszem Skorupskim o schedę po Wojciechu Szczęsnym, w 2025 roku nie rozegrał w reprezentacyjnej bramce ani minuty. Sebastian Walukiewicz, jeden z trzech najczęściej grających zeszłej jesieni stoperów, nie znalazł się teraz wśród powołanych choćby wobec plagi kontuzji i kartek w obronie. Kacper Urbański, odkrycie roku 2024 w reprezentacyjnej koszulce, od roku choćby nie powąchał murawy w kadrze. Karol Świderski natomiast, ulubiony partner Roberta Lewandowskiego dla kolejnych selekcjonerów, do tego stopnia tracił grunt, iż niedawno przeciwko Holandii po raz pierwszy od ponad roku przesiedział cały mecz na ławce.
Najważniejszą zmianą, momentem, który odmienił całe eliminacje, było jednak burzliwe rozstanie z kadrą selekcjonera Michała Probierza. Polska doznała w całym cyklu kwalifikacyjnym tylko jednej porażki, co jest najlepszym wynikiem od sześciu lat. Była to jednak porażka pamiętna i brzemienna w skutki. 1:2 w Helsinkach bardzo poważnie zagroziło szansom na osiągnięcie choćby baraży i sprawiło, iż kadra osiągnęła dno. Już po marcowych wymęczonych domowych zwycięstwach z Litwą i Maltą atmosfera wokół kadry była fatalna, ale czerwcowe zgrupowanie przyniosło przesilenie. Pożegnanie Kamila Grosickiego w meczu towarzyskim z Mołdawią, które nie okazało się pożegnaniem. Przyjazd na nie Lewandowskiego, choć miał nie przyjeżdżać. Brak udziału kapitana w zgrupowaniu, który niby był uzgodniony, a jednak poskutkował pozbawieniem go opaski kapitańskiej. Koszmarna polityka komunikacyjna selekcjonera oraz związku. Rezygnacja Lewandowskiego z gry w kadrze, która nie okazała się rezygnacją, ale szantażem. Wreszcie odejście selekcjonera i powroty Lewandowskiego oraz Grosickiego. To wszystko bezpośrednie i pośrednie następstwa draki z Helsinek.



Zwycięska porażka
Tamta porażka okazała się zwycięska. Przyniosła, przynajmniej krótkoterminowo, oczyszczenie atmosfery wokół kadry oraz natychmiastową poprawę wyników. Nagle okazało się, iż reprezentacja może grać trójką środkowych obrońców i dla nikogo nie jest to problemem. Że nie trzeba obracać się w ograniczonej puli nazwisk, bo można wyciągnąć Przemysława Wiśniewskiego z drugiej ligi włoskiej bezpośrednio do pierwszego składu na Holandię i się nie zawieść. Z Holandią można nie przegrywać, a choćby grać jak równy z równym. I iż Finlandia to żaden poważny rywal, jeżeli tylko samemu nie rzuca się sobie kłód pod nogi. Wszechobecne zgrzytanie zębami przy meczach kadry zastąpił optymizm, radość, normalność. Rzadko kiedy w futbolu da się narysować tak wyraźną cezurę między dobrym a złym okresem, ale w przypadku tych eliminacji zawiera się ona ewidentnie wokół kilku czerwcowych dni w Finlandii. Wieczór na Malcie to jednak przestroga, iż to wszystko na razie pisane patykiem po wodzie. Wiśniewski momentami był przez rywali obnażany, a zgrzytania zębami było nie mniej niż przy wiosennych meczach z Litwą i Maltą na Stadionie Narodowym.,


Zmiana selekcjonera i sposobu gry pociągnęła za sobą naturalnie także konkretnych beneficjentów. Za jednego z największych należy uznać Kamila Grabarę, który wrócił do gry w reprezentacji po trzech latach przerwy. Dla poprzedniego selekcjonera był zbyt trudny we współpracy, więc jego dobre występy w Bundeslidze były pomijane do tego stopnia, iż nie skutkowały choćby powołaniami do czwórki jeżdżącej na zgrupowania. Jan Urban wprawdzie potwierdził wybór Probierza, obsadzając między słupkami Skorupskiego. Gdy jednak ten w listopadzie wypadł z powodu kontuzji, pierwszym wyborem w jego miejsce okazał się Grabara, co na pewno nie wydarzyłoby się bez zmiany selekcjonera. 26-latek wskoczył w miejsce Bułki, który najpierw zamienił ligę francuską na saudyjską, pogarszając notowania u selekcjonera, a później zerwał więzadła krzyżowe, co naturalnie zamknęło mu drogę do walki o miejsce w bramce.
Odbudowana obrona
Największą rewolucję przeszła jednak linia obrony, czyli powód do największych trosk jeszcze przed rokiem. Urban nie mieszał nic w jej ustawieniu, ale trochę podmienił personalia, a częściowo skorzystał na zmianie sytuacji klubowej niektórych piłkarzy. Spektakularny powrót do łask zaliczył Matty Cash, który w zeszłym roku rozegrał w kadrze tylko jedenaście minut i nie znalazł się w gronie powołanych na mistrzostwa Europy. Tymczasem w eliminacjach wahadłowy Aston Villi występował praktycznie zawsze. I był bohaterem wrześniowych meczów z Finlandią oraz Holandią, które uspokoiły sytuację w grupie, gwarantując nowemu selekcjonerowi miesiąc miodowy. Ponowne wprowadzanie Casha do kadry zaczęło się jeszcze za czasów Probierza, ale pełne jego wykorzystanie nastąpiło jesienią u Urbana.


Całkowite przemeblowanie zarządził nowy selekcjoner na pozycji półprawego stopera. Paweł Dawidowicz i Sebastian Walukiewicz, którzy jesienią 2024 grali w Lidze Narodów regularnie, zniknęli z kadrowych radarów. Wiśniewski i Jan Ziółkowski zaliczyli natomiast debiuty dopiero u Urbana, mimo iż obaj byli znani już za czasów poprzedniego selekcjonera, który ciągle szukał nowych rozwiązań, ale akurat na te nie spojrzał. Na pozostałych pozycjach w obronie Urban trafił z kolei na dobry moment. Jan Bednarek i Jakub Kiwior grali już w kadrze wcześniej. Jeden spadał jednak z ligi z Southampton i tydzień w tydzień przegrywał, a drugi walczył o miejsce w składzie Arsenalu. Letni transfer do FC Porto jednemu dał pewność siebie, drugiemu regularność, obu zaś wzajemne zgranie. To pozwoliło stworzyć całkiem – długimi fragmentami — wiarygodny blok obronny, co wcześniej wydawało się zadaniem przerastającym siły jakiegokolwiek selekcjonera. Dodatkowo udana zmiana klubu Michała Skórasia sprawiła, iż pojawił się interesujący zastępca Nicola Zalewskiego, pozwalający, jak przeciwko Holandii, uwolnić moce ofensywne gracza Atalanty Bergamo w innym miejscu boiska. Cała piątka obrońców przeszła więc w minionych miesiącach bardzo długą drogę. W zdecydowanie dobrym kierunku.



Nowy partner Lewandowskiego
Znacznie trudniej o odtrąbienie sukcesu w środkowej strefie, gdzie cały czas trwa casting na nowego Grzegorza Krychowiaka, czyli środkowego defensywnego pomocnika na poziom reprezentacji. Jakub Moder, kreowany na takiego w pierwszej fazie eliminacji, u Urbana przez problemy zdrowotne nie zagrał ani minuty. Powołania przestały przychodzić do Tarasa Romanczuka, który jeszcze półtora roku temu grał na Euro w podstawowym składzie. Jakubowi Piotrowskiemu nie pomógł transfer do Serie A, bo Urban nie powołał go ostatnio, choćby gdy miał na tej pozycji wyraźny wakat. Zyskał z kolei Bartosz Slisz, w Lidze Narodów rezerwowy, w eliminacjach regularnie wystawiany w podstawowym składzie. Gdy jednak go zabrakło, Urban wolał postawić na bardziej ofensywnych piłkarzy w środku pola, zamiast poszukiwać kogoś do rozbijania akcji. Oskar Repka, powołany w czerwcu przez Probierza i dobrze spisujący się w Ekstraklasie po transferze do Rakowa Częstochowa, na razie nie pasuje Urbanowi profilem. W przeciwieństwie do Bartosza Kapustki, którego Probierz wystawił przez całą kadencję przez 16 minut, a Urbana grającego krócej lub dłużej w każdym meczu.
Subtelne, ale znaczące zmiany zaszły też z przodu. Niewątpliwie największym wygranym reprezentacyjnej jesieni jest Jakub Kamiński. Niesprawiedliwe wobec Probierza byłoby przypisywanie za to pełni zasług Urbanowi. Mistrz Polski z Lechem Poznań z 2022 roku przeżywał trudne chwile po transferze do Wolfsburga, gdzie tłamszono jego ofensywny potencjał, ustawiając na wahadle, lub wręcz na lewej obronie. Od lata wyraźnie odżył na wypożyczeniu do FC Koeln, gdzie gra blisko napastnika. A nowy sztab kadry postanowił skopiować to rozwiązanie, wykorzystując dobrą formę 23-latka w roli, jaką odgrywa także w klubie. Poprzedni selekcjonerzy różnie próbowali szukać partnera dla Lewandowskiego. Zwykle obsadzali w tej roli Świderskiego, czasem Sebastiana Szymańskiego. Tymczasem to Kamiński jako drugi napastnik spisuje się znakomicie. W 2024 roku rozegrał w kadrze mniej meczów, niż w 2025 wypracował dla niej goli. Dwa razy trafił do siatki, zaliczył trzy asysty. Jego energia i ruchliwość znakomicie uzupełnia się z doświadczeniem i mądrością Lewandowskiego. jeżeli coś dobrego działo się jesienią w ofensywie reprezentacji, to zwykle za sprawą tej dwójki.


Kapitan duchem i ciałem
Nie sposób nie wspomnieć w tym kontekście także o Lewandowskim, który po czerwcowym zamieszaniu wrócił do reprezentacji nie tylko ciałem, ale i duchem. Cynicznie można by stwierdzić, iż to za jego sprawą doszło do tak korzystnej dla Polski zmiany selekcjonera. Gdyby nie zareagował tak ostro na zdegradowanie go z funkcji kapitana, gdyby nie postawił tak wyraźnie związku pod ścianą, Cezary Kulesza pewnie próbowałby zamieść porażkę z Finlandią pod dywan i nie zwalniać zaufanego selekcjonera. choćby jeżeli nie ma wątpliwości, iż przez Lewandowskiego bardziej przemawiała urażona duma niż troska o dobro polskiej piłki, wyszło to jej na dobre.
Do Probierza trzeba było mieć wiele zarzutów w kwestii rozegrania pozbawienia opaski kapitańskiej najlepszego piłkarza w historii reprezentacji, ale w jednym miał rację: Lewandowski wnosił do kadry coraz mniej konkretów. W 2022 roku strzelił dla reprezentacji cztery gole i zaliczył trzy asysty. Rok później goli było tyle samo, ale asysta już tylko jedna. A 2024 rok zakończył z ledwie jednym golem i dwiema asystami. W eliminacjach tymczasem znów był najlepszym polskim strzelcem. Najpierw strzelił gola ratującego przed kompromitującym remisem z Litwą, potem zdobył bramkę i zaliczył asystę w kluczowym starciu z Finlandią w Chorzowie, a po konkrecie dorzucił też w Kownie, u siebie przeciwko Holandii i w poniedziałek na Malcie. To oznacza, iż w narodowych barwach ma za sobą najlepszy rok od trzech lat. Proces słabnięcia kapitana w kadrze okazał się odwracalny. Potrzebna była jednak do tego zmiana selekcjonera.



Najlepiej od czasów Brzęczka
jeżeli chodzi o osadzenie minionych miesięcy w kontekście hierarchii kontynentu, Polska poszła do przodu. W rankingu FIFA awansowała o pięć pozycji, co może pomóc w losowaniu łatwiejszej ścieżki barażowej. W rankingu Elo uznawanym za bardziej miarodajnie oddający miejsce w hierarchii poszczególnych drużyn Polska podskoczyła z 46. na 36. pozycję na świecie. Przy czym tu też wyraźnie widać helsińską cezurę – do eliminacji startowała z pułapu 1700 punktów Elo, po przegranej z Finlandią obsunęła się na poziom 1683 punktów, by odbić się z nowym selekcjonerem do 1730 punktów.
Eliminacje trzeci raz z rzędu kończą się barażami, ale tym razem, mimo mąk w ostatnim meczu, zostały one wywalczone pewniej niż poprzednio. Podczas koszmarnych kwalifikacji do Euro 2024 prowadzonych przez Fernando Santosa i Probierza, Polska zajęła dopiero trzecie miejsce w słabszej niż w tej chwili grupie. Osiągnęła średnią punktów 1,37 na mecz i miała szansę pojechać na kontynentalny turniej tylko dzięki wysokiej pozycji w Lidze Narodów. W eliminacjach mundialu 2022 za Paulo Sousy miała średnią dwa punkty na mecz. Na Anglikach i Węgrach zdobyła wówczas tylko jeden punkt, a drugie miejsce zajęła z aż sześciopunktową stratą do zwycięzcy grupy i tylko dwupunktową przewagą nad trzecim miejscem. Teraz Holendrzy, czyli zdecydowany faworyt eliminacji, ani razu nie zdołali pokonać Polski, a strata do nich wyniosła ledwie trzy punkty. Dystans nad Finami wyniósł z kolei aż siedem. Średnia 2,12 na mecz była najwyższą od kwalifikacji do Euro 2020 za Jerzego Brzęczka, gdy Polsce również zdarzyła się tylko jedna porażka (ze Słowenią). Nie sposób jednak nie zauważyć, iż w tamtej grupie głównym rywalem była Austria, a teraz Holandia. Obecne drugie miejsce ma więc swoją wymowę.
Ostatecznie nie będzie to mieć jednak żadnego znaczenia, jeżeli Urbanowi i spółce nie uda się przebrnąć baraży. Tak jak mecz z Maltą zostanie łatwo zapomniany przy marcowym sukcesie. Co charakterystyczne, dotąd zawsze baraże rozgrywał inny selekcjoner, niż zaczynał kwalifikacje. Drugie miejsce Sousy w sukces zamienił Czesław Michniewicz. Cykl rozpoczęty przez Santosa domknął skutecznie Probierz. Teraz Urban będzie starał się awansować na turniej, do którego przygotowania rozpoczynał jego poprzednik. To jeszcze mocniej podkreśla jak wiele dzieje się w ostatnich latach w reprezentacji Polski. Mimo iż UEFA, powołując do życia Ligę Narodów, sprasowała eliminacje do wielkich turniejów do raptem ośmiu miesięcy, nasza kadra narodowa i tak zawsze zdąży przejść w tym czasie rewolucję. choćby jeżeli losowanie grup zapowiadało eliminacje bez historii, a wyjazd na Maltę wyglądał na formalność, po raz kolejny okazało się, iż z reprezentacją Polski trudno się nudzić.
Idź do oryginalnego materiału