Zaledwie cztery dni reprezentacja Polski siatkarek czekała na kolejne spotkanie przeciwko Chinkom. W sobotę zmierzyły się z nimi towarzysko w Radomiu i wygrały 3:1. Takim samym wynikiem zakończył się ich pojedynek 5 czerwca w fazie interkontynentalnej LN w Pekinie. Zwłaszcza po tym, co pokazały w sobotę Biało-Czerwone, można było uznać za szokujące to, co stało się z nimi w pierwszej części środowego pojedynku.
REKLAMA
Zobacz wideo 5. miejsce polskich siatkarek na uniwersjadzie. Karolina Drużkowska: Cieszymy się
To z Atlas Areną wiążą się jedne z najlepszych wspomnień polskich siatkarek pod wodzą trenera Stefano Lavariniego. To właśnie w łódzkiej hali dwa lata temu wywalczyły pierwszy od 16 lat awans na igrzyska. Teraz walczą w niej o trzecie z rzędu podium w Lidze Narodów, ale pierwszy krok w tym kierunku był bardzo trudny do wykonania.
- Zerkałem na Chinki. Były absolutnie zdumione tym, co się wydarzyło - zapewniał komentator Polsatu Sport Marek Magiera, nawiązując do odśpiewanego przez komplet publiczności polskiego hymnu.
Ale jeżeli Chinki rzeczywiście były zdumione, to to uczucie utrzymało się u nich tylko przez kilka pierwszych minut inauguracyjnego seta. Potem oczy ze zdumienia przecierać musieli polscy kibice i Lavarini. Po asie Agnieszki Korneluk Polki prowadziły jeszcze 5:2, ale okazało się, iż to miłe złego początki. Po stronie ekipy gospodarzyły zaczęły się potem mnożyć błędy w ataku i na zagrywce, nie kończyły też akcji, z czego błyskawicznie korzystały rywalki.
Azjatki świetnie sobie radziły takie z czytaniem gry Polek i skutecznie utrudniały im życie serwisem. To dzięki temu zdobywały nieraz punkty seriami. Lavarini kilkakrotnie rozkładał bezradnie ręce, mina Włocha też nie pozostawiała wątpliwości. Przy stanie 14:15 dokonał podwójnej zmiany, ale nie dało to efektu - Biało-Czerwone straciły potem cztery punkty z rzędu.
- Więcej cierpliwości, mniej elektryczności - komentowała partnerująca Magierze na stanowisku komentatorskim Polsatu Sport Joanna Kaczor-Bednarska.
Była gwiazda kadry miała rację - w grze Biało-Czerwonych było wtedy bardzo dużo nerwowości. Do końca pierwszej partii nie były w stanie się z nią uporać - ostatni punkt oddała rywalkom zepsutym serwisem Katarzyna Wenerska.
Odradzanie się Polek następowało powoli. Lavarini znów był sfrustrowany, gdy Chinki obiły blok i prowadziły 6:3. Ale potem stopniowo, krok po kroku, lepiej zaczęła wyglądać gra jego drużyny. Najpierw blok Korneluk, potem wreszcie dobra zagrywka Wenerskiej, szczęśliwa obrona Aleksandry Szczygłowskiej, kolejne dobre akcje Martyny Łukasik oraz Martyny Czyrniańskiej i światełko w tunelu było coraz większe. W końcówce Biało-Czerwone już dominowały.
Mogło się wydawać, iż po tym przebudzeniu gra Polek będzie wyglądała tylko lepiej, ale zamiast tego obejrzeliśmy bolesną powtórkę z pierwszej odsłony. Chinki - których grę prowadziła na boisku rewelacyjna 17-letnia Zixuan Zhang - po udanym bloku prowadziły 3:1, a potem tylko błyskawicznie powiększały przewagę (7:3, 12:5).
- Co się tutaj wydarzyło? - pytał Magiera, gdy zarządzono powtórkę akcji. Ale to samo pytanie można było zadać, obserwując kolejny okres wielkiej niemocy Polek.
Podczas długiego oczekiwania na challenge Lavarini delikatnie się uśmiechał, ale gra jego drużyny nie dawała powodów do radości. Szkoleniowiec znów dokonał wielu zmian i wydawało się, iż sporo ożywienia w szeregach Biało-Czerwonych wprowadziła Paulina Damaske, która zastąpiła na skrzydle Łukasik. Ale nie zmieniło to wiele pod kątem wyniku, a co wymowne, to ostatni punkt w secie Chinki znów zanotowały po zepsutej zagrywce Polek.
- Zagrywka va banque - stwierdzili komentatorzy, gdy Lavarini na początku czwartej partii zdecydował się na wprowadzenie Alicji Grabki na rozegranie za Wenerską. Ale ten ruch Włochowi się opłacił. Polki gwałtownie zaczęły budować przewagę, a na skrzydłach brylowały Damaske i Magdalena Stysiak.
Kibice już powoli byli myślami przy tie-breaku, gdy ekipa gospodarzy prowadziła 18:12, ale w końcówce na chwilę zrobiło się trochę nerwowo, gdy przewaga Polek zmniejszyła się do dwóch punktów (21:19). Końcówka jednak należała do ekipy Lavariniego.
Po wcześniejszym falowaniu można było mieć pewne obawy, czy Biało-Czerwone znów nie zaliczą kryzysu. Zaczęło się świetnie - bo po kolejnych udanych akcjach prowadziły 10:6, ale kilka minut później z tej przewagi zostało zaledwie jedno "oczko" (11:10). Ale w kluczowym momencie zachowały nerwy na wodzy i postawiły kropkę nad i.
W sobotnim półfinale Polki zmierzą się z Włoszkami, które awans wywalczyły po zwycięstwie 3:0 z Amerykankami. Druga para, która powalczy o przepustkę do finału, zostanie wyłoniona w czwartek.