"Bardzo prawdopodobne jest także, iż na stadionie PGE Narodowym zabraknie w maju również finału Pucharu Polski. Jak się dowiedzieliśmy, tu operator obiektu poszedł choćby jeszcze dalej i zażądał od PZPN za organizację kwoty zbliżonej do 2,8 mln złotych (...). Dlatego też i tu dojście do porozumienia wydaje się wątpliwe, ale czy coś się niespodziewanego nie wydarzy w ostatniej chwili? Wszak wybory prezydenckie już niedługo, a obóz rządzący nie ma ostatnio najlepszej passy, na czym cierpi też kandydat na prezydenta, a w tej chwili prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski. A jak brzmi znane powiedzenie - dopóki piłka w grze..." - w ten sposób Jakub Seweryn ze Sport.pl zakończył swój poniedziałkowy tekst o decyzji Polskiego Związku Piłki Nożnej o rozgrywaniu meczów eliminacji mistrzostw świata na Stadionie Śląskim w Chorzowie. Te słowa okazały się prorocze.
REKLAMA
Zobacz wideo
Sensacyjny zwrot. Premier wkracza do akcji
Już we wtorek decyzja PZPN przestała być decyzją. I to właśnie interwencja na najwyższym szczeblu okazała się decydująca w tym, żeby Stadion Narodowy wrócił do gry jako dom kadry. Tak przynajmniej twierdzi serwis Meczyki. To osobistej interwencji premiera RP, Donalda Tuska zawdzięczamy nagły zwrot w kwestii, gdzie reprezentacja Polski będzie rozgrywać swoje mecze.
Jeszcze w poniedziałkowe południe sytuacja wyglądała inaczej. Gruchnęła wiadomość, iż Polski Związek Piłki Nożnej nie dogadał się ze spółką PL.2012+ i w 2025 roku nie rozegra żadnego meczu na Stadionie Narodowym w Warszawie. Kadra miała się przenieść na Stadion Śląski. Jest on co prawda mniejszy i dysponuje skromniejszą infrastrukturą dla tych, którzy chcą oglądać mecze w komfortowych warunkach, ale dał PZPN lepsze warunki finansowe niż PL.2012+, która zarządza Narodowym.
Natychmiast rozpoczęła się w mediach przepychanka. Ze strony PZPN pojawiły się głosy o ponad 100-procentowej podwyżce, jaką spółka PL.2012+ miała zafundować związkowi w nowej umowie wynajęcia obiektu. Jak pisze Jakub Seweryn ze Sport.pl na podstawie swoich informacji: wytyczne odnośnie podwyżki przyszły "z góry" tzn. z ministerstwa, któremu spółka podlega. A co za tym idzie: "może to być kolejny odcinek wojny ministra sportu Sławomira Nitrasa z PZPN".
Zbigniew Boniek twierdzi, iż zarząd PZPN jest pisowski
Dobrze zorientowany w tym temacie były prezes Zbigniew Boniek postawił sprawę jasno: - Kwestia wyjścia ze stadionu to jest tylko i wyłącznie polityka na wszystkich szczeblach. Nie da się ukryć, iż PZPN, który przyszedł w 2021 roku, to jest zarząd pisowski - powiedział były reprezentant Polski w programie "Prawda Futbolu".
Wynikałoby z tego, iż Nitras chce uprzykrzyć życie jeszcze jednemu - po Radosławie Piesiewiczu z PKOl - "pisowcowi" na prestiżowym stanowisku w sporcie: prezesowi PZPN, Cezaremu Kuleszy.
Ta narracja trochę się jednak sypie, gdy uświadomimy sobie, iż właścicielem Stadionu Śląskiego jest urząd marszałkowski województwa śląskiego, a tam też, jak w ministerstwie sportu, rządzi Koalicja Obywatelska z koalicjantami. Wynikałoby z tego, iż KO z Górnego Śląska robi coś wbrew własnemu rządowi. Tu mamy pierwszy absurd.
Stadion Narodowy twierdzi, iż dopłaca do meczów kadry
W kontrze do opowieści PZPN o drastycznej podwyżce warunków, spółka PL.2012+ opublikowała dane o milionowych stratach, które przynosi organizowanie meczów kadry na Stadionie Narodowym. I wyraziła swoje zdziwienie, bo jej zdaniem negocjacje ciągle trwają.
Z komunikatu wynika, iż sześć meczów kadry w 2024 roku przyniosło spółce 6,8 mln złotych straty. jeżeli te wyliczenia odpowiadają rzeczywistości i spółka nie pominęła przy tym jakichś innych profitów, które przynosi kadra, to powinna mecze reprezentacji pożegnać raczej z ulgą. Na innych wydarzeniach Stadion Narodowy zarabia. Jak wynika z raportów rocznych z 2022 i 2023 r. spółka przyniosła zysk, mimo dopłacania do meczów kadry.
We wtorek okazało się jednak, iż nic nie jest rozstrzygnięte. PZPN wydał nowy komunikat, w którym twierdzi, iż sprawa wyboru stadionów dla meczów kadry wciąż jest otwarta. - Czekamy na jak najlepszą dla związku ofertę - potwierdził Łukasz Wachowski na specjalnym briefingu PZPN.
I to jest w tym wszystkim najbardziej absurdalne. Oto mamy w Polsce sytuację, w której dwa stadiony za pieniądze podatników (1,98 mld złotych za wybudowanie Narodowego i 650 mln za przebudowę Śląskiego) rywalizują o to, by przychylić nieba działaczom najbogatszego związku sportowego w Polsce. Nie ma co. Świetnie się ustawił Kulesza i jego koledzy.
Cokolwiek PZPN nie zrobi i tak będzie źle?
Zastanawiające jest też, co chce swoją nadzwyczajną interwencją osiągnąć Donald Tusk? Tu już nie ma dobrego wyjścia, by wszyscy byli zadowoleni. Z jednej strony, jeżeli kadra się z Narodowego wyniesie, rząd będzie musiał odpowiadać na zarzuty, jakie sformułował wobec niego już Adrian Zandberg, współzałożyciel partii Razem, na portalu X: "To w sumie po co wydaliśmy te miliardy złotych na budowę Stadionu Narodowego, po co utrzymujemy publicznego operatora, skoro teraz reprezentacja Polski nie będzie tam grać?"
Z drugiej strony, jeżeli kadra jednak wróci na Narodowy, pójdzie przekaz, iż "warszawka" postawiła na swoim. Zresztą to już się dzieje. Jacek Sroka z "Dziennika Zachodniego" napisał: "Reprezentacja Polski powinna być dobrem narodowym i rozgrywać swoje domowe mecze w różnych częściach kraju, a nie być dostępna głównie dla warszawiaków i to raczej tych z zasobnym portfelem. Niestety tak się jednak nie stanie, a atmosfera na meczach drużyny narodowej dalej przypominać będzie piknik. Swoją drogą interesujące czy reakcja pierwszego miłośnika »haratania w gałę« byłaby taka sama, gdyby mecze kadry z Narodowego miały zostać przeniesione nie do Chorzowa, ale do Gdańska".