"Nie tylko pani psycholog". Świątek ma kolejną osobę, która jest blisko

1 tydzień temu
Zdjęcie: screen, youtube.com/@canalplussportpolska


- Iga Świątek tak bardzo chciała być w tym finale, iż to ją sparaliżowało. Kompletnie jej tu nie obwiniam - mówi Sport.pl Paweł Ostrowski i tłumaczy, dlaczego dla niego mentalnie wygrała ona w tegorocznym Australian Open. Były trener Angelique Kerber wskazuje też, czego Polka powinna się nauczyć od Agnieszki Radwańskiej i opisuje, co zaobserwował w relacji Świątek z nowym trenerem.
Tegoroczny występ w Australian Open był dla Igi Świątek istotny i wyjątkowo wymagający psychicznie. To jej pierwszy wielkoszlemowy turniej po trudnej końcówce poprzedniego sezonu - informacji o pozytywnym wyniku testu na doping, pracy nad udowodnieniem, iż nie przyjęła zakazanej substancji świadomie, miesięcznym zawieszeniu oraz zmianie trenera. Najpierw szła w Melbourne jak burza, tracąc w pięciu meczach zaledwie 14 gemów. W półfinale jednak zagrała słabiej, nie wykorzystała piłki meczowej i przewagi w super tie-breaku. Paweł Ostrowski - były trener Angelique Kerber i Marty Domachowskiej - w rozmowie ze Sport.pl wskazuje, dlaczego tak się stało. Wylicza też, nad czym wiceliderka światowego rankingu powinna teraz pracować i ostro protestuje, słysząc, co na temat Świątek powiedział słynny Mats Wilander.


REKLAMA


Zobacz wideo Iga Świątek zawiodła? "Nie było czego zbierać"


Agnieszka Niedziałek: Półfinał Australian Open Igi Świątek - wiceliderki światowego rankingu, ale też tenisistki mającej za sobą trudną drugą połowę poprzedniego sezonu - to tylko czy aż półfinał?
Paweł Ostrowski: Dla mnie aż. Madison Keys zagrała mecz życia. Zabrakło może odrobiny odwagi, nieco szczęścia, kilku naprawdę drobnych rzeczy. Ale zważywszy na to, co się u Igi niedawno działo, to to, iż mentalnie udźwignęła tę trudną sytuację oraz wszystko, co się działo dookoła tego, to zdecydowanie aż półfinał. To nie są proste sprawy. Niejedna zawodniczka miałaby duży problem, by się po tym pozbierać psychicznie. Oczywiście, bardzo szkoda braku finału, bo to by już naprawdę była rewelacja. Ale i tak powtórzyła swój najlepszy wynik w tym turnieju i trzeba to rozpatrywać w kategoriach sukcesu.
Ten półfinał miał sporo zwrotów akcji. Przy piłce meczowej przy stanie 6:5 przy podaniu Polki i w późniejszym super tie-breaku, w którym długo prowadziła, myślał pan: "Ona już to ma"?
Tak, wtedy tak. Ale to jest tylko i aż tenis. Zawsze trzeba dopiąć mecz, a to dopinanie nie jest wcale najprostsze. Wtedy właśnie zabrakło mi u Igi tej odwagi, którą zawsze miała. Zawsze w takich sytuacjach ryzykowała.
No właśnie, akurat ona dotychczas z tym dopinaniem nie miała zwykle problemu.
Teraz tego zabrakło. Keys w decydującym momencie posłała dwa asy, a Iga kilka razy serwowała w środek kortu i rywalka przejmowała inicjatywę. Nie wykorzystała własnego podania. Grała zbyt asekuracyjnie.
Ma pan teorię, dlaczego tak było?
Myślę, iż to się wiąże ze wspomnianymi trudnymi sytuacjami z ubiegłego roku. Pewność siebie się buduje także na bazie różnych okoliczności pozakortowych. Widocznie pod tym względem jeszcze coś nie zafunkcjonowało. Teraz ma już podstawy, by od nowa uwierzyć w siebie. Półfinał to półfinał. Sądzę, iż na kolejnych wielkich turniejach pokaże znów, iż umie dopinać mecz i w tych decydujących momentach będzie po prostu odważniejsza.


Czy przed meczem zakładał pan, iż Madison Keys może być tak groźna, jak się to potem okazało?
Aż tak to nie. Ale po prostu postawiła na jedną kartę, zagrała va banque. Wiedziała, iż jeżeli zagra choć troszkę słabiej, to Iga ją rozjedzie - "wejdzie" na nią i nie da jej pograć. Wszystkie rywalki wiedzą, iż podczas meczów z Polką nie mogą dać się jej rozkręcić. To taka gra zero-jedynkowa. Tu nie ma miejsca na rozważania typu "Może teraz zwolnię, bo rywalka ma słabszy dany element". To gra na pełnym ryzyku. Keys to zastosowała, a iż tego dnia jej to dobrze wychodziło, to wygrała.


Można było dostrzec dużą różnicę w zachowaniu obu tenisistek po słabszych zagraniach. Amerykanka, która zaliczyła kilka zadziwiających wręcz błędów, śmiała się wtedy sama z siebie. Polka z kolei była mocno sfrustrowana...
Właśnie dlatego, iż Iga - jako faworytka - musiała, a jej rywalka nie. Keys miała za zadanie wyjść i grać na pełnym ryzyku, bez obciążeń. choćby jak zepsuła jakąś piłkę, to umiała sobie to wyjaśnić. A Iga była trochę pod pręgierzem oczekiwań. Do tego doszło to, o czym już mówiliśmy - wydaje mi się, iż jeszcze nie ma pełnej pewności siebie w decydujących momentach po ubiegłorocznych wydarzeniach. Jak na to, co wtedy przeszła, to uważam, iż i tak zagrała w półfinale świetny mecz.
Jako wiceliderka rankingu niemal zawsze jest faworytką. Nie ma więc co liczyć na to, iż będzie w stanie z większym dystansem podchodzić do własnych błędów?
Ona zawsze bardzo poważnie podchodziła do tenisa pojmowanego jako jej zawód. Czasem - moim zdaniem - za poważnie. Gdyby więcej się cieszyła grą, a wyzbyła tego myślenia, iż musi, to byłaby genialną zawodniczką. Dobrze by było, gdyby w takich sytuacjach potrafiła nie obarczać winą. Pomyśleć "Zdarza się i jadę dalej". Czasem lepiej się uśmiechnąć w takiej sytuacji niż denerwować. To zrobiła Keys, ale jak mówiłem - ona nie miała tu nic do stracenia. U Igi są zaś zbyt duże oczekiwania wobec siebie. Uważam, iż nad tym można byłoby trochę popracować. By miała więcej przyjemności z gry.
Na wcześniejszych etapach turnieju w Melbourne nieraz pojawiały się głosy, iż widać, iż Polce wróciła już euforia z gry. Ale pewnie wtedy luz wynikał z faktu, iż rywalki były znacznie mniej wymagające.
Właśnie o to chodzi. Bo jak przychodzi stres w decydujących chwilach, to wtedy wychodzi to prawdziwe, całe "ja". Co zrobiłam, czy jestem w stanie poradzić sobie w takich sytuacjach. Iga tak bardzo chciała być w tym finale, iż to ją sparaliżowało i tyle. Nie ma tu co mieć pretensji. Kompletnie jej tu nie obwiniam. 0,0 procent. Ale popracowałbym nad tym, bo ona od zawsze na tej odwadze i euforii opierała swoją grę. W trudnych momentach nie chodziło nigdy o przeczekanie, tylko o branie odpowiedzialności i to przynosiło efekt. Trzeba rozegrać jak najwięcej meczów, by na nowo przyzwyczaić się do tych obciążeń psycho-fizycznych i wrócić na fotel liderki. Nie mam żadnych wątpliwości, iż to zrobi.


Czy uważa pan, iż drabinka Świątek w Melbourne do tego półfinału była aż za łatwa? Że brakło mocniejszego przetarcia na wcześniejszym etapie?
Zgodzę się z tym. Gdyby wcześniej zdarzał się jakiś trudniejszy mecz, to by sobie poćwiczyła sytuacje, gdy pojawia się większy opór. Do tego też trzeba się na nowo przyzwyczaić, bo dawno tego nie przerabiała. Zwłaszcza na takich szybkościach piłek i - co najważniejsze - w meczach o taką stawkę. Ma długą przerwę w graniu ważnych meczów.
Przydałby się tu chyba złoty środek, bo rok temu w Australii od początku miała bardziej wymagające rywalki i odpadła w trzeciej rundzie.
No tak, jak jest za ciężko od początku, to też niedobrze. Takie są losy turnieju. Zawsze musi się złożyć parę rzeczy, potrzeba też trochę szczęścia. Było wiele takich przypadków, iż dziewczyny miały bardzo trudne losowanie - grały dwa ciężkie mecze, potem rywalka się poślizgnęła na przysłowiowym mydle i był krecz, inna była bez formy, potem znów trudna przeprawa i ogółem było w sam raz. Pamiętam, jak Angelique Kerber na początku AO ledwo uszła z życiem, broniąc meczboli, a potem wygrała turniej. Zahartowała się, potem szło jej gładko i dopiero w finale miała kolejne trudne spotkanie.
W tegorocznym AO o Idze Świątek było też głośniej za sprawą podwójnego kozła w meczu z Emmą Navarro. Gdy w ferworze walki biegnie się do krótszej piłki, to nie dostrzega się, iż piłka odbiła się drugi raz?
W 99 procentach przypadków czujemy, iż był drugi kozioł, ale czasem jest tak, iż robimy ślizg, rama rakiety jest tuż przy korcie i to kwestia milimetra, czy piłka dotknęła kortu czy nie. Takie sytuacje na styku są bardzo ciężkie do oceny. To sporadyczne przypadki.
Sędzia nie zauważyła tego błędu, a zgodnie z przepisami Navarro mogła interweniować tylko, przerywając wymianę. Uważa pan, iż należałoby zmienić przepisy, by tenisiści mogli zgłaszać protest także po zakończeniu wymiany?
Oczywiście. Zawsze byłem tego zdania.


A czy zgadza się pan z opinią, iż jeżeli Iga Świątek trafi w Melbourne, czyli na szybkim korcie, na grające bardzo mocno Arynę Sabalenkę, Jelenę Rybakinę czy Keys - i będą one w formie - to Polka nie ma z nimi szans?
Musi nad tym cały czas pracować. Bo jedyna opcja w meczu z Igą, to grać jeszcze szybciej i precyzyjniej. Ona musi teraz poświęcić dużo czasu w grę w obronie. Musi pierwsza rozpoczynać akcje zaczepne, by nie dać na to szans rywalkom. Trochę poprawić też kątowość serwisów, mniej posyłać piłkę na środek, bo widać, iż kierunki mają bardzo duże znaczenie. Iga doskonale przejmuje inicjatywę, ale pojawia się kłopot, gdy ktoś atakuje. Chodzi o to, by gwałtownie znaleźć antidotum, odpowiedzieć na jeszcze szybszą piłkę. Starać się nie tylko bronić się, ale momentalnie skontrować. Są na to różne sposoby - techniczne, taktyczne i treningowe. Myślę, iż trener będzie wiedział, co z tym fantem zrobić.


A propos trenera - podczas tego turnieju niektórzy eksperci wspominali, iż dostrzegają już pierwsze delikatne sygnały wpływu Wima Fissette'a. Wiem, iż to dopiero początek tej współpracy, ale czy pan też coś takiego zauważył?
Myślę, iż trochę za wcześnie na takie oceny. Iga jest już na tyle doświadczoną i ukształtowaną zawodniczką, iż te zmiany będą bardzo delikatne.
Właśnie o takie drobnostki pytam. Takie, które pana trenerskie oko dostrzeże, a osoby znający tenis tylko z perspektywy telewizora - nie.
Mogę tylko wskazać drobne rzeczy, nad którymi - moim zdaniem - można byłoby ewentualnie jeszcze popracować. Bo przygotowanie mentalne i fizyczne było tu bardzo dobre. Tenisowe też. Doszukiwać się, w jakim stopniu ta kooperacja wniosła już jakąś zmianę, ja bym się nie podjął. Natomiast cały czas jest luka, dziura, którą rywalki wykorzystują i momentalnie mają antidotum na Igę. Nad tym trzeba byłoby się pochylić.
Mówił pan już o serwisie i grze kątowej. Co jeszcze by pan dorzucił?
Tę umiejętność odpowiedzenia na szybkie piłki szybką piłką. Nie starać się wchodzić w dłuższe wymiany tylko skontrować, zaryzykować. Ktoś gra szybko, to ty też graj szybko. Trenerzy różnie do tego podchodzą. Popularne w tenisie jest stwierdzenie "Jak ktoś gra mocno, to nie graj jeszcze mocniej". Ale jak się obronimy i zagramy trochę lżej, to na pewnym poziomie jest już po ptakach. Chodzi więc o prędkości piłek w obronie. Kiedyś bardzo dobrze wykorzystywała to Agnieszka Radwańska, która grała siłą przeciwniczki. Może nie uderzała mocno, ale bardzo kątowo. Nadstawiała rakietę i tak odpowiadała, iż rywalce ciężko było cokolwiek z tym zrobić. Są na to różne sposoby - gra kątowa, skrócenie zamachu, cofnięcie się i uderzenie z pełnym zamachem. To są niuanse techniczne, które są do wypracowania.


Tegoroczny AO był pierwszy występem wielkoszlemowym Świątek pod okiem Fissette'a. Poprzedni i jedyny aż do teraz półfinał tej imprezy zanotowała na początku współpracy z Tomaszem Wiktorowskim. Z nim w tym samym sezonie sięgnęła po dwa tytuły wielkoszlemowe...
Co do duetu Świątek - Fissette, to w Melbourne widać było fajną chemię. To jest warte podkreślenia. Widać było, iż jest porozumienie na linii trener - pani psycholog, ale przede wszystkim odniosłem wrażenie, iż Belg miał fajny kontakt z Igą. Szli razem na mecz, był kontakt. Pod tym względem nastąpił progres, zbliżenie w relacji trener - zawodniczka. Teraz też trener jest blisko, nie tylko pani psycholog. I to dobrze, bo tak powinno być. Ta chemia jest ważna, bo oznacza zaufanie do wspólnie wykonywanej pracy.
Mats Wilander stwierdził podobno, iż ze względu na szybką nawierzchnię w Melbourne Świątek prędzej wygra Wimbledon niż AO.
Nie, nie, nie. Nie zgadzam się z tą opinią. Wimbledon pozostało bardziej specyficzny. Tam piłki naprawdę nisko się odbijają. Iga potrzebuje trochę więcej czasu w załadowanie swoich armat. Ona nie lubi do końca takiego stylu gry, tego niskiego kozła. Przede wszystkim ma dopracowane uderzenia z wysokości barku. Jak tylko ktoś podniesie trochę piłkę, to ona wtedy pokazuje cały swój warsztat. Zdecydowanie uważam, iż już prędzej wygra AO niż Wimbledon.
Jest pan przekonany, iż będzie wygrywać wielkoszlemowe turnieje poza Roland Garros?
Absolutnie, tylko musi się poczuć trochę pewniej i mieć trochę szczęścia. Na tym to polega. Nie chodzi tylko o umiejętności, które Iga ma. Widać też, iż jest przygotowana do sezonu. Szanse na takie tytuły na pewno są.
Bardziej jej leży "beton" w Melbourne czy ten nowojorski?
Wydaje mi się, iż ten w Nowym Jorku. W Australii jest inna wilgotność, warunki są naprawdę ciężkie. US Open to inna bajka. Wydaje mi się, iż psychicznie Iga też inaczej podchodzi do tych turniejów. Jest zawsze świetnie przygotowana fizycznie i mam wrażenie, iż lepiej się czuje, gdy już ograna. Tym bardziej teraz, po tych wszystkich przeżyciach. A początek sezonu to nieraz stres. Nie wszyscy lubią ten pierwszy wielkoszlemowy start.


Czy uważa pan, iż Keys będzie w stanie zagrozić w finale Australian Open Sabalence?
Bardzo trudne pytanie. Osobiście myślę, iż ona w tym półfinale tyle dała z siebie, iż chyba nie będzie w stanie. To nie jest kwestia formy czysto tenisowej. Emocjonalnie ten mecz ją wyczerpał. Czy stać ją na to, by drugi raz w krótkim czasie rozegrać drugie spotkanie na takim samym poziomie mentalnym, do tego fizycznym? Mam wątpliwości. Jak Sabalenka tylko zobaczy jakiekolwiek zawahanie, to ją złapie za gardło i zaciśnie
Ale znów to Amerykanka będzie grała bez presji.
I dlatego uważam, iż to będzie dobry mecz, bo ona nie ma nic do stracenia. jeżeli Sabalenka choć troszeczkę się wystraszy tej presji, to będziemy mieli bardzo interesujące spotkanie. Ale nie sądzę, by Keys było stać na to, by zaprezentować taki sam poziom jak z Igą. Jest też już usatysfakcjonowana swoim wynikiem w tym turnieju. Wykrzesać jeszcze z siebie coś ekstra w takiej sytuacji będzie bardzo ciężko.
Idź do oryginalnego materiału