Oto cała prawda o tym, co robi Świątek. Czy to się komuś podoba, czy nie

3 godzin temu
Zdjęcie: Fot. REUTERS/Francis Mascarenhas, Łukasz Cynalewski/Agencja Wyborcza.pl


- Na pewno są takie sytuacje, iż ktoś wychodzi na przerwę do toalety, żeby wybić rywala z rytmu. Myślę, iż to jest część gry. jeżeli wszystko jest zgodne z zasadami, można wychodzić do toalety, aby z niej skorzystać, albo się zresetować - mówi w rozmowie ze Sport.pl Magda Linette, którą pytamy o kontrowersje wokół przerw toaletowych Igi Świątek. Czołowa polska tenisistka opowiada nam także o planach na przyszłość i zabiera głos w sprawie nowelizacji ustawy o sporcie.
Magda Linette jest niespełna 33-letnią polską tenisistką, która jest aktualnie trzecią najwyżej sklasyfikowaną zawodniczką z naszego kraju w rankingu WTA. Poznanianka plasuje się w tej chwili na 37. pozycji, a chwile największej chwały przeżywała dwa lata temu, kiedy dotarła do półfinału Australian Open i w marcu 2023 roku awansowała choćby na 19. miejsce w światowym rankingu. W czasie swojej kariery Linette wygrała trzy turnieje rangi WTA - w Nowym Jorku (2019), Hua Hin (2020) oraz Pradze (2024), ponadto grała jeszcze w pięciu innych finałach. Brała też udział w igrzyskach olimpijskich w Rio de Janeiro (2016), Tokio (2020) i Paryżu (2024). Długa rozmowa ze Sport.pl zaczyna się jednak od wydarzeń z ostatniego Australian Open.


REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek zawiodła? "Nie było czego zbierać"


Norbert Amlicki: W Melbourne triumfowali Madison Keys i Jannik Sinner. Czy wygrana Amerykanki z Aryną Sabalenką to niespodzianka, czy jednak w meczu półfinałowym z Igą Świątek udowodniła ona, iż stać ją na to zwycięstwo?
Magda Linette: Bardzo mi jej było szkoda podczas meczu z Jasmine Paolini na Wimbledonie. Szła wtedy jak burza i było widać, iż jest w niesamowitym gazie. Było mi naprawdę przykro, iż doznała kontuzji i musiała zejść z kortu.
Jak grałam z nią w Strasbourgu, już wtedy odczułam, iż dużo lepiej kontroluje piłkę i nie ma takiego pośpiechu w swojej grze jak wcześniej. To, jaką ona ma siłę w połączeniu z kontrolą, sprawiło, iż było dużo trudniej zdobywać punkty. Mam wrażenie, to były takie małe oznaki, iż stać ją na bardzo dużo, ale mimo wszystko się nie spodziewałam.


Myślałam, iż Sabalenka wygra, bo wyglądała bardzo solidnie. Ale fajnie widzieć, iż Madison po tak długim czasie i niefortunnych momentach potrafiła się zebrać i ją pokonać. To też jest fajny prognostyk dla innych dziewczyn, żeby się nie poddawać.
Po półfinałowym meczu Igi Świątek z Keys pojawiło się sporo komentarzy dotyczących zachowania Polki. Chodzi o przerwę toaletową, którą wzięła po przegranym drugim secie, by wybić Keys z rytmu. Czy dla pani, z perspektywy aktywnej zawodniczki, jest temat do dyskusji?
- Na pewno są takie sytuacje, iż ktoś wychodzi na przerwę do toalety, żeby wybić rywala z rytmu. Myślę, iż to jest część gry. jeżeli wszystko jest zgodne z zasadami, można wychodzić do toalety, aby z niej skorzystać, albo się zresetować. Nie ma to tak naprawdę znaczenia. Osoba, która gra, musi być na to przygotowana. Ale to działa w dwie strony - takie wyjście do toalety może wybić z rytmu osobę czekającą, jak i zawodniczkę, która wychodzi. Uważam, iż to po prostu jest część tenisa.


Można to nazwać "brudną zagrywką tenisiową"?
- Absolutnie, nie sądzę, iż to jest w ogóle brudna zagrywka. Nie oceniałabym tego jako czegoś, co jest bardzo nie fair. o ile ktoś nie przesadza, wraca w ramach czasowych i nie przedłuża przerwy, to według mnie nie jest to żaden problem. Nie powinno się na to narzekać i bez sensu jest to oceniać.
Powtórzę: to jest zgodne z zasadami. Pamiętajmy, iż nigdy nie wiemy, w jakim ktoś jest stanie, więc dla mnie taka przerwa toaletowa jest po prostu częścią tego sportu.


Trzeba po prostu grać dalej i się skupić na tym, co się dzieje na korcie. Czasami też między drugim a trzecim setem jest dziesięciominutowa przerwa, więc nie widzę, jak trzy minutowe pauzy mogłyby na coś wpłynąć. Jesteśmy na takim poziomie, iż powinnyśmy być silne mentalnie, żeby znieść to, kiedy ktoś wychodzi do toalety.
Pani przegrała w Melbourne w pierwszej rundzie z Moyuką Uchijimą, podczas gdy wydawało się, iż zna pani tę przeciwniczkę bardzo dobrze – były z nią trzy wygrane, a teraz pierwsza porażka.
- To była dla mnie bolesna przegrana, zważywszy na to, iż miałam piłkę meczową. Na pewno będzie mi się śnić po nocach ten podwójny błąd serwisowy. Nie grałam w ogóle agresywnie. Miałam wrażenie, iż walczyłam bardziej siłą woli, ale cały czas z tyłu głowy jakieś demony mnie hamowały.


Chciałam utrzymać pozytywny bilans, zdobyć 4-0, ale no cóż... Teraz staram się wyciągnąć z tego wnioski i w kolejnych turniejach na pewno zagram agresywniej - choćby o ile coś nie pójdzie, to będzie to na moich zasadach.
Teraz czas na - mam nadzieję - bardziej pozytywne wspomnienia, czyli igrzyska olimpijskie w Paryżu.
- Kocham igrzyska i dla mnie to jest w ogóle najwspanialszy czas. Wspominam je jako jedne z najlepszych tygodni mojego życia. Po prostu mam niesamowitą frajdę w trakcie ich trwania.
W Paryżu po raz pierwszy był ze mną mój trener Mark Gellard. Był zachwycony i porównał tę imprezę do czasu spędzonego na uczelni, gdzie wszyscy sportowcy byli razem i była niesamowita atmosfera. Dzięki temu Mark zrozumiał, dlaczego byłam tak podekscytowana. Oboje byliśmy zachwyceni.


Z drugiej jednak strony wiadomo, losowanie było piekielnie trudne. Najpierw trafiłam na Mirrę Andriejewą, a w drugiej rundzie na Jasmine Paolini. Jednak mimo to miałam bardzo dobry czas.


Była pani na igrzyskach m.in. w Rio i Paryżu. Czy można jakoś porównać te imprezy, czy raczej widać było różnice? O Japonii nie wspominam, bo to był czas covidowy.
- Największą różnicą było to, iż tenis na igrzyskach był rozgrywany na kortach Rolanda Garrosa. To już wiele zmienia, bo w Rio wszystko było zbudowane na chwilę. Trybuny na tamtych meczach świeciły pustkami. Pamiętam, iż na moim meczu były może ze trzy osoby. Z kolei w Paryżu był full wszędzie. Czuć było tę atmosferę.


Dodatkowo byli to też kibice pasjonujący się sportem, którzy przyjechali na całe igrzyska, a nie tylko na tenis. To było też coś nowego dla mnie, więc miałam fantastyczny czas. W ogóle też obecność w samej wiosce robi wrażenie. Jak dla mnie igrzyska mogłyby być częściej.
Po igrzyskach nie ukrywała pani jednak rozczarowania. "Niestety, przez to zmęczenie nie grałam na swoim najwyższym poziomie" – mówiła pani w jednej z rozmów. Natomiast przed Paryżem triumfowała pani w Pradze - czy można to określić pyrrusowym zwycięstwem?
- I tak, i nie. Na pewno dzięki turniejowi w Pradze zyskałam ogromną pewność siebie, a ponadto mój tenis poszedł na dużo wyższy level niż dotychczas, bo mój poziom, jaki prezentowałam wtedy na mączce, falował. Dzięki Pradze byłam w stanie ograć w Paryżu Andriejewą, która prezentowała się bardzo dobrze i była wcześniej w półfinale Rolanda Garrosa. Dzień później na igrzyskach mierzyłam się z Paolini, która pokonała ją w tym półfinale, więc też miała fenomenalny sezon.
Bardziej mi chodziło o to, iż żałowałam, iż nie miałam chociaż jednej trochę łatwiejszej przeciwniczki. Pierwszy set przeciwko Paolini rozegrałam naprawdę na bardzo wysokim poziomie i ciężko mi było to utrzymać.


Było mi trochę żal, bo losowanie było trudne, dołożyły się do tego stres związany z problemami z przelotem czy opady deszczu, które sprawiły, iż nie mogłam normalnie potrenować między meczami. Jednak patrząc wstecz, uważam, iż nic bym nie zmieniła, bo wiem, ile dobrego ta Praga dała mi w tamtym momencie.
Wspomniała pani o lotach, więc proszę opowiedzieć, jak wyglądały kulisy dogadania szczegółów z Rafałem Brzoską, szefem InPost, który zareagował na pani wpis dotyczący tego, iż pani i Magdalena Fręch mogą nie zdążyć dolecieć do Paryża przed zamknięciem strefy powietrznej.
- Skontaktował się ze mną w wiadomości prywatnej na X. Później poprosiłam mój team menadżerski, by skontaktował się z jego teamem. Później Rafał Brzoska połączył wspólnie oba teamy i przez noc to organizowali, także to też było niesamowite.


Duży stres był, iż możecie się nie wyrobić?
- Na pewno było nerwowo, bo planując start w turnieju w Pradze, brałam pod uwagę logistykę i upewniłam się, iż będę miała możliwość dotarcia do Paryża na czas. Wiedziałam, iż choćby jeżeli finał będzie bardzo wymagający, to powinnam zdążyć.
Sytuacja z przesunięciem meczu była dla mnie bardzo zaskakująca, bo w tourze takich zmian praktycznie nie ma, zwłaszcza w ostatniej chwili. Do tej pory harmonogramy były raczej sztywno ustalone. W tej sytuacji zaszła jednak zmiana, w której mecz deblowy, miał zostać rozegrany przed meczem meczem singlowym, co sprawiło, iż finał został rozegrany później [grały w nim Czeszki - Barbora Krejcikova i Katerina Siniakova].


Zgłosiłam organizatorom swoją sugestię, aby ewentualnie może przesunąć inne spotkania, tak aby zachować pierwotny harmonogram finału, ale musiałam dostosować się do sytuacji.
Planuje pani wrócić do Pragi w tym roku?
- Zobaczymy.
Odbiegając na chwilę od tenisa - czy śledzi pani memy?
- Śledzę nabożnie.
Pytam, bo w całej tej sytuacji z Pragą i igrzyskami sparodiowała pani Jacka Sasina na Twitterze. "Jestem w drodze na Igrzyska. Mam dobre informacje. Szczegóły o 12:00". Jak pani na to wpadła?
- Wyszło to w trakcie rozmowy z moim teamem. Ktoś z nas to rzucił i później pojawiła się taka lampka - to będzie dobry wpis.


Te różne memy, to bardzo często rzeczy z życia wzięte. Na przykład, kiedy pojawiła się na Twitterze moja karykatura, to moją pierwszą reakcją było: "Jezu, wolałabym, żeby to usunęli". Jednak później mi przeszło i pomyślałam, iż mogę przecież z tego zażartować.
Czy zdarza się, iż w mediach społecznościowych coś zostanie odebrane inaczej, niż było zamierzone? Jak wtedy pani do tego podchodzi - ostrożniej, czy raczej się tym pani nie przejmuje, bo nie da się trafić w gusta wszystkich?
- Od zawsze mam świadomość, iż nie da się wszystkim dogodzić i każdy ma prawo do swojej opinii. Naturalnie lubię żartować i dzielić się swoimi przemyśleniami, ale jednocześnie staram się być świadoma, jak moje słowa mogą zostać odebrane.
Z pewnością większą uwagę zwracam na kwestie kulturowe i tematykę, która może być różnie interpretowana w zależności od kraju czy kontekstu. Zależy mi na tym, by szanować różne perspektywy i nigdy nie jest moją intencją, by kogoś urazić. Bardzo często śmieję się też sama z siebie i traktuję humor jako część mojej osobowości i myślę, iż to zawsze będzie mi towarzyszyć.
Zabrała pani bardzo jasne stanowisko w sprawie nowelizacji ustawy o sporcie. Pod wpisem na Instagramie z apelem w sprawie zrównoważenia reprezentacji płci napisała pani takie zdanie: "Czy brak kobiet w zarządach polskich związków sportowych oznacza, iż żadna z nich nie ma kompetencji?". W wielu dyskusjach skupiono się właśnie na tym punkcie, ale czy to trochę rozmydla całość idei zmian? Bo w postulatach jest mowa także o wsparciu dla zawodniczek w ciąży, roli sportowców w związkach, powołaniu rzecznika ochrony praw zawodników czy stypendiów dla sportowców, którzy się uczą.
- Szkoda, bo mam wrażenie, iż jest to część, która jest bardzo niekomfortowa dla niektórych osób. Rozumiem ten tok myślenia i też nie chciałabym zatrudniać wyłącznie osób ze względu na płeć, a nie kompetencje.


Ja się z tym w 100 proc. zgadzam, ale bardzo często na tych wysokich stanowiskach znajdują się osoby, które nie mają dużo wspólnego ze sportem i trzeba to w jakiś sposób zmienić. W tej nowelizacji jest bardzo wiele ważnych rzeczy, by działo się lepiej w polskim sporcie. Mam nadzieję, iż w końcu dojdziemy do porozumienia, bo jest to bardzo ważna ustawa.


Czy decyzja w sprawie zrównoważenia reprezentacji płci nie powinna być podejmowana oddolnie, np. w okręgowych związkach sportowych, żeby przygotować zainteresowanych ludzi do pracy w tych głównych związkach? Dla przykładu, w 105-letniej historii PZPN była tylko jedna kobieta.
- To prawda, iż w piłce nożnej te dyskusje budzą największe emocje. To jedna z najważniejszych dyscyplin w Polsce, dlatego rozumiem zarówno potrzebę zmian, jak i obawy tych, którzy od lat funkcjonują w tych strukturach.
Teoretycznie oddolne działanie miałoby sens, zdobywanie doświadczenia na niższych szczeblach mogłoby przygotować ludzi do pracy w kluczowych organizacjach. W praktyce jednak takie stanowiska często wiążą się z dużą odpowiedzialnością, a jednocześnie niskim wynagrodzeniem i wyzwaniami, które mogą zniechęcać nowe osoby do angażowania się w ten system.
Dla sportowców, którzy dorastają w tej rzeczywistości, zaczynanie od samego dołu może być trudne, szczególnie iż dobrze znamy mechanizmy, jakie funkcjonują w zarządach. Wiele struktur pozostaje niezmiennych przez lata, co sprawia, iż realne zmiany wymagają nie tylko determinacji, ale i odpowiedniego wsparcia systemowego.


A czy w przyszłości widzi pani siebie jako prezeskę Polskiego Związku Tenisowego albo członkinię zarządu?
- Patrząc na to, jak to dzisiaj wygląda, odpowiedziałabym iż nie.
W kierownictwie ministerstwa Sportu nie ma żadnej kobiety – czy biorąc pod uwagę tę nowelizację i parytet płci, nie jest to delikatną hipokryzją?
- Z pewnością obecność kobiet w kierownictwie mogłaby wzmocnić argumenty dotyczące parytetu płci i pokazać, iż zmiany zaczynają się od samej góry. Szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy z tej sytuacji i nie znam jej przyczyn, ale myślę, iż to temat wart analizy. jeżeli oczekujemy równości i większej reprezentacji kobiet w różnych strukturach, to konsekwencja i dawanie przykładu na najwyższych szczeblach mogłyby być istotnym krokiem w tym kierunku.
Zmieniając temat, czy jest pani fanką zmian, czy raczej stabilizacji i spokoju?
- Biorąc pod uwagę moją historię i fakt, iż z moim pierwszym trenerem współpracowałam przez pięć lat, z drugim dziewięć, a kolejnym siedem, to powiedzmy, iż lubię stabilizację. Wierzę w ludzi, w których inwestuję, ale nie jestem przeciwna zmianom.
Uważam, iż one są potrzebne, kiedy są przemyślane i kiedy faktycznie uważamy, iż coś się wyczerpało lub nie funkcjonuje dobrze.


Nawiązuję do tego, bo niedawno rozpoczęła pani współpracę z Agnieszką Radwańską, wcześniej rozstając się z Iainem Hughesem. Czy długo myślała pani nad tą decyzją, czy coś po drodze się stało, iż wasze drogi się rozeszły?
- Moja decyzja co do Iaina była podyktowana finansami, ponieważ było mi ciężko trzymać dwóch pełnoetatowych trenerów. Ian na samym początku był zatrudniony tylko na tygodnie współpracy, ale iż na Australian Open 2023 doszliśmy do półfinału, to był ze mną cały czas.
W zeszłym roku, choćby jak wygrywałam i zdobywałam punkty, to głównie na małych turniejach, więc nagrody pieniężne nie były tak wysokie. W pewnym momencie musiałam podjąć decyzję i zaproponowałam Ianowi, żebyśmy wrócili na stare zasady, a on się zgodził. Od razu też mu powiedziałam, iż jeżeli otrzyma lepszą ofertę, absolutnie nie mam nic przeciwko, by odszedł. Jest na tyle fantastycznym trenerem, iż powinien z niej skorzystać.
W pewnym momencie ta oferta nadeszła i po prostu się rozstaliśmy, ale przez cały czas mamy bardzo dobre relacje.
Jak wygląda kooperacja z Agnieszką Radwańską. Czy na tym etapie można już ją oceniać?
- Agnieszka zachwyciła mnie swoim podejściem. Poznałam ją, kiedy miałam 10 czy 11 lat, ale pierwszy raz jestem w takiej sytuacji, iż współpracujemy, bo wcześniej grałyśmy razem w tourze.


Teraz trochę bardziej zbliżyłyśmy się do siebie. Jestem nią zachwycona i osobowościowo, i jeżeli chodzi o współpracę na korcie. Przez to ta przegrana w Australian Open bolała jeszcze bardziej. Mam wrażenie, iż Agnieszka zasłużyła, żeby zobaczyć lepsze mecze w moim wykonaniu i było mi wstyd, iż musiała to oglądać.
Wspomniała pani, iż nie jest przeciwna zmianom. Czy gdyby Agnieszka powiedziała, iż trzeba zupełnie zmienić styl gry, to jest pani gotowa na to? Martina Navratilova, która współpracowała z Radwańską, próbowała przestawić ją na agresywniejszy styl, ale skończyło się na tym, iż zakończyły współpracę.
- Miałam taką osobę wcześniej, więc miałam przypadki w karierze, gdzie coś zmieniłam, ale nie wyszło, a skutki tego odczuwam do teraz. Między innymi dlatego wróciłam też do Marka Gellarda, który już mnie zna i wiedział, jak gram.


Pewnego razu powiedziałam sobie, iż nigdy nie będę chciała się zmieniać, nie mówię oczywiście o drobnych taktycznych rzeczach. Rozmawiałyśmy z Agnieszką otwarcie przed rozpoczęciem współpracy. Ona jest tak inteligentnym sportowcem i po prostu pokazuje mi, kiedy powinnam być bardziej agresywna, kiedy zagrać inaczej. Mogę z nią rozmawiać bez skrępowania.
Turnieje WTA 500 są obowiązkowe, więc po Australii tenisiści udadzą się do hali w Linz w Austrii, by potem pojechać do Dubaju. Jak by pani to skomentowała?
- Szczerze mówiąc, jest to dla mnie rozczarowujące. Kiedy byłam w Player Council, mieliśmy liczne dyskusje na temat nowego modelu, analizowaliśmy jego zalety i potencjalne ryzyka. Sam koncept miał sens, ale najważniejsze było jego odpowiednie wdrożenie, zwłaszcza pod względem logistyki.


Takie sytuacje, gdzie zawodniczka rozgrywa finał w sobotę w hali, a już w niedzielę musi być na zewnątrz, w zupełnie innym klimacie i na innym kontynencie, bez bezpośrednich połączeń lotniczych, to spore wyzwanie. Właśnie te kwestie budziły najwięcej obaw wśród graczy.
Podobne rozmowy toczyły się już 5-6 lat temu, kiedy rozważano wprowadzenie nowego modelu. Wówczas nie został on zaakceptowany, bo istniały wątpliwości, czy rzeczywiście zostanie odpowiednio dopracowany. Teraz widzimy, iż nie wszystko funkcjonuje tak, jak powinno, co jest frustrujące, szczególnie iż zawodnicy obdarzyli organizatorów dużym zaufaniem. Podobne problemy pojawiły się już w zeszłym roku, gdy turniej rangi 500 odbywał się w Monterrey na dużej wysokości, zaledwie dwa dni przed US Open. Takie decyzje logistyczne wpływają na przygotowanie i regenerację zawodników, dlatego warto dalej prowadzić dialog, aby poprawić ten system.
Aktualny ranking sprawia, iż czasem załapie się pani do turnieju rangi 500, a czasem będzie musiała pani rywalizować w eliminacjach.
- Miałam tak w zeszłym roku, bo na wiele turniejów, które mają sens, jak Berlin, Stuttgart, Ningbo, ja się nie łapałam, więc musiałam zagrać gdzieś indziej – stawiałam na przykład na kwalifikacje w Eastbourne. Ale mam problem, by sobie coś zaplanować, bo później mogę dostać karę, jeżeli nie rozegram wymaganej liczby pięćsetek.


Ponadto, jeżeli jest pani w top 30 przez tydzień, to przez dwa miesiące nie może grać w 250, chyba iż WTA się zgodzi.
- Nie mogę w ogóle grać, jeżeli 500 jest w tym samym tygodniu. WTA musi się na to zgodzić, a w moim przypadku nie zgodziło się ani razu. Przyczyny nie znam, a bardzo prosiłam o taką możliwość. Niestety to nie jest dobrze zaplanowane, zwłaszcza iż te turnieje są fantastyczne.


To w takim razie, jakie ma pani plany startowe w najbliższym czasie?
- Zagram w Abu Dhabi, Dosze i Dubaju. Odpuszczam Singapur, jestem też zapisana do Meridy.
Gra pani turnieje singlowe i deblowe. Słyszałem, iż to może być ostatni rok, kiedy skupia się pani i na tym, i na tym.
- Zastanawiam się, czy to jest ostatni rok debla, zobaczymy. Na pewno będzie to zależało m.in. od rankingu i tego, jak mi będzie szło. Nie ukrywam, iż chwilami fizycznie jest już ciężko. Jak są turnieje dwutygodniowe, kiedy mam dzień przerwy, jest wtedy dobrze, ale jak mam grać tego samego dnia, to może być problem.
Uciekając z tematów tenisowych, pani wielokrotnie o sobie mówiła, iż jest psiarą, a z tego, co słyszałem, adoptowała pani kota.
- Najpierw kupiłam mojej mamie oraz siostrze kota w zeszłym roku. Moja mama miała wcześniej kota, też adoptowanego, który niestety odszedł po 15 latach. Ja nigdy nie byłam kociarą, ale kilka miesięcy później, zupełnym przypadkiem, dowiedziałam się o rasie ragdoll. Byłam zachwycona, bo nigdy nie słyszałam o kotach, które nie drapią, nie gryzą, tylko chcą się łasić. W dodatku są jeszcze piękne - białe z niebieskimi oczami, więc pomyślałam, iż to idealnie się składa. Wyszukałam w internecie hodowlę, kupiłam dwa koty i wracając z Chin, zawiozłam mamie zwierzaki.
Później obserwowałam te koty i adoptowałam jednego z tej samej hodowli. Aktualnie przebywa w Poznaniu z moją mamą i obawiam się, iż tak się do siebie przywiązali, iż mogę pomarzyć, iż będzie mój.


W ubiegłym roku założyła pani fundację. Co się kryje za hasłem: "Edukujemy i otwieramy nowe ścieżki – sport to nie tylko sukces, to przepustka do lepszego życia"?
- Moim celem jest pokazanie, iż sport to znacznie więcej niż tylko wygrane i rankingowe sukcesy. Chcę inspirować nie tylko zawodników, ale także osoby, które są blisko sportu, ale niekoniecznie widzą w nim swoją przyszłość. Droga na szczyt, czyli do czołowej setki, pięćdziesiątki czy dziesiątki światowego tenisa, jest niezwykle trudna i osiągają ją nieliczni. Jednak sport daje mnóstwo innych możliwości. Uczy dyscypliny, determinacji, organizacji, a te cechy można wykorzystać w różnych dziedzinach życia.
Często spotykałam się z przekonaniem, iż jeżeli ktoś decyduje się na inną ścieżkę, na przykład wybiera studia zamiast dalszej kariery sportowej, to jest to odbierane jako porażka. A wcale tak nie jest. Wręcz przeciwnie, to ogromna szansa na budowanie swojej przyszłości w inny sposób, w oparciu o wartości wyniesione ze sportu.


Chcę też zwrócić uwagę na to, jak trudne jest finansowanie kariery sportowej na poziomie, który pozwala na regularne starty w tourze i czerpanie z tego stabilnych dochodów. Wiele młodych talentów rezygnuje nie dlatego, iż brakuje im umiejętności, ale dlatego, iż nie mają odpowiednich warunków, by się rozwijać. Moja fundacja ma na celu wsparcie tych osób i pokazanie im, iż istnieją różne ścieżki zarówno w sporcie, jak i poza nim.
Dodatkowo zależy mi na tym, by zachęcać młodych ludzi do aktywności fizycznej. W świecie, w którym technologia i social media coraz bardziej dominują nasze życie, sport daje coś, czego nie da się zastąpić - zdrowie, dobrą kondycję i poczucie satysfakcji. choćby jeżeli nie każdy zostanie zawodowym sportowcem, to wartości, które wynosi się z uprawiania sportu, są bezcenne na całe życie.


W lipcu fundacja Magdy Linette zorganizowała Kids Day.
- Byłam zachwycona, bo mieliśmy aż 170 dzieciaków. Zapisy prowadziliśmy wcześniej, więc każdy miał szansę wziąć udział. Ogromnie cieszę się, iż wydarzenie spotkało się z tak dużym zainteresowaniem i iż wszyscy, którzy mi pomagali, byli niezwykle zaangażowani. Dzięki ich wysiłkowi wszystko przebiegło sprawnie i zgodnie z planem.
Byłam odpowiedzialna za logistykę i podział grup, co było sporym wyzwaniem, bo przygotowania odbywały się w krótkim czasie. Miałam pewne obawy, ale finalnie wszystko się udało. Oczywiście zawsze znajdą się drobne rzeczy do poprawy, ale z perspektywy uczestników całość wypadła naprawdę świetnie.
Czy to zainteresowanie pokazuje, iż w Polsce brakuje takich inicjatyw, podczas których dzieci mogłyby potrenować, czy wziąć udział w różnych aktywnościach?
- No i też mieć taką prawdziwą styczność z nami na korcie. Wiadomo, iż to był jeden poranek, czyli około trzech godzin, więc na każdą osobę było bardzo mało czasu, ale mimo to można zainspirować dzieciaki.


Jak byłam bardzo mała, to jedną z takich rzeczy, która niesamowicie mnie zaraziła do tenisa był właśnie Kids Day, który odbył się podczas Poznań Open na Olimpii. Do dziś pamiętam, iż w tym uczestniczyłam. Zrobiło to wtedy na mnie ogromne wrażenie. Ja to dostałam, więc mam nadzieję, iż chociaż cząstkę tego będę w stanie sama oddać. o ile znajdzie się parę osób, które zainspiruję, zmotywuję i jakoś pomogę, będę bardzo szczęśliwa.


Czy już pani myśli o drugiej edycji?
- W tym roku też będziemy organizować. Jesteśmy dość blisko, żeby dopiąć termin. Tym razem będziemy mieli trochę więcej czasu w przygotowania. Myślę, iż już niedługo będę mogła podać dokładną datę.
Patrząc z innej strony na pani zaangażowanie w fundację, czy to są przygotowania do tego, co będzie po tenisie?
- Być może, nie wykluczam tego. Tak zupełnie szczerze, to pierwszą rzeczą, o której myślałam, była taka wewnętrzna potrzeba oddania tej dobroczynności, którą otrzymałam od ludzi w czasie całego mojego życia.


Naprawdę otrzymałam mnóstwo wsparcia i chciałam też to oddać, ale na moich zasadach, bo chciałam mieć wpływ na to, jak to będzie wyglądać. Jestem dość pedantyczna i lubię, jak wszystko jest dopięte na ostatni guzik. o ile już podpisuję się swoim nazwiskiem pod takim wydarzeniem, to chcę mieć na nie wpływ i sprawować kontrolę. Muszę wiedzieć o każdym, choćby najmniejszym drobiazgu Oczywiście były osoby, które mi w tym pomagały, by ten event wypadł jak najlepiej. Jestem ogromnie wdzięczna wszystkim wolontariuszom, sponsorom i osobom, które wsparły to wydarzenie. Bez nich nie udałoby się stworzyć tak wyjątkowego dnia dla dzieci.
Idź do oryginalnego materiału