Nieco ponad miesiąc temu Iga Świątek niespodziewanie wygrała Wimbledon, zdobywając szósty w karierze tytuł wielkoszlemowy. W środę stanęła przed szansą na dołożenie kolejnego, ale pierwszego w innej konkurencji niż singiel. Dotychczasowej rewelacyjnej skuteczności w spotkaniach o taką stawkę (6/7, 6/6 w singlu i 0/1 w deblu) nie udało jej się jednak utrzymać, ale i tak ogółem ma duże powody do zadowolenia.
REKLAMA
Zobacz wideo "Jestem trochę zawiedziona". Natalia Bukowiecka piąta na Stadionie Śląskim
- To była porcja fenomenalnego tenisa. Proszę, zostaw go trochę na miksta - prosił żartobliwie Casper Ruud, gratulując w mediach społecznościowym Świątek w połowie lipca triumfu w Wimbledonie.
A ta się wtedy nie zatrzymała, bo w ostatni poniedziałek dorzuciła do tego zwycięstwo w Cincinnati, by kilkanaście godzin później przystąpić do rywalizacji w mikście. I w niej razem z Norwegiem w dwa dni zapewniła sobie skompletowanie występów w finale wielkoszlemowym we wszystkich trzech konkurencjach. A jeszcze dwie godziny temu wydawało się, iż mecz o tytuł w grze mieszanej obejrzy jedynie w roli widza. Bo ona i Ruud w półfinale z najwyżej rozstawionymi Amerykanką Jessicą Pegulą i Brytyjczykiem Jackiem Draperem wygrali 3:5, 5:3, 10-8, choć byli wcześniej dwa gemy od porażki w dwóch setach, a w super tie-breaku przegrywali już 4-8.
W bardzo trudnym położeniu byli też na początku pierwszego seta finału, który zaczęli od stanu 0:3. Już w pierwszej akcji Polka i Norweg wstrzymali oddech, ale okazało się, iż nieco zwariowane zagranie Ruuda trafiło w linię. Kilka minut później jednak trzykrotny finalista wielkoszlemowy w singlu zakrywał twarz po błędzie - przepuścił wtedy dobrą piłkę zagraną przez Vavassoriego. Potem nieraz dwoił się i troił, jakby chciał się zrehabilitować, ale nie przynosiło to zawsze dobrych efektów.
- Musi bardziej zaufać Idze - oceniał komentator Eurosportu Lech Sidor.
Świątek i jej partner uśmiechnęli się szeroko po efektownej akcji, którą zaliczyli zbiorowo w piątym gemie, potem jeszcze kilka razy pokazali, iż ich wielkim atutem są potężne forhendy. Ale im bliżej końca tej partii było, tym częściej oboje się zbytnio śpieszyli i popełniali błędy. Polka w ósmym gemie najpierw zaliczyła trzy zepsute serwisy z rzędu, a potem jeszcze zepsuła piłkę w wymianie, a po niej zła na siebie coś krzyknęła i odwróciła się.
Errani i Vavassori to jedyni specjaliści od gry podwójnej w tegorocznym mikście w US Open, co jest efektem zmienionej formuły wprowadzonej przez organizatorów. Ta, faworyzująca singlistów, na których udziale gospodarzom bardzo zależało, wywołała oburzenie deblistów.
- Gramy dla wszystkich deblistów, którzy nie mogli tu rywalizować. Próbujemy dawać z siebie wszystko - deklarował włoski duet już po pierwszym meczu zmodyfikowanych zmagań mikstów w Nowym Jorku.
Poza ubiegłorocznym US Open razem wygrali też w tym roku Roland Garros. A 38-letnia Errani do tego ma na koncie sześć tytułów wielkoszlemowych w deblu. I ta różnica doświadczenia w grze podwójnej była bardzo widoczna w środowym finale.
W drugim secie Świątek i Ruud początkowo utrzymali się w walce "gem za gem" do stanu 3:3. Mający problemy z lewą nogą Vavassori poprosił nieco wcześniej o przerwę medyczną, a po powrocie on i jego partnerka dominowali już tylko chwilę. Włoch miał coraz większe problemy fizyczne, a popełniający wcześniej znów sporo błędów Polka i Norweg uspokoili swoje poczynania, doprowadzając do super tie-breaka. W nim zaliczyli deja vu, bo jak w półfinale przegrywali 0-3 i 4-8, ale drugi raz z tych opresji nie wyszli. Faworyci wykorzystali drugą piłkę meczową.
Tym samym jedynym Polakiem, który ma na koncie tytuły wielkoszlemowe w mikście, pozostaje Jan Zieliński. Ten w parze z Tajwanką Su-wei Hsieh w poprzednim sezonie wygrał Australian Open i Wimbledon. A Świątek powalczy, by powetować sobie ten przegrany finał nowojorskim triumfem w singlu.