W 15 minut Iga Świątek popełniła aż 10 niewymuszonych błędów. A tylko dwoma uderzeniami trafiła w kort po stronie Jasmine Paolini. Nic dziwnego, iż po kwadransie finału ostatniego turnieju przed US Open Polka przegrywała z Włoszką 0:3. Ale to choćby lepiej, iż tak się ten mecz zaczął. Dzięki temu znów zobaczyliśmy, iż wróciła stara, dobra Iga.
REKLAMA
Zobacz wideo Iga Świątek? "Trudny temat". Karol Strasburger z ważnym przesłaniem
Świątek – Paolini 0:3; tak było po 15 minutach. A zaledwie 23 minuty później to się zamieniło w 5:3 dla naszej tenisistki. A adekwatnie nie "się" zamieniło. To Świątek wszystko zmieniła.
Gem na 1:3 wygrany przy swoim serwisie
Gem na 2:3 po przełamaniu rywalki
Gem na 3:3 znów wygrany przy swoim podaniu
Gem na 4:3 po kolejnym przełamaniu przeciwniczki
To były cztery najważniejsze gemy pierwszego seta i całego meczu. Trwały tylko 17 minut. Po słabym wejściu w spotkanie, przy wyniku 0:3, który mógł niepokoić, Świątek zachowała absolutny spokój. W czterech kolejnych gemach wygrała aż 16 z 21 rozegranych punktów. A stosunek uderzeń kończących do niewymuszonych błędów poprawiła przez ten czas z 2:10 na 11:13.
Świątek wie, co robić i to robi
W tym fragmencie finału Świątek zaimponowała podobnie, jak dzień wcześniej w półfinale z Jeleną Rybakiną. W tamtym meczu przegrywała 3:5 i 15:30 w pierwszej partii. Była zaledwie o dwie piłki od przegrania seta. I wygrała go 7:5. Przejęła inicjatywę i kontrolę – w tamtej partii i w całym meczu.
W finale z Paolini z 0:3 z jednym przełamaniem Świątek wyszła na 4:3, dwa razy przełamując Włoszkę. Następnie dorzuciła gema na 5:3 przy swoim podaniu. Po czym miała trochę słabszy moment, co przy bardzo dużej woli walki prezentowanej przez Paolini dało nam jeszcze trochę emocji. Mieliśmy remis 5:5. Ale – Drodzy Czytelnicy, którzy byliście widzami tego meczu, czy martwiliście się wtedy o końcowy wynik? Mimo wszystko cały czas było widać, iż gra toczy się pod dyktando Polki, prawda?
Wymowne reakcje Fissette’a i Abramowicz
Przy wyniku 5:5 realizator transmisji pokazywał nam, jak trener Paolini pokrzykuje do niej, próbując dodać jej jeszcze więcej animuszu. Jego okrzyki przeplatały się z głośnym celebrowaniem udanych akcji przez włoską tenisistkę. W odpowiedzi słyszeliśmy donośne "Jazda!" Igi po jej winnerach. I widzieliśmy całkowity spokój w boksie Polki.
Po piłce na 7:5 dla Świątek trener Wim Fissette i psycholożka Daria Abramowicz wstali i oklaskiwali Igę. Ale robili to raczej dostojnie, nie wyglądali, jakby porwały ich emocje. Bodaj jedynym momentem, gdy od teamu Igi wyszedł głośny komunikat do niej był okrzyk Macieja Ryszczuka "Szybsze ręce" – wskazówkę prawdopodobnie od Fissette’a trener przygotowania fizycznego przekazał Idze swym donośnym głosem w początkowej fazie meczu.
Pierwszego seta Świątek zamknęła z bilansem 19 uderzeń kończących i 19 niewymuszonych błędów. Gdy miała zapis 2:10, komentatorzy zastanawiali się, czy aby na pewno faworytka zdoła przyzwyczaić się do innych warunków. We wcześniejszych rundach w Cincinnati Świątek grała o godzinie 11. Finał zaczęła o 18. Liczby pokazują, jak skalibrowała się Polka. Jeszcze raz: do stanu 0:3 miała bilans 2:10, a od stanu 0:3 do końca seta – bilans 17:9. Natomiast w całym meczu 34:32.
Świątek wyciągnęła wnioski i to samo zrobił jej sztab
A Paolini? Cały czas grała swoje. Pierwszą partię skończyła z ośmioma winnerami i siedmioma niewymuszonymi pomyłkami (w całym meczu 18:19). Grała solidny tenis. A momentami choćby więcej niż solidny – zwłaszcza gdy za wszelką cenę starała się utrzymać w meczu w drugim secie.
Generalnie Włoszka była gotowa wykorzystać każdy, najmniejszy błąd Polki, zawalczyć, gdyby tylko Iga się zniecierpliwiła, zawahała. Ale przegrała 5:7, 4:6. Bo to już nie jest ta Świątek, którą oglądaliśmy w pierwszej połowie roku. Iga z lutego, marca, kwietnia i maja miałaby bardzo duży problem z odrobieniem wyniku 0:3 z Paolini i pewnie jeszcze większy kłopot z wyjściem z 3:5, 15:30 z Rybakiną. Dziś Świątek po prostym błędzie potrafi się zirytować – zdarza jej się rozłożyć ręce w kierunku swojego sztabu, zdarza jej się choćby rzucić niecenzuralne słowo. Ale to jest wyrzucenie emocji, po czym jest powrót do walki, jest koncentracja, jest "Jazda" dalej. Z reagowaniem na podpowiedzi od swoich ludzi.
Przy tych podpowiedziach na chwilę warto się zatrzymać. W ostatnich tygodniach trener Fissette osobiście albo przez trenera Ryszczuka daje Idze uwagę czy dwie, a nie dziesiątki uwag, co robił w trudnych, wiosennych miesiącach z niespodziewanymi porażkami. W ostatnich tygodniach Daria Abramowicz nie kłóci się z Igą Świątek w trakcie jej meczów, tylko czasami przypomina jej o koncentracji na kolejnej piłce, pomaga jej nie rozpamiętywać, iż coś nie wyszło, pomaga to odcinać.
Z medialnych wypowiedzi Świątek i Abramowicz wiemy, iż po majowym turnieju w Rzymie między Igą a jej pracownikami doszło do mocnej i bardzo potrzebnej rozmowy. Świątek opowiadała, iż po szybkim odpadnięciu z jednej ze swych ulubionych imprez (przegrała w Rzymie z Danielle Collins już w trzeciej rundzie) zaczęła inaczej pracować – skupiając się na tym, co może zrobić, a nie na tym, co się nie udawało.
Co było później – pamiętamy. Był dobry Roland Garros, z półfinałem. Był zaskakująco dobry występ na trawie w Bad Homburgu, z finałem. Przegranym z Jessicą Pegulą, ale cennym, bo pierwszym na trawie w dorosłej karierze i pierwszym jakimkolwiek od 13 miesięcy (od wygrania Roland Garros 2024). A potem był Wimbledon. Cudowny, przełomowy.
Rok temu w Cincinnati Świątek miała absurdalną wpadkę. Teraz ma tytuł. Zasłużenie!
Widać, iż po wygraniu najstarszego i najbardziej prestiżowego tenisowego turnieju świata Świątek już w pełni odzyskała to, czym imponowała w poprzednich latach. W 2022, 2023 i przez połowę 2024 roku Polka tylko czasami miała takie mecze, w których jej nie szło i nie umiała sobie z tym poradzić. Od połowy 2024 roku do połowy roku 2025 takich spotkań Świątek miała zdecydowanie więcej. Ale wygląda na to, iż i z Abramowicz w końcu przepracowała trudne mentalnie sprawy, i z Fissettem wypracowała sposoby radzenia sobie z niewygodnymi rywalkami (za kadencji Belga ma bilans z Rybakiną 4:0, a wcześniej miała 2:4) i warunkami (czapki z głów za to, co zrobili na trawie, a teraz czapki z głów za triumf na kolejnym niezdobytym dotąd terenie – szybkich, twardych kortach w Cincinnati, choćby jeżeli w tym roku nawierzchnia jest tam odrobinę wolniejsza).
Fissette zaczynał pracę ze Świątek w bardzo trudnym dla niej okresie. Na igrzyskach olimpijskich brązowy medal ambitna zawodniczka przyjęła trochę jak nagrodę pocieszenia, bo na ulubionych kortach Roland Garros celowała w złoto. A później świat Igi naprawdę się zawalił, bo w absurdalnych okolicznościach zaliczyła pozytywny wynik testu antydopingowego. To było równo rok temu, w tym samym Cincinnati, w którym teraz zdobyła tytuł.
Udowadnianie całemu światu, iż nie jest oszustką, zawieszenie i utrata numeru jeden w światowym rankingu dlatego, iż nie mogła grać. Następnie próba gonienia rankingu, już pod wodzą Wima. I pech na Australian Open, ich pierwszym wspólnym turnieju wielkoszlemowym – tak to się toczyło. Bo przecież gdyby Świątek wygrała półfinał z Madison Keys, w którym miała meczbola, to wszystko mogłoby się poukładać inaczej. Ale potoczyło się, jak się potoczyło – tygodnie solidnego grania z dochodzeniem do ćwierćfinałów i półfinałów wielkich turniejów kazały wierzyć, iż niedługo przyjdzie przełom, ale po reakcjach zawodniczki widać było, jak bardzo jest jej trudno.
Dziś widzimy, iż to wszystko Świątek i jej team przetrwali. I kto wie, czy nie są teraz jako zespół mocniejsi niż kiedykolwiek. Razem wygrali Wimbledon, co już sprawia, iż rok 2025 na zawsze będzie dla Igi świetny, historyczny. A jeszcze wiele historii można napisać. Świątek znowu bardzo mocna mentalnie, a przy tym coraz bardziej wszechstronna i umiejąca zmieniać plan, reagować, to świetna wróżba przed kolejnym wielkoszlemowym wyzwaniem. US Open 2025 chyba już ma faworytkę.