Iga Świątek pokonała w sobotni poranek czasu polskiego Barborę Krejcikovą 6:0, 6:3 w ćwierćfinale turnieju WTA 500 w Seulu. Polka nadspodziewanie gładko - biorąc pod uwagę jej poprzednie mecze z Czeszką - poradziła sobie w tej rywalizacji. Dużo większym zaskoczeniem był jednak rezultat innego ćwierćfinału, w którym Australijka Maya Joint wyeliminowała Clarę Tauson w takim samym stosunku - 6:0, 6:3.
REKLAMA
Zobacz wideo "Tenis to moja pasja, miłość hobby". "Mezo" imponuje na korcie
Polka była zdecydowaną faworytką półfinału i to mogło na dwa sposoby odbić się na jej rywalce. Można było sobie wyobrazić, iż 19-letnia Australijka podejdzie do tego meczu na absolutnym luzie, czując, iż nie ma nic do stracenia. Wtedy byłaby bardzo groźna dla Igi Świątek. Stało się jednak inaczej - Joint nie grała tak, jak potrafi. Zjadła ją trema, ale to nie może dziwić, jeżeli nasza tenisistka weszła tak, a nie inaczej w to spotkanie.
Ależ wejście Świątek w mecz
Panie przygotowywały się już do gry, a komentujący Maciej Zaręba i Dawid Celt zastanawiali się: „Zobaczymy, jak to spotkanie się ułoży". Po pierwszym punkcie, gdy Świątek posłała winnera z returnu po prostej w bardzo efektowny sposób, Celt dodał: „Oho, dzień dobry". Po chwili Polka przełamała Australijkę do zera, a Zaręba przyznał: „Z wysokiego C rozpoczęła Iga ten pojedynek".
Jak zaczęła, tak kontynuowała. To był doskonały występ Świątek, która nie pozwoliła swojej rywalce choćby uwierzyć, iż może się postawić i pomarzyć o awansie do seulskiego finału. Australijka mogła zrobić więcej, nie pomagał jej wolny, przewidywalny serwis. Na tak dobrze dysponowaną wiceliderką rankingu tego dnia trzeba było zdecydowanie więcej.
Bardzo wymowny był obrazek w połowie pierwszej partii, gdy kamera znalazła na trybunach team naszej tenisistki. Trener Wim Fissette, psycholog Daria Abramowicz i sparingpartner Tomasz Moczek siedzieli bardzo spokojnie, nie było widać po nich żadnych oznak nerwowości. Przy podobnym przebiegu gry to zrozumiałe, bo ich podopieczna robiła po prostu, co chciała na korcie. W odpowiedzi otrzymywała rwane zagrania Joint, które albo wylatywały poza linię albo łatwo kończyła winnerem. Tempo gry było dla Australijki zabójcze.
Najlepszy dowód, jak komfortowo ułożył się półfinałowy pojedynek dla Świątek to sytuacja z czwartego gema drugiej partii. Zdecydowała się wtedy na skrót, który nie dał jej punktu, ale Maciej Zaręba zauważył: "Sama próba tego zagrania świadczy o tym, iż Iga czuje się pewnie". Polka kontrolowała mecz, choćby gdy Australijka zaczęła grać lepiej - przełamała jej serwis przy stanie 1:4 - to Świątek i tak zachowała spokój.
Maya Joint to objawienie ostatnich miesięcy w kobiecym tenisie. Dwa lata temu nasi kibice mogli ją oglądać na turnieju w Warszawie, dziś jest już 46. w rankingu WTA. Wygrała dwa turnieje - w maju na ziemi w marokańskim Rabacie, w czerwcu na trawie w Eastbourne. To w obu przypadkach zawody rangi WTA 250, Australijka jeszcze nie pokonała nigdy przeciwniczki z top 10 na świecie, ale wydaje się, iż wszystko przed nią. Należy do nowej fali przedstawicielek kobiecych rozgrywek, która będzie naciskać te bardziej doświadczone i utytułowane zawodniczki.
Świątek w finale!
To pierwsza taka sytuacja u Polki od dwóch lat, gdy musiała rozegrać dwa mecze singlowe jednego dnia w rozgrywkach WTA. Ostatni raz podobny przypadek zdarzył się w lipcu 2023 na turnieju WTA 250 w Warszawie, gdy w ciągu zaledwie kilku godzin wygrała półfinał z Yaniną Wickmayer, a następnie finał z Laurę Siegemund. Wcześniej na turnieju w Rzymie cztery lata temu jednego dnia zwyciężyła zarówno w ćwierćfinale z Eliną Switoliną, jak i w półfinale z Coco Gauff. Jak widać, takie historie nie przytrafiają się Polce często, ale gdy nadchodzi konieczność, radzi sobie w nich znakomicie. Umiejętność szybkiej regeneracji, odpowiedniego nastawienia mentalnego są wówczas niezbędne.
W meczu finałowym koreańskiego turnieju Iga Świątek będzie rywalizować z Rosjanką Jekateriną Aleksandrową albo Czeszką Kateriną Siniakovą. Transmisje z imprezy w Canal+ Sport, relacje w Sport.pl.