Oto co usłyszeliśmy na treningu reprezentacji Polski. To nie żart

3 tygodni temu
Żeby uratować polskie skoki, trzeba przypominać zawodnikom, jak "wstawać z kibla", choć nowy trener kadry Maciej Maciusiak ma nadzieję, iż nie trzeba będzie niczego ratować. Staliśmy przy nim na wieży, oglądaliśmy trening skoczków z bliska i zobaczyliśmy, iż po słabych latach i u progu kluczowego dla przyszłości dyscypliny w Polsce sezonu, nie ma w nich syndromu oblężonej twierdzy. Wręcz przeciwnie.
Maciej Maciusiak jest z serca Podhala. Urodził się w Zakopanem, mieszka w Chochołowie. Zna tam wszystkich i wszyscy znają jego. I chyba nie ma w Polsce skoczka, któremu Maciusiak by kiedyś choć trochę nie pomógł. Z większością obecnych reprezentantów Polski pracował w kadrze B, często także w kadrze juniorskiej. Owszem, nie ma wielkiego nazwiska. To nie jest Mika Kojonkoski, Alexander Pointner czy Stefan Horngacher. Ale wcale nie musi być jednym z nich, żeby przekonać wszystkich, iż jest odpowiednim człowiekiem na odpowiednim miejscu.


REKLAMA


Zobacz wideo Zbudował skocznię w ogrodzie, teraz organizuje tam konkursy. Jak wyglądają skoki amatorów?


O ten widok rok temu byłyby kłótnie. Teraz wielki problem polskich skoków zniknął
Kiedy mówi, iż potrzebuje torów lodowych na Wielkiej Krokwi, to wszyscy wiedzą, iż nie chodzi tylko o jego wąską grupkę. Maciusiak nie robi ze skoczni twierdzy, w którą polskie obiekty zamieniały się, gdy kadrę A prowadził Horngacher. Maciusiaka zresztą czasem się do niego porównuje. Też ma mocny charakter i potrafi uderzyć pięścią w stół. Ale na pewno jest bardziej otwarty od "Stefa". Austriak potrafił na skoczni szukać szpiegów, zamykał bramy obiektów choćby dla skoczków i trenerów z zaplecza czy grup juniorskich. Maciusiak nie ma problemu, żeby umożliwić innym udział w treningach - zwłaszcza iż to ułatwia ich przebieg, pozwala zachować w dobrym stanie tory najazdowe. Zgadza się też, żeby wszystko obserwowali dziennikarze. Jego poprzednik, Thomas Thurnbichler, też tego specjalnie nie utrudniał. Ale u młodego Austriaka na wieży trenerskiej nie staliśmy.
Jest słoneczny poranek jednego z pierwszych dni października. W Zakopanem w ostatnich dniach ciągle leje, ale akurat na ten poranny trening skoczków aura się zlitowała. Choć wieje, więc wcale nie jest idealnie. Pani z ochrony wciska guzik otwierający nam bramę wjazdową na skocznię, gdy tylko mówimy, iż mamy zgodę od trenera Maciusiaka. Zaraz za bramą widzimy tak liczną gromadę zawodników i szkoleniowców, jakby miały się tu odbyć zawody, a nie zwykły trening. Dobry znak. Wjeżdżamy na górę wyciągiem za sportowcami i trenerami. Przed nami jedzie młodzież z kadry juniorskiej Daniela Kwiatkowskiego, jedzie Anna Twardosz z trenerami kadry kobiet Marcinem Bachledą i Stefanem Hulą, jadą trenerzy i zawodnicy klubowi, jest choćby Czech Roman Koudelka ze swoim opiekunem Lukasem Hlavą, którzy towarzyszą Polakom przez cały okres przygotowań.
I ma się wrażenie, iż nikt się tu nie wprosił, nie ma intruzów. Kilka minut później docieramy na górę i widzimy, iż Maciusiak stoi na trenerskiej wieży razem z Michalem Doleżalem, indywidualnym szkoleniowcem Kamilem Stocha. To nowość i widok, o który rok temu w polskich skokach było wiele kłótni. Thurnbichler Czecha na wieży sobie nie życzył. I choćby nie trzeba było zaglądać za kulisy, żeby usłyszeć, iż nie było wielu fanów takiego podejścia. Dziś kłopot zniknął. Nie ma problemu, żeby ten, który zajmuje się całą kadrą i trener Stocha stali obok siebie, a choćby sami dawali swoim zawodnikom sygnał do startu. Obaj wspólnie analizują skoki, korzystając ze specjalnych programów na laptopach. A całkiem sporym aparatem nagrywają i następnie zgrywają je asystenci – Krzysztof Miętus, który jest prawą ręką Maciusiaka i Łukasz Kruczek, który w teamie Stocha pomaga Doleżalowi.
Wszyscy trenerzy, udzielając uwag zawodnikom przez krótkofalówkę, chodzą do tego samego narożnika wieży. Jakby to było coś w rodzaju "pokoju zwierzeń". Ale nikt nie zakrywa uszu, nikogo nie trzeba izolować, żeby czegoś nie słyszał. Rozmowy są o każdym i ze wszystkimi. Tego za Thurnbichlera jednak brakowało. choćby jeżeli miał swoje powody, żeby Doleżala na wieżę nie wpuszczać i nie zacieśniać współpracy z Teamem Stoch, to cieszy, iż teraz w kadrze nie ma już odgórnych podziałów i barier. Za Maciusiaka jest normalnie.


Naprawdę usłyszeliśmy to na treningu skoczków. Było wstawanie z kibla i wciąganie pępka
Kamil Stoch, Piotr Żyła i Dawid Kubacki na górę skoczni wjeżdżają chyba najpóźniej ze wszystkich. jeżeli z gniazda trenerskiego dobrze rozpoznajemy po sylwetkach i kaskach, to oddają pierwsze skoki po Pawle Wąsku, Aleksandrze Zniszczole czy Macieju Kocie. Później Żyła jako pierwszy skończy trening, nie odda tylu skoków co inni. Ale to dobrze, iż ci najbardziej doświadczeni mogą trenować trochę po swojemu. Słuchają swojego ciała i wiedzą, co im najlepiej odpowiada. Ale nie jest też tak, iż ktoś im odpuszcza. Choć zgrupowanie trwa cały tydzień, to z żadnej sesji z dnia na dzień nie rezygnują.
– Pamiętaj, iż na progu musisz wszystko zrobić tak, jakbyś wstawał z kibla. Płynnie, spokojnie – przez krótkofalówkę tłumaczy trener Daniel Kwiatkowski jednemu z juniorów, gdy ten już jest na dole po swoim pierwszym skoku. Niektórzy po usłyszeniu takich słów myśleliby, iż się przesłyszeli. Ale nie, one padły. O co chodzi? Trenerzy śmieją się, iż mają swoje powiedzonka, które najlepiej oddają to, co należy wykonać w trakcie skoku. Może nie brzmią elegancko, a bardziej potocznie, ale liczy się przekaz. I tak moment, w którym skoczek przechodzi ze swojej pozycji najazdowej do odbicia się z progu, najłatwiej porównać do opuszczania toalety.
Jakiś kwadrans później, korzystając z tego, iż Stoch i spółka już też skaczą, uwagę o wstawaniu z kibla trener wzbogaca, podkreślając, iż trzeba – jak Kamil czy jak Piotrek – zaraz po wstaniu z kibla dać się w pierwszej fazie lotu pociągnąć w górę za majtki. Trener tłumaczy, iż takie wrażenie może zaniepokoić, ale to trzeba wytrzymać, bo to da dobrą rotację, przełoży się na prędkość i na koniec na odległość. Od Sławomira Hankusa, który jest asystentem Kwiatkowskiego, juniorzy słyszą też, iż mają trzymać biodra wysoko, a pomoże im w tym wciągnięcie pępka w momencie wyjścia z progu. Wszystko jest powiedziane obrazowo, ale tak, żeby każdy z zawodników zrozumiał. My się uśmiechniemy, ale liczy się jedno: iż oni są pewni tego, co mają zrobić.
Wielki talent polskich skoków nagle przysiadł się do Żyły. Maciusiak już ma plan
Najmniej uwag dostaje najbardziej w tej chwili perspektywiczny polski junior, czyli Kacper Tomasiak. Ten 18-latek jest już w kadrze B, a nie w juniorskiej. Właśnie dominuje w Letnim Pucharze Kontynentalnym, jest liderem klasyfikacji generalnej. Wygrywa tam choćby z szóstym skoczkiem ubiegłego sezonu Pucharu Świata, Gregorem Deschwandenem. Wygląda na to, iż w październiku Tomasiak dokończy cykl w Klingenthal, żeby go wygrać, a następnie zostanie tam na finałowe zawody Letniego Grand Prix. Potem w listopadzie może polecieć z kadrą A na inaugurację olimpijskiego sezonu do Lillehammer.


Wielu pytało, czemu nie dostał szansy już wcześniej. Nikt nie chce psuć mu przygotowań z zaufanymi, odpowiednio dobranymi ludźmi. A chcąc zapewnić chłopakowi jak najlepszy rozwój podobno to właśnie Maciusiak namówił Roberta Mateję, czyli swojego sąsiada z Chochołowa, a przy tym trenera dobrze znanego Tomasiakowi, na dołączenie do kadry B. Stojąc pod rozbiegiem Wielkiej Krokwi widzimy, jak dojeżdżającego do progu Kacpra Mateja filmuje swoją retro kamerą z uchwytem na rękę i słyszymy, jak z wieży główny trener kadry B Wojciech Topór upewnia chłopaka, iż jest dobrze. Jakiś czas później, już z dołu, widzimy, iż jest choćby więcej niż dobrze. Tomasiak ląduje choćby blisko 140. metra. Dalej niż ktokolwiek inny. Choć 135-137 metrów Stocha w jednej z prób z prędkością na progu wynoszącą tylko 88 km/h też robi spore wrażenie.
Miło patrzy się również na to, jak Tomasiak po odpaleniu kolejnej petardy gwałtownie zdejmuje narty, przemywa je z trawy i ziemi, które zagarnął wyhamowując po zjeździe z igelitu, i gwałtownie dołącza na ławeczkę do siedzącego na niej Żyły. Nasz najstarszy czynny skoczek w swoim stylu zaczyna dowcipkować, iż nie skończyłby wcześniej treningu, gdyby wiedział, iż będzie taka lufa pod narty. Mówi, iż ma czego żałować, bo zrobił się ciąg, naprawdę dobre warunki. Jednak jasne jest, iż młodszy o 20 lat chłopak zrobił na nim wrażenie tymi 140 metrami. Tylko iż – jak to w sporcie – wszystkim dobrze robi drobny, sympatyczny element szyderki. Zresztą Żyła powtarza to samo Pawłowi Wąskowi czy Kubie Wolnemu.
Oceny jak z "Tańca z gwiazdami", "traktor z gnojem" i urodziny na całe Zakopane. U Polaków wszystko wygląda zdrowo
Żyła odpoczywa, grzejąc się w słońcu i robi sobie zdjęcia z pojedynczymi kibicami, którzy widząc, iż ktoś na Wielkiej Krokwi skacze, przyszli na to popatrzeć. A Tomasiak – to widać – i chciałby jeszcze z Żyłą pogadać, i pali się do jeszcze jednego, ostatniego już, wjazdu na górę. My też chętnie wjechalibyśmy jeszcze raz.
- Napiszcie, iż Kwiatkowski wyprawia imprezę na całe Zakopane - śmieje się Maciusiak, chwilę wcześniej składając koledze urodzinowe życzenia razem z resztą trenerskiego grona na wieży. choćby chwila pobycia w środowisku, które naprawdę aż pulsowało od twórczej wymiany uwag, jest czymś wyjątkowym. Tam było i wystawianie ocen jak w "Tańcu z gwiazdami", gdy ktoś po błędzie na progu musiał ratował sytuację w locie, i przekomarzanie się, z której belki ktoś puści swojego skoczka, gdy Maciusiak ustalił tę bazową dla kadry A. Były choćby odwieczne docinki na linii Tatry – Beskidy. W pewnym momencie Mateja postanowił nagrać z góry nie swojego skoczka, tylko jadący kilkaset metrów niżej "traktor z gnojem" (tak naprawdę z węglem), żeby kolegom z Wisły i Szczyrku wysłać na pamiątkę zjawisko rzekomo typowe dla krajobrazu z ich stron, a dla Zakopanego niezwykłe. Ale jeszcze raz: to coś, co ma wzbudzić uśmiechy, a nie psuć atmosferę.


Wiadomo, iż atmosfera sama nie skacze. Ale widać, iż warunki do treningu każda z tych grup wypracowała sobie naprawdę dobre. jeżeli ktoś przed nami grał i starał się zakłamać prawdziwy obraz tego, jak wszystko wygląda wewnątrz, musiałby być naprawdę dobrym aktorem. Krótko mówiąc: w takim dwugodzinnym obrazku, jaki zobaczyliśmy na treningu, wszystko się zgadzało. Widzieliśmy, iż starszyzna z mistrzowskim dorobkiem ma więcej luzu i zaufania do sztabu oraz iż stanowi przykład dla młodzieży. Ale i z nią potrafi skracać dystans, normalnie rozmawiać, a nie się wywyższać, co nie zawsze było oczywistością.
Przekonaliśmy się, iż karą dla nastolatka, który nie posłuchał trenera i pojechał z belki 20., a nie 18., z troski o jego bezpieczeństwo, może być choćby przedwczesne zakończenie treningu. Doceniliśmy, iż uwaga o wstawaniu z kibla padała do panów, ale już skaczącym paniom trenerzy dawali wskazówki bardziej subtelne. A przede wszystkim widzieliśmy, iż po słabych sezonach i u progu sezonu kluczowego dla przyszłości polskich skoków nie ma w nich syndromu oblężonej twierdzy. Grupa wygląda zdrowo, wyczuwa się nadzieję, jest atmosfera pracy.
Jasne, iż to wnioski wyciągnięte na podstawie obserwacji tylko skrawka codzienności naszych skoczków i ich trenerów. Ale miło było i zobaczyć to, co zobaczyliśmy i też z wielu rozmów, jakie przeprowadziliśmy w tym tygodniu, wyciągnąć wnioski, iż dla najważniejszego polskiego sportu zimowego jest nadzieja na przyszłość. I to taka nadzieja, iż ta przyszłość będzie już teraz, zaraz. Że coś dobrego może się stać w okresie olimpijskim. Znaleźliśmy się w punkcie, w którym po katastrofie - dwóch słabych sezonach z rzędu - kibice albo ostatecznie w polskie skoki zwątpią, albo jednak zostaną z nimi na kolejne lata. Są przesłanki, żeby wierzyć, iż stanie się to drugie. Oby zaczęły się spełniać już w najbliższych tygodniach. Początek nowego sezonu Pucharu Świata 21 listopada w Lillehammer, a najważniejszy sprawdzian przed zimą - Letnie Grand Prix w Klingenthal - już 24 października.
Idź do oryginalnego materiału