Wycofałem się z tematu „wyborów”, który zapowiedziałem w poprzednim odcinku (aby uszanować apolityczność „Przeglądu Dziennikarskiego”). Jednak skwituję je jednym zdaniem: mam nadzieję, iż po wyborach „15 października” i działającego od 13 grudnia 2023r. nowego rządu, odczujemy zmianę w zakresie przestrzegania praworządności, poprawy aktualnych stosunków z Niemcami i Unią Europejską, a KONSTYTUCJA znów będzie najwyższym i najbardziej szanowanym aktem prawnym w naszym państwie!
A teraz wracam do dzisiejszego tematu, czyli
do opowieści o Zbyszku Borowskim.
Zawdzięczam mu osobiście wiele dobrego (jako zawodnik sprzed…60 lat, kiedy moją wielką pasją było kolarstwo). Zwłaszcza, gdy mój, uwielbiany wcześniej trener TADEUSZ DRĄŻKOWSKI, szosowy mistrz Polski (wtedy Spartakiady w roku 1953), wyjechał z Polski i nie wrócił do kraju.
Po nim ster „trenowania nas” – wówczas młodych chłopaków – przejął Tadeusz Bestry, ale jednocześnie i „po cichu” korzystałem z podpowiedzi treningowych ZBYSZKA BOROWSKIEGO (na każdym kolejnym etapie wtajemniczenia sportowego). Był On w tych sprawach bardzo kompetentny, z dużymi sukcesami trenerskimi (po odpowiednich szkoleniach w AWF), a wcześniej kolarskimi. Wszystko, co było Jego udziałem w tym zakresie – pragnąłem naśladować.
Dziś chcę Mu za to w swojej autobiografii podziękować i oddać cześć za tę bezinteresowną, życzliwą i fachową pomoc, bo jak przez cały czas często wspomina – wierzył w mój talent i choćby chciał mnie ściągnąć do swojego klubu.
Zbyszku – TRENERZE – DZIĘKUJĘ za tamten poświęcony mi czas i przepraszam, iż nigdy nie przeszedłem do Twojego Klubu „Czarni Szczecin” (wcześniej „Start”), pozostając od początku do końca wiernym szczecińskiej „Arkonii”. Choć wiem, iż długo nie mogłeś mi tego wybaczyć, szczególnie po tym, jak w 1958r. na torze w Kaliszu poprowadziłem „swoją” Arkonię do zwycięstwa w mistrzostwach Polski juniorów na 2000 m. Twoja drużyna, czyli „Czarni,” była wtedy druga. Ale i tak miałeś zawsze znakomitych kolarzy, których wychowałeś, a oni osiągali znaczące sukcesy (dość wymienić znanego swego czasu Mariana Hałuszczaka – wielkokrotnego mistrza kraju w wyścigu na torze za motorami, czy braci Mikołajczaków, z których Jerzy zajął przed laty II miejsce w Wyścigu Dookoła Polski, a Czesław zdobył górskie mistrzostwo Polski.
Wymienię też jeszcze „z Twojego chowu” kilku innych znakomitych moich kolegów i rywali: Kuczyńskiego, Sekścińskiego, Posadzkiego, Załęckiego, ale było ich dużo, dużo więcej. To były niezapomniane czasy i tylko żal, iż już nie wrócą…
Przypomnę teraz Twoje Zbyszku NAWIĘKSZE SUKCESY SPORTOWE w latach 1947-1954. Może ktoś powiedzieć, jakie to odległe czasy. Tak, odległe, ale to była „era” niezapomnianego pierwszego polskiego zwycięzcy w Wyścigu Pokoju – STANISŁAWA KRÓLAKA, a także wielkich wtedy mistrzów na szosie, jak m.in.: Wilczewski, Hadasik, Głowaty, Więckowski, filigranowy Eligiusz Grabowski, a na torze: Bek, Borucz, Sałyga, Kupczak, także „Szczeciniacy” – Zając, Mąkowski (którym też doradzałeś). Ale wracam do Twoich osobistych kolarskich dokonań.
- Wygrałeś w tamtych latach, m.in. wyścig torowy o Złoty Naramiennik Miasta Łodzi na 50 km;
- Byleś TRZECI w wyścigu szosowym na dystansie 100 km (na trasie od Szczecina przez Stargard, następnie autostradą przez wszystkie na niej „górki”, łącznie ze ścianą zwaną „Meraną”, rozciągającą się tuż przed wyjazdem z autostrady w kierunku Przecławia, z metą na Al. Piastów w Szczecinie).
Pamiętam – wtedy jako junior – iż przyjechałeś w tym wyścigu na metę, nie mając jeszcze roweru wyścigowego „z prawdziwego zdarzenia”, na „torówce”, co było sensacją, bo cały dystans pokonałeś na twardym jedynym obrocie 46×14, na dodatek na rowerze „bez hamulców”!
Tamten wyścig wygrał PRZEZDOMSKI (wspaniały „szczeciński” kolarz szosowy i przełajowy), drugi był Broszczak, a Ty – Zbyszku – trzecim. Uzyskałem wtedy od Ciebie autograf, a Ty w nagrodę – rower wyścigowy „Frejus”, którego Ci przez wiele następnych lat zazdrościłem, aż sam „dochrapałem się” wspaniałego w tamtych latach „Heljeta” z podobizną Anquetila na ramie! (Boże, co to był za rower, a „Frejusem” jeździłem na torze!)
Ale wracam do Twoich sukcesów:
- Do wygranego przez Ciebie w Szczecinie: „Otwarcia sezonu kolarskiego” w marcu 1952r. na dystansie 40 km na trasie: Al. Wojska Polskiego – Pilichowo – Tanowo – Szczecin (z nawrotką w Policach), z metą usytuowaną przy kortach tenisowych „Ogniwa” na ul. Wojska Polskiego w Szczecinie.
- Wygrałeś też na trasie:
Szczecin – Dąbie – Stargard i z powrotem – a był to „wyścig eliminacyjny” upoważniający do udziału w słynnym przed laty 3-etapowym wyścigu (co niedziela jeden) „Głosu Szczecińskiego”. Mogli się w nim ścigać wszyscy, bez względu na posiadana klasę sportową, których było wówczas „trzy”, a następną już była tzw. „mistrzowska”. Wspominam o tym dlatego, iż Ty, wygrywając wcześniej wyścig „na otwarcie sezonu” udowodniłeś, iż nie było to zwycięstwo przypadkowe, tylko, iż opracowany przez Ciebie plan szkolenia „sprawdzał się”. A to zachęcało każdego do pójścia Twoim śladem i korzystania z Twoich doświadczeń.
- Wygrałeś też – o czym dziś mało kto już pamięta – 1. wyścig uliczny na 100 km (w kwietniu 1952r.) na Wałach Chrobrego w Szczecinie, na których w następnych latach rozegrano wiele wyścigów lokalnych i ogólnopolskich (w tym słynnych na cały kraj „kryteriów asów”). A wtedy ten wyścig był eliminacją przed centralnym wyścigiem zlotowym.
- Potem wygrywałeś też inne znaczące wyścigi, jak m.in. w czerwcu 1952r. w Słupsku o WYŚCIG O NAGRODĘ TEGO MIASTA (wygrywając na finiszu z Drążkowskim, który bezsprzecznie był wtedy jednym z najlepszych polskich szosowców).
- Zdobyłeś też (w tym samym roku) długodystansowe mistrzostwo Polski na torze w Kaliszu, na tym samy torze, na którym i ja ze swymi kolegami zdobyłem kilka lat później w drużynie mistrzostwo Polski juniorów (przed drużyną „Zbyszka Borowskiego” – Czarni Szczecin).
- Wygrałeś znaczący wyścig torowy w roku 1953 (też w Kaliszu) na 50 km, który miał nazwę „Mały Wyścig Pokoju”, z udziałem sześciu jego uczestników WP oraz z kadrą torową Polski: Bekiem, Boruczem, Liśkiewiczem, Skompskim i Ulikiem na czele. Runda na tym torze w Kaliszu wynosi 500 m, a tor ten do dzisiaj posiada bardzo strome (trudne i niebezpieczne do pokonania) wiraże…
TYM WYŚCIGIEM ZBYSZEK BOROWSKI ZAKOŃCZYŁ SWOJĄ OFICJALNĄ KARIERĘ SPORTOWĄ, a rozpoczął trenerską.
Przypomnieniem tych dokonań sportowych, chcę z tego miejsca bardzo serdecznie jeszcze raz MU pogratulować! Tym bardziej, iż wiem z autopsji, jaka to praca (jako były kolarz, a potem przez pewien czas także instruktor kolarski „młodzików”, a choćby wtedy już i doświadczonych zawodników Arkonii Szczecin – jak m.in. Bińczyka, Owczarka, Olszewskiego, Wiśniewskiego), aby osiągnąć to, co osiągnął Zbyszek Borowski.
Bowiem kolarstwo – to sport wymagający ogromnego wysiłku fizycznego (i taktycznego), ale też niezwykłej systematyczności w treningu (i to przez cały okrągły rok, bez względu na pogodę); to sport wymagający oczywiście i talentu, ale przede wszystkim pracy, pracy i jeszcze raz pracy. Także sportów uzupełniających, siłowni, pływania, gimnastyki, przełajowego biegania i innych.
Klub „Czarni Szczecin” pod wodzą Zbyszka Borowskiego, później już jako trenera, był przez wiele lat w kolarstwie najlepszą drużyną Ogólnopolskiego Zrzeszenia Sportowego „Start”.
To, co budzi najwyższe uznanie i podziw, to trenerska umiejętność Zbyszka Borowskiego skupiania wokół siebie ogromnej rzeszy młodzieży, dla której zawsze miał czas!
Ja też przez wiele lat byłem jego „społecznym podopiecznym”. Często zabierał mnie ze swoją grupą na wspólny trening, a choćby umawiał się na indywidualne sprawdziany na torze i szosie. Biegał też ze mną „wiosenne przełaje”, które były świetnym przygotowaniem do całego sezonu, który dla wytrenowanych kolarzy trwa niemal do końca listopada. Jedynie na 15 – 20 dni w grudniu otrzymywałem „zakaz trenowania z rowerem”. Ale już po świętach Bożego Narodzenia zaczynały się u Niego zajęcia przygotowujące do kolejnego sezonu. Dziś śmiejemy się z tego, po co nam to było? Ale to nie był zmarnowany czas!
Bardzo wielu z Jego kolarzy wyrosło na „porządnych ludzi”. Zrobiło kariery w swoich zawodach.
Wyżywaliśmy się i kochaliśmy to, co robiliśmy, aby SZCZECIN, który reprezentowaliśmy był w Polsce NAJLEPSZY, i często był!
Jeszcze raz przypomnę tych, którzy z ogromnymi sukcesami reprezentowali okręg szczeciński, na szosie: Drążkowski, Sołtowski, Klabecki, Przezdomski, Musialski, a nieco później Pruski, Bednarek, Matusiak, Polewiak, Jarema, Zieliński, Mikołajczykowie, Hałuszczak, a na torze przede wszystkim Zając i Mąkowski (i jeszcze wielu innych). Wśród nich – niezawodny oczywiście ZBYSZEK BOROWSKI!
Zbyszku kochany; Życzę Ci z całego serca wielu długich i zdrowych lat.
A na zakończenie – jeszcze o „kolarskim spotkaniu pokoleń”, które w 2019 odbyło się w Szczecinie z inspiracji Zbyszka Borowskiego, możliwe, iż będą następne.
Do restauracji jednego ze szczecińskich hoteli przyszło ponad 100 byłych zawodników (często z rodzinami) m.in.:
Ryszard Kąkolewski, Stanisław Weryk, Kazimierz Wąsaty, Wojciech Kadrzyński.
Był też popularny („Gagarin”) Boleslaw Mikulski, Marek Mianowski, Sławomir Zacharewicz (pokonał mnie w jednym z mistrzowskich wyścigów w Choszcznie), Ryszard Stefanik i (nierozłączny z nim) Radliński (już nie pamiętam jego imienia). Byli też: Andrzej Malutko (wielu z nich było moimi rywalami w wyścigu „Głosu Szczecińskiego”), Czesław Kłunejko, Leszek Dąbrowski, Marek Szymaniak, Józef Rybaczewski, Jerzy Zdanowicz, Piotr Potocki, a Ryszard Piasecki przywiózł choćby na to spotkanie „połamany” zabytkowy, wręcz muzealny dziś rower, który był OZDOBĄ pięknej zabawy i konkursów. Spotkałem również „swojego wychowanka” (gdy byłem instruktorem kolarskim) – Łukasza Godlewskiego – dziś znanego i cenionego dziennikarza.
Furorę na tym spotkaniu zrobił film dokumentalny z otwarcia „po remoncie” toru kolarskiego w Szczecinie (szkoda tylko, iż tak mało dziś na nim wyścigów). Nadano mu imię Zbysława Zająca.
Na spotkaniu była wspaniała, „rodzinna” atmosfera, na którym i ja byłem z żoną. Szkoda, iż nie mógł w nim uczestniczyć (z ważnych powodów) Janek Chruśliński, który przez kilka lat był kolarzem „Czarnych”, nim przeszedł do LZS-sów i wyjechał ze Szczecina, zdobywając laury w wielu wyścigach ogólnopolskich. Ale przede wszystkim Janek Chruśliński (prywatnie – do dziś jeden z moich najlepszych przyjaciół „z dawnych lat”) jest autorem znakomitej książki o kolarzach i kolarstwie pt. „Wygrać z samym sobą” (Busko-Zdrój 2021). Polecam ją do przeczytania KAŻDEMU, gdyż jest ona swego rodzaju dokumentem ważnych wydarzeń sportowych (kolarskich) sprzed lat, a krótko mówiąc –„literaturą faktu” z najwyższej półki! Przy okazji polecam też inne, znakomite Jego powieści.
I ostatnie już w dzisiejszym odcinku zdanie.
Z Dworca Głównego w Szczecinie odebrał nas Bogdan Ruszczyński, b. kolarz i rywal „na szosie”, a potem razem ze Sławomirem Grzegorkiem (medalistą olimpijskim na torze) i Zbyszkiem Borowskim – obwieźli po mieście (w otwartym „zabytkowym” samochodzie). Za co im pięknie z żoną – raz jeszcze dziękujemy. Była to dla nas prawdziwa niespodzianka i wielki zaszczyt!
Ciąg dalszy nastąpi i będzie miał tytuł:
Moje spotkanie z SEC
„O literaturze niemieckiej i aktualnych stosunkach poslko-niemieckich”