Niewiarygodne, co Polacy robili mistrzom olimpijskim! Grbić aż się wydarł

8 godzin temu
Mecz Polaków z Francuzami sprawił, iż Nikola Grbić krzyczał na przemian ze złości i radości, przez moment na twarzy miał uśmiech, by za chwilę zastąpił go grymas. Na koniec mógł jednak odetchnąć - jego drużyna pomimo kryzysu z poprzednich nie tylko postawiła się Francuzom, ale przełamała się i po bardzo emocjonującym spotkaniu pokonała ich 3:2 (32:30, 20:25, 25:20, 23:25, 15:12).
Po dwóch niespodziewanych porażkach z Kubańczykami i Bułgarami oczekiwania wobec polskich siatkarzy mocno się obniżyły. Przeciwko tak wymagającemu rywalowi jak mistrzowie olimpijscy z Francji Polacy chcieli zatem na pewno zobaczyć walkę i doświadczyć sporych emocji. A te były niewiarygodne i pojawiły się od samego początku spotkania.


REKLAMA


Zobacz wideo To dlatego Świątek wygrała Wimbledon! Spełniła marzenie, o którym nam opowiadała


Polacy potrzebowali aż ośmiu piłek setowych, żeby prowadzić z mistrzami olimpijskimi
Na boisko Nikola Grbić posłał bardzo silne zestawienie polskiej drużyny: z Kewinem Sasakiem w ataku, Marcinem Komendą na rozegraniu, Jakubem Kochanowskim i Jakubem Nowakiem na środku, Kamilem Semeniukiem i Wilfredo Leonem w roli przyjmujących, a także Jakubem Popiwczakiem na libero.
Przez pierwszą część seta żaden z zespołów nie mógł sobie wypracować wyraźnej przewagi. Zarówno Francuzi (5:7), jak i Polacy (12:10) prowadzili maksymalnie dwoma punktami. Dopiero w połowie partii drużynie Grbicia udało się wypracować trzy punkty zapasu (16:13), ale po chwili je straciła (17:17).
Końcówkę lepiej rozpoczęli mistrzowie olimpijscy, którzy mieli już prowadzenie 21:19. Ale to Polacy wyrwali im kontrolę nad grą na najważniejsze piłki i zyskali pierwsze dwie piłki setowe. To nie do uwierzenia, ale mieli takich aż osiem, Francuzi tylko jedną. Szczęśliwie to Polakom udało się tego seta wygrać. Było 31:30, a po niezwykle silnej zagrywce Wilfredo Leona Francuzi zdołali kontynuować grę tylko dzięki piłce pozostającej po polskiej stronie boiska. Ale zagrali ją po złej stronie antenki. Polacy gwałtownie to zasygnalizowali, a sędzia przyznał im punkt, który dał im zwycięstwo i prowadzenie w meczu.


Grbić aż wydarł się po tym, co robił Sasak. Ale potem Polacy zostali zdominowani
Wynik 32:30 robił wrażenie. Imponowało przede wszystkim to, iż po wstydliwie przegrywanych końcówkach w poprzednich meczach, tym razem w najważniejszym momencie polski zespół zachował zimną krew, choć Francuzi bronili się przed nimi w niezwykły sposób. I fakt, iż pomimo bardzo słabo spisującego się lewego skrzydła - i ogółem dość niskiej skuteczności w ataku całego zespołu - przy wykorzystywaniu błędów rywala to wystarczyło, żeby drużynę Andrei Gianiego pokonać. Na wyróżnienie zasłużył przede wszystkim Kewin Sasak, który zdobył sześć punktów - pięć atakiem, grając na 83-procentowej skuteczności, i jeden blokiem.


Nerwów i zwrotów akcji nie zabrakło też w drugiej partii. Zaczęło się lepiej dla Polaków, którzy prowadzili już 7:5, ale już chwilę później to Francuzi mieli punkt zapasu (9:8). Przez dobrą chwilę gra toczyła się punkt za punkt, ale potem kontrolę nad przebiegiem partii odzyskali "Les Bleus" (13:11). Ich spokój nie trwał jednak długo. Polacy najpierw doprowadzili do remisu przy stanie 15:15, a gdy Francuzi znów im uciekli, wyrównali jeszcze raz - punktową serią od stanu 16:19 do 19:19. Kończący ją as serwisowy Kewina Sasaka sprawił, iż Nikola Grbić aż wydarł się przy linii i mocno zacisnął pięść.
Niestety, końcówka nie należała już do Polaków. Od stanu 19:19 zdobyli tylko jeden punkt, a Francuzi wręcz ich zdominowali. Skończyło się na wyniku 20:25, mistrzowie olimpijscy doprowadzili do remisu w całym spotkaniu.
Wróciła ta reprezentacja Polski, którą chcemy oglądać. Francuzi byli pod ścianą
W tamtym momencie najskuteczniejszym z polskich skrzydłowych był Wilfredo Leon. Atakował z 50-procentową skutecznością, utrzymywał podobny poziom gry, co w poprzedniej partii, ale słabiej grali jego partnerzy, zwłaszcza Kewin Sasak. Polacy popełnili też aż 12 błędów własnych przy zaledwie czterech po stronie rywali. To stąd brała się ich przewaga i swoboda w grze, zwłaszcza przy kluczowych piłkach.
Ale w trzeciej partii wszystko się odwróciło. Po bardzo długim fragmencie gry punkt za punkt Polacy wreszcie odskoczyli Francuzom na dwa punkty przy stanie 15:13. Od tamtej pory grali dobrze, pewnie i kontrolowali to, co dzieje się na boisku. Powiększyli przewagę do trzech punktów (19:16) i choć zdarzały się momenty, gdy Nikola Grbić wściekał się za to, jakie piłki puszczali rywalom w obronie, to przewaga jeszcze wzrosła (21:17). Ostatecznie udało się wygrać do 20.


Francuzi byli pod ścianą, a Polacy grali wręcz nadspodziewanie dobrze. Jakby w końcu nie czuli na sobie presji, którą na pierwszy rzut oka widać było po tym, co robili w poprzednich spotkaniach. W końcu, po dwóch wstydliwych porażkach, dało się poczuć, iż oglądamy starą, dobrą reprezentację Polski. Ta, którą znamy i chcemy oglądać. Może jeszcze nie w najwyższej formie, ale grającą jak równy z równym z jedną z najlepszych drużyn na świecie, a nie przegrywającą z zespołem słabszym od siebie na papierze. W dodatku dobrze korzystaliśmy z błędów Francuzów. Można było mieć dobre przeczucia co do reszty spotkania.
Polacy przegrali wojnę nerwów. Wszystko rozstrzygał tie-break
Po zmianie stron Polakom znów udał się początek seta. W pewnym momencie prowadzili już 10:6 i na twarzach naszych zawodników zaczęły się pojawiać uśmiechy. Cieszyli się grą. Jednak już kilka piłek później, gdy straty przy słabszym fragmencie gry biało-czerwonych odrabiali Francuzi, realizator transmisji ze spotkania skupiał się głównie na mimice Nikoli Grbicia. A serbski szkoleniowiec znów krzyczał ze złości. Na jednej z przerw na twarzy zrobił się aż czerwony, udzielając kolejnych uwag swoim siatkarzom. Niestety, przewagi nad Francuzami im to już nie wróciło, zaczął się etap gry punkt za punkt z niewielką przewagą rywali (15:14).
Rozpromieniony Grbić chwalił Kewina Sasaka dającego blokiem prowadzenie 18:17, a chwilę później szedł już zasępiony z kamienną twarzą, gdy piłkę w siatkę zaserwował Tomasz Fornal i znów był remis. Polacy przez cały czas popełniali za dużo błędów. Francuzi raz po raz obijali też ich blok. Nie pomagały zmiany zadaniowe - wcześniej na taką wchodził Kamil Semeniuk, na chwilę Grbić wpuszczał też na boisko Bartosza Bednorza, a tym razem za linią serwisową stanął Artur Szalpuk. Ale to też nie był ruch, który pomógłby Polakom nagle odjechać Francuzom. Do końcówki przystępowaliśmy przy wyniku 21:21.


To była wojna nerwów. Czy Polacy wytrzymają spore emocje i wykorzystają szansę na zwycięstwo, kończąc turniej przed własną publicznością pozytywnym akcentem? A może jednak Francuzi uciekną spod topora i przedłużą mecz o tie-breaka. Niestety, przy najważniejszych piłkach tej partii to rywale pokazali klasę. A Anthoine Brizard zakończył to wszystko ekwilibrystyczną kiwką. 25:23 dało Francuzom szansę, żeby jednak wygrać to spotkanie.
Polacy byli wielcy. Tak ograli mistrzów olimpijskich
W pierwszej części decydującej partii Polacy prowadzili tylko raz - przy stanie 3:2. Ale liczyło się to, żeby nie dać rywalom za daleko uciec. Francuzi dwukrotnie odjeżdżali naszym zawodnikom na dwa punkty (5:3, a potem 7:5), żeby po chwili to Polacy przejęli kontrolę nad setem (10:9).
Od tamtego momentu, choć Francuzi wyrównywali jeszcze dwukrotnie (10:10 i 11:11), to nie udało im się już wrócić na prowadzenie. Atak Wilfredo Leona zapewnił Polakom trzy meczbole (14:11). Pierwszego nie wykorzystali pomimo świetnej zagrywki Kewina Sasaka, bo ich blok na aut obili Francuzi. Przy drugiej piłce meczowej swój atak skończył już jednak Wilfredo Leon i to Polacy wygrali 15:12 piątego seta, a 3:2 całe spotkanie. Byli wielcy - pomimo tak trudnej sytuacji i okoliczności z poprzednich dni, podnieśli się i ograli mistrzów olimpijskich.


W ostatecznej tabeli fazy zasadniczej Ligi Narodów Polacy zajęli piąte miejsce. Ten wynik oznacza, iż w ćwierćfinale - za dwa tygodnie, podczas turnieju finałowego w Ningbo w Chinach, który zaplanowano od 30 lipca do 3 sierpnia - zagrają z Japończykami. Przypomnijmy, iż polska kadra od 2018 roku nie schodzi z podium Ligi Narodów, a od igrzysk olimpijskich w Tokio nie wróciła z żadnej wielkiej imprezy bez medalu. Mecz z Francją daje nadzieję, iż i tym razem, pomimo kryzysu w trakcie turnieju w Gdańsku, będziemy w stanie walczyć z najlepszymi w kluczowych momentach tego sezonu.
Idź do oryginalnego materiału