Po ostatnim gwizdku na boisku w Lubinie wybuchł szał radości! Piłkarze z malutkiego Grodziska Wielkopolskiego (15 tys. mieszkańców) odtańczyli taniec radości. "Wielkopolski Puchar Polski!" - skandowali na boisku, bo Puchar Polski, który właśnie świętowali, przejęli od Lecha, który zdobył go rok wcześniej. Na trybunach zasiadło 8 tys. widzów, wśród których gości z Grodziska było nadspodziewanie dużo. Do Lubina przyjechało 15 autokarów i wiele samochodów osobowych z kibicami w biało-zielonych barwach. To była historyczna chwila. Jeszcze nigdy piłkarze Groclinu Dyskoboli nie odnieśli takiego sukcesu.
REKLAMA
Dogrywka do finału Pucharu Polski odbyła się po 15 latach. PZPN ogłosił wynik
- To wicemistrzostwo Polski i Puchar Polski są dla mnie niespodzianką. Zakładałem, iż powalczymy o trzecie miejsce w lidze, aby zakwalifikować się do europejskich pucharów. A wyszedł sezon lepszy, niż mógłbym się spodziewać. Ten puchar cenię wyżej od wicemistrzostwa kraju, bo mamy go po raz pierwszy - powiedział dziennikarzom po meczu prezes i właściciel klubu, Zbigniew Drzymała. Zapowiedział też wzmocnienie zespołu, żeby nie przyniósł wstydu w europejskich pucharach. W polskich mediach już spekulowano, iż multimilioner postanowił rzucić wyzwanie Wiśle Kraków, która wtedy niepodzielnie panowała w polskiej piłce. Był 22 czerwca 2005 roku.
Zobacz wideo Klub z 50-tys. polskiego miasteczka robi furorę! Niebywałe. "Przepaść" [Reportaż Sport.pl]
"Dogrywka" do finału odbyła się 15 lat później. 2 września 2020 roku Polski Związek Piłki Nożnej ogłosił wynik. Groclin Dyskobolia została pozbawiona trofeum. Decyzję podjął zarząd PZPN na podstawie raportu rzecznika dyscypliny w związku i prawomocnego wyroku sądu rejonowego we Wrocławiu. "No i to by było na tyle" - skomentował klub Nowa Dyskobolia, który kontynuuje tradycję dawnej Dyskoboli i Groclinu.
Sąd we Wrocławiu skazał byłego arbitra piłkarskiego Jacka G. i byłego działacza Groclinu Władysława K. Tego pierwszego za to, iż w dniu 18 czerwca 2005 przyjął co najmniej 10 tys. złotych łapówki, aby pomógł wygrać Groclinowi pierwszy mecz finału Pucharu Polski. Piłkarze z Grodziska Wielkopolskiego zwyciężyli 2:0 i w rewanżu w Lubinie obronili tę zaliczkę. Przegrali 0:1 i cieszyli się z Pucharu Polski, który później został im odebrany. Jacek G. otrzymał karę roku więzienia oraz grzywny w wysokości 10 tys. zł. Władysław K. natomiast został skazany na rok i trzy miesiące więzienia w zawieszeniu na trzy lata oraz 3,5 tys. zł grzywny.
W aferę zamieszany był także Zbigniew D. Prawomocny wyrok w jego sprawie zapadł 9 listopada 2021 roku. Były właściciel klubu został skazany na osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na rok lata i 30 tys. złotych grzywny. To była kara za ustawienie trzech meczów: dwóch z Amiką Wronki i jednego z Zagłębiem w finale Pucharu Polski.
W Berlinie ten blamaż wspominają po dziś dzień
Tak się skończył piękny sen o drużynie z małego miasteczka, która w okresie 2003/04 była sensacją Pucharu UEFA, gdy w dwóch kolejnych rundach sprawiła gigantyczną sensację wyeliminowując Herthę Berlin i Manchester City. Grodzisk Wielkopolski był wtedy na ustach całej Europy. W stolicy Niemiec pamięć o klęsce wciąż jest żywa. W końcu października bieżącego roku "Berliner Kurier" przypomniał, jak trener Huub Stevens wkurzył się na swoich zawodników po remisie 0:0 z Polakami. Holender podczas treningu szarpał swoich zawodników i przesuwał po boisku jak pionki na szachownicy, głośno krytykując każdego z osobna. Brytyjska wersja serwisu ESPN przypominała 12 lat po meczu: "Mniej niż 6000 osób było świadkami upokarzającego odpadnięcia City z rozgrywek z rąk drużyny, która już nie istnieje".
Ozdobą pierwszego meczu między oboma drużynami był przepiękny gol Sebastiana Mili w Manchesterze.
W 2015 r. Dyskobolia nie istniała oficjalnie już od siedmiu lat. W 2008 roku zespół z Grodziska zajął trzecie miejsce w ekstraklasie i miał prawo grać w Pucharze UEFA. Prezes Drzymała miał jednak inne sprawy na głowie. Globalny kryzys finansowy odbił się na sytuacji jego firmy, dlatego postanowił sprzedać 100 procent udziałów w klubie Józefowi Wojciechowskiemu. Właściciel JW Construction zapłacił 20 mln złotych i dokonał fuzji zespołu z Polonią Warszawa, której był właścicielem. Stołeczny zespół grał wtedy w drugiej lidze. Dzięki fuzji od razu wskoczył na miejsce Groclinu do ekstraklasy. Nowa drużyna grała pod nazwą Polonia na stadionie przy ul. Konwiktorskiej w stolicy.
Urodzony w 1951 r. Drzymała w piłkę zaczął inwestować w początku lat 90. Tak opowiadał o tym w rozmowie opublikowanej w "Dużym Formacie" w październiku 2008 roku: - W latach 90. byłem na turnieju, gdzie grało kilka drużyn z niższej ligi. Jedna wpadła mi w oko: zabiedzeni, stroje nieciekawe, widać było, iż nikt się nimi nie opiekuje. Ktoś mi powiedział, iż to Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski, taki zespół z piątej ligi. Wtedy poczułem, iż odpowiadam za to, wstydzę się za to, iż oni tak wyglądają. Poszedłem do nich do szatni i powiedziałem, iż jak wygrają, to mogą liczyć na sowitą gratyfikację. Nie mieli na to szans, bo rywale byli dużo lepsi, a oni byli amatorami. Ale wygrali!
Zapytany o wysokość tej "sowitej gratyfikacji" Drzymała odpowiedział: - Jakiś tysiąc złotych na dzisiejsze, dla mnie nic, a dla nich majątek. Zacząłem ich wspierać początkowo symbolicznymi kwotami. Ale poczuli się już inaczej, bo widzieli, iż komuś na tym zależy. Ich trenerem został Włodek Jakubowski, były piłkarz Lecha Poznań, a prywatnie mąż mojej kuzynki. Włodek ściągnął do Grodziska paru zawodowców i tak się zaczęło.
Młody Zbyszek pojechał do Poznania i przeszedł szkołę życia
Drzymała też pochodzi spod Grodziska. Tam się wychował, uczył i otworzył pierwszy zakład. Jego pradziadkiem był Michał Drzymała, który był symbolem oporu Polaków wobec pruskich zaborców. Gdy Prusacy nie pozwolili mu pobudować domu na własnej ziemi, kupił wóz cyrkowy i codziennie przesuwał go, by udowodnić urzędnikom, iż to pojazd, a nie dom.
Zbigniew Drzymała po skończeniu podstawówki pojechał dalej uczyć się w Poznaniu. Chciał zostać architektem, wybrał technikum budowlane. - Przez rok po podstawówce dojeżdżałem do Poznania. Pamiętam przepełnione pociągi z charakterystycznym zapachem lizolu i papierosów Popularnych. A potem zamieszkałem na stancji ze studentami, więc szkołę życia przeszedłem błyskawicznie. W ciągu kilku dni: alkohol, kobiety. Alkoholu nigdy nie nadużywałem, bo mój organizm go nie tolerował, i to mnie w naturalny sposób chroniło. Rodzice pomagali, jak mogli. Dostawałem parę złotych na tydzień, parę jajek, pęto kiełbasy i to wszystko".
Po maturze wybrał się na prawo. Po roku jednak zrezygnował. - Nie szło mi - przyznał i zdradził, iż mógł wybrać drogę na skróty: - Byłem członkiem zarządu wojewódzkiego ZMS (Związek Młodzieży Socjalistycznej), zaproponowano mi pomoc pod warunkiem, iż wstąpię do partii. Ale ojciec powiedział, iż wtedy do domu nie mam po co wracać. Zrezygnowałem więc ze studiów, poszedłem do pracy, zrobiłem uprawnienia budowlane w zakresie projektowania. Pracowałem w Wolsztynie w biurze usług projektowych, dużo siedziałem przy desce kreślarskiej. Jednocześnie byłem kierownikiem grupy robót budowlanych, mieliśmy kilkadziesiąt budów w południowo-zachodniej Polsce. Pracy było dużo, pieniędzy też.
Biznes, który zaczął się od zagłówka do starej dacii
Właśnie jako kierownik wielkich budów epoki Gierka Drzymała zetknął się z podwykonawcami prywaciarzami, którzy na państwowych zleceniach zarabiali krocie. Wtedy sam pomyślał, iż może prowadzić firmę. Początkowo myślał o budowlance, ale ojciec przekonał go, by zajął się produkcją akcesoriów samochodowych: zagłówków, fotelików dziecięcych itp.
A zaczęło się od starej dacii, którą chciał sprzedać, a nikt jej nie chciał kupić. Nikt nie chciał samochodu, ale każdy chciał zagłówek z wyprodukowanego na francuskiej licencji auta. To uświadomiło 26-letenimu Zbyszkowi, iż jest luka na rynku do wypełnienia. - W domu zostały jeszcze maszyny po tym znacjonalizowanym zakładzie ojca - wspomina Drzymała. - Ojciec, patrząc na produkt francuski albo włoski, potrafił go podrobić. Miał takie rzemieślnicze oko. Zrobiliśmy kilka prototypów zagłówków, okazało się, iż zapotrzebowanie jest szalone, i zaczęliśmy produkcję.
Zaczęli w 1977 roku. W małym zakładzie pracował razem z ojcem i dwoma braćmi. - Wtedy rzemieślnik nie mógł zatrudniać więcej niż cztery osoby, a podatek dochodowy wynosił 85 proc. - wspominał.
Po dziesięciu latach zakład przekształcił się w firmę polonijną, a później w tzw. spółkę joint venture, czyli przedsiębiorstwo z udziałem kapitału zagranicznego.
Clin w nazwie Groclin wziął się od miasta Clinton pod nowym Jorkiem, gdzie mieszkają krewni Drzymały. To z nimi w latach 80. założył firmę polonijną: - Nie mogłem czterema ludźmi produkować foteli na masową skalę dla FSM. Ale gospodarka socjalistyczna robiła bokami, potrzebowała dewiz, więc otworzyła furtkę. Jako firma polonijna mogłem zatrudnić kilkaset osób - opowiadał potem Drzymała. Gro, początek nazwy firmy - to oczywiście od Grodziska Wielkopolskiego.
Rzemieślniczy zakład przerodził się w ogromną fabrykę
Mały rzemieślniczy zakład przekształcił się w duży zakład produkcyjny, który dostarczał kompletnych siedzeń samochodowych dla samochodowych fabryk FSO i FSM. Potem zakład zaczął się specjalizować w produkcji poszyć na fotele samochodowe. W 1997 r. spółka została przekształcona w spółkę akcyjną, a w 1998 r. weszła na giełdę. W szczytowym okresie w 2006 r. Groclin S.A. wyceniany był na 300 mln złotych i zatrudniał 3100 pracowników. Szył poszycia dla Fiata, Mitsubishi, Renault, Porsche, Mercedesa, BMW i innych koncernów. U szczytu rozkwitu wartość firmy Inter Groclin Auto wyceniano na 800 mln złotych.
Równie dynamicznie rozwijała się też Dyskobolia, do której nazwy Drzymała dodał nazwę swojej firmy. Zespół awansował z roku na rok do wyższej ligi. Raz udało się choćby zrobić awans od dwie klasy rozgrywkowe, gdy Dyskobolia połączyła się z Orkanem Ptaszkowo. - Żeby szybciej iść, zrobiliśmy fuzję - wyjaśniał tamto posunięcie Drzymała.
Innym razem właściciel Groclinu posunął się do jeszcze bardziej oryginalnego posunięcia: - Właściciel Intratu Wałcz pan Buler mnie sprowokował - jak w rundzie jesiennej wygrali z nami 1:0, po meczu pokazał mi 'f**k you'. Przy moich kibicach! To była dla mnie obelga. Mój klub był lepiej zorganizowany, a w Wałczu zawodnicy choćby nie mieli kontraktów. W przerwie zimowej i transferowej udało mi się pozyskać prawie wszystkich zawodników mojego najgorszego przeciwnika. Jak pan Buler wrócił z zimowych wojaży, to w klubie było pusto. A to byli pierwszoligowi niegdyś zawodnicy, Soczyński, Kaziuk, Borówko, kończyli wtedy kariery. I to oni wprowadzili w 1997 roku moją Dyskobolię do pierwszej ligi - opowiadał Drzymała.
Groclin Dyskobolia stał się potęgą ekstraklasy. Drugi budżet w Polsce
Dla klubu prezes zbudował stadion i cały ośrodek treningowy. Dzisiaj wszystko, poza zabytkową trybuną z 1925 roku, to dzieło Drzymały. Szatnie, trybuny, sale odnowy, hotel. - Inni kupują piłkarzy i grają na nieużytkach, a ja zacząłem od stadionu - powiedział "Gazecie Wyborczej" w 2004 r. Zainwestował 11 mln złotych. Dodatkowo wybudował na swój koszt ulicę, by usprawnić ruch wokół stadionu. Drogę nazywa się popularnie "drzymałówką".
Drużyna z Grodziska Wielkopolskiego z ekstraklasy spadła już po roku. - Nie pasowałem do towarzystwa. Ale jak rok później znów awansowałem do pierwszej ligi, to już się nie dałem - wyznawał bez ogródek Drzymała. Oznaczało to oczywiście kupowanie meczów. - Te cichociemne struktury, wobec których prezesi byli bezsilni. Proszę mi wierzyć, iż żaden prezes klubu ochoczo nie wyjmował pieniędzy - tłumaczył. A wcześniej jeszcze zaznaczył: - Natomiast od momentu, kiedy weszła w życie ustawa o odpowiedzialności karnej za korupcję, Groclin meczów nie kupował.
Później, jak pisaliśmy wyżej, okazało się, iż to nieprawda.
Jako prezes klubu Drzymała był z gatunku tych, którzy działają według zasady: płacę i wymagam. Zawodnicy, których zatrudniał, nie mieli prawa narzekać na wysokość swoich pensji, a przede wszystkim byli pewni, iż pieniędzy dostaną w całości i na czas. A to w owych czasach w ekstraklasie wcale nie było regułą. Mówiło się, iż Groclin w ekstraklasie jest drugi, jeżeli chodzi o wysokość budżetu po Wiśle Kraków.
Prezes, który nie umie przegrywać
Drzymała bardzo źle znosił porażki swoich piłkarzy. - Wielu twierdzi, iż prezes nie umie przegrywać nie tylko w piłkę, ale i w tenisa - mówił w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" Grzegorz Rasiak, gdy prezes odstawił go od składu. Były napastnik reprezentacji Polski zawinił nie tylko słabszą formą, ale także tym, iż nie chciał przedłużyć kontraktu z Groclinem wiosną 2004 r.
Gdy przeciwko takiemu traktowaniu Rasiaka zaprotestowali inni zawodnicy zakładając koszulki: "Rossi, jesteśmy z Tobą", Drzymała wyrzucił z klubu prowodyra tej akcji, Tomasza Wieszczyckiego. Klub rozwiązał z nim umowę. Pozostałych piłkarzy Drzymała ukarał dotkliwie finansowo. "Widać było, iż zamieszanie w klubie poważnie nim wstrząsnęło" - pisała "Gazeta Wyborcza".
Innym razem podczas fety z okazji zdobycia drugiego Pucharu Polski w 2007 r. (tego PZPN drużynie Drzymały nie odebrał) zbeształ kibiców: - Piłkarze odnieśli sukces, nie mają sobie nic do zarzucenia. A wy?! Ilu z was chodzi na stadion na mecze - pytał ze sceny na Starym Rynku. A potem dodał: - Kiedy dziesięć lat temu graliśmy z lokalnym rywalem, na mecz do Trzcianki pojechało piętnaście autokarów z kibicami. A na niedawny finał Pucharu Ekstraklasy do Bełchatowa ruszył tylko jeden autokar.
- Koło taty na meczu lepiej nie siadać. Cały czas kopie niewidzialną piłkę. Jakby biegał po boisku - mówiła z kolei córka Drzymały, Joanna, która pracowała w klubie jako menedżerka.
Temperament trenera odczuwali też trenerzy. - Potrafiłem poprowadzić trening. Zdarzyło mi się to kilka razy, zwłaszcza gdy irytował mnie sposób prowadzenia zajęć przez trenera i brak opanowania niektórych elementów gry. Wtedy potrafiłem przerwać trening i samemu go poprowadzić - przyznał się Drzymała w rozmowie z "Przeglądem Sportowym".
Przez lata inwestycji w futbol wydał, jak sam szacuje, między 150 a 200 mln złotych. Twierdził, iż to świetna reklama dla jego zakładów. Dzięki drużynie Groclin stał się znany na świecie, a i w Polsce łatwiej było mu konkurować o pracowników. - Bez reklamy Groclin z Grodziska był jak nikt znikąd - mówił. Miał jednak żal, iż jego starania nie zostały docenione. - Proszę mi pokazać chociaż jednego przedsiębiorcę, który, sponsorując drużynę, miałby satysfakcję i publiczne uznanie - mówił
Atutem Groclinu przez lata były niskie koszty produkcji. Jednak silna złotówka i żądania płacowe pracowników spowodowały, iż Groclin stawał się coraz mniej dochodowy i coraz słabiej radził sobie na giełdzie. W 2008 r. wyceniana była już tylko na 300 mln. Drzymała postanowił przenieść całość produkcji na Ukrainę i do Bośni. A po piłkarskiej drużynie Groclinu pozostało tylko wspomnienie. I to dość kwaśne.
Korzystałem głównie z archiwalnych tekstów Gazety Wyborczej autorstwa Andrzeja Grupy, Piotra Leśniowskiego, Artura Brzozowskiego, Roberta Błońskiego, Włodzimierza Nowaka, Wojciecha Staszewskiego,