To był mecz, obok którego choćby najtwardsi zwolennicy selekcjonera Michała Probierza nie są w stanie przejść obojętnie. To był mecz, którego nagraniem powinno straszyć się dzieci w przedszkolu. To było tak złe, ale po prostu tak złe, iż bohaterem jest każdy z nas, kto dotrwał do gola Roberta Lewandowskiego czy ostatniego gwizdka sędziego z Grecji.
REKLAMA
Zobacz wideo Wymęczone zwycięstwo z Litwą. Obrońca musiał się tłumaczyć
To był vibe niesławnego spotkania z Wyspami Owczymi na Narodowym za kadencji Fernando Santosa, gdy zwycięstwo Polakom dało tylko to, iż jeden z rywali postanowił w końcówce złapać piłkę w ręce we własnym polu karnym. Tym razem zamiast karnego był szczęśliwy rykoszet, za pomocą którego po strzale Roberta Lewandowskiego udało się wyszarpać punkty 142. drużynie rankingu FIFA. A uczyniła to kadra, dla której najlepszy mecz to zawsze ten następny, dopóki do niego nie dochodzi.
W grze Polaków nie zgadzało się nic. Nie wytrzymał choćby nowy "młyn" na Narodowym
Reprezentacja Polski jest przeciętną drużyną. To wiemy nie od dziś. Ale choćby ona, również za kadencji Michała Probierza miała momenty, gdy w sumie oglądało się ją z przyjemnością. Mecze z Francją i Holandią na Euro, spotkanie u siebie z Chorwacją w Lidze Narodów czy choćby pierwsza połowa nieszczęsnego meczu w Portugalii... I mimo wszystko w najczarniejszych snach nikt nie spodziewał się tego, co zostanie zaserwowane w piątkowy wieczór przeciwko słabiuteńkim w ostatnich latach Litwinom, którzy dywizję C Ligi Narodów zakończyli z kompletem porażek. A jak źle było? Oddajmy głos kibicom. PZPN się chwalił, iż wraz z inicjatywą nowego stowarzyszenia "To my Polacy" przywróci doping na Narodowym. Ale ci sami kibice, którzy faktycznie wspierali Biało-Czerwonych przez 90 minut, po 70. minucie sami nie wytrzymali i zaintonowali "Polska grać, k...a mać!"
W przypadku spotkaniu Polska - Litwa trudno skupić się na jakichkolwiek konkretniejszych elementach, bo drużynie Probierza tak naprawdę nie udawało się nic. Średnio co niespełna trzy minuty reprezentacja Polski posyłała dośrodkowanie w pole karne Litwinów. Ale również liczba trzy pojawia się wtedy, gdy chcemy mówić, ile z tych dośrodkowań dotarło do celu. Z 34 prób! Dramatyczny wynik i słynna probierzowa "Dośrodcovia" w najgorszej postaci.
Na skrzydłach pod nieobecność kontuzjowanego Nicoli Zalewskiego biegało dwóch piłkarzy, którzy drybling widzieli tylko w telewizji, co zmieniło dopiero wejście z ławki Jakuba Kamińskiego. W środku pola przy braku Piotra Zielińskiego poziom kreatywności był tak niski, jak jakość przyjęcia piłki przez Jakuba Piotrowskiego, którego nierówna walka z futbolówką na murawie Narodowego dobrze obrazowała dyspozycję dnia "Biało-Czerwonych". Nie mając Zielińskiego i Zalewskiego, z Urbańskim niegrającym choćby w ostatniej we Włoszech Monzy, pełne pole do popisu w grze ofensywnej wydawał się mieć Sebastian Szymański. Ale jak to z Szymańskim nieraz bywa, w tym meczu wylosowała się jego wersja, na którą nie dało się patrzeć. kilka dawał też drugi napastnik obok Roberta Lewandowskiego, bo z gry Karola Świderskiego czy Krzysztofa Piątka konkretów było jak na lekarstwo. I cóż z tego, iż Polacy oddali aż 24 strzały, co wyliczał na konferencji prasowej selekcjoner, skoro portal Sofascore słusznie wyliczył, iż Polska i Litwa solidarnie stworzyły sobie po jednej dogodnej sytuacji do strzelenia gola.
Bo tylko w tyłach, o dziwo, było nie najgorzej, z wyróżnieniem na dobry występ Jana Bednarka. Jednak i tu trzeba pamiętać o jakości przeciwnika, a gdyby nie jedna znakomita interwencja Łukasza Skorupskiego, do ostatniego kwadransa kadra przystępowałaby z wynikiem 0:1.
Niedobory w umiejętnościach piłkarskich zawsze można przykryć chociażby dobrym pressingiem, prawda? Nie raz zdarza się bowiem, iż ten element, dobrze wykonany, potrafi przynieść drużynie sytuacje bramkowe. Ale i tego w poczynaniach Biało-Czerwonych nie zaobserwowaliśmy, bo Litwini mieli momenty, w których sprawiali wrażenie, iż to im piłka mniej przeszkadza w grze. Konia z rzędem więc temu, kto potrafił dostrzec pozytywne sygnały w grze drużyny Probierza.
Scenariusz dobrze znany. Pojawia się stawka, znika drużyna
Przed kolejnymi meczami tych eliminacji należy sobie zadać pytanie. Czy my tego scenariusza tak naprawdę nie znamy? Czy w momencie, gdy pojawia się odrobina presji i oczekiwań, ta grupa zawodników czasem nas nie przyzwyczaiła, iż nie umie im sprostać? Piłkarze wprawdzie się zmieniają, ale liderzy i wiodący zawodnicy kadry są ciągle ci sami. A ten jedyny, który w ostatnim czasie potrafił się z tego schematu wyłamać, zadać mu kłam i jedną akcją umiejąc zadecydować o korzystnym wyniku, pozostał z kontuzjowany w Mediolanie.
Poprzednie eliminacje pokazały wprost, iż nie ma meczów, których obecna reprezentacja Polski nie byłaby w stanie zepsuć, gdy tylko jakakolwiek stawka pojawiała się na szali. Skorzystali na tym Czesi, Albańczycy, skorzystali choćby Mołdawianie, ośmieszając Polaków w obu spotkaniach. Na Euro 2024, gdy tylko niektórzy uznali przed meczem z Austrią, iż można o coś w tej grupie powalczyć, piłkarze Michała Probierza gwałtownie wybili im to z głowy, wychodząc na boisko z trzęsącymi się nogami i przegrywając wyraźnie 1:3. Złośliwi powiedzą, iż rozegrany w kunktatorski sposób baraż z Walią był tylko wyjątkiem potwierdzającym tę regułę.
Wygrane psim swędem spotkanie z Litwą nic tu nie zmienia, a jedynie dodaje wątpliwości, czy kadra Probierza tak naprawdę nie zaliczyła pełnego okrążenia i nie wróciła do czasów z początku kadencji 52-latka, a końca tej Fernando Santosa, gdy Biało-Czerwoni byli na sportowym dnie. 90 minut z Litwą wystarczyło, by wrócić do sytuacji, w której z niepokojem i obawami będziemy się przyglądać każdemu kolejnemu meczowi reprezentacji Polski, niezależnie od rywala. Zaczynając od poniedziałkowej rywalizacji z Maltą. Bo problemem Polaków nie jest żaden rywal, ale oni sami, a Michał Probierz coraz mniej wygląda na człowieka, który mógłby sobie z tym poradzić.