Mówią o nim "Messi". W polskim klubie nie dowierzali, iż będzie ich kolegą

10 godzin temu
- Zdobyli Mount Everest - tak w środowisku określane bywa pozyskanie przez Norwida Luciano De Cecco. Zawodnicy ósmej drużyny PlusLigi też nie mogli w to uwierzyć. Tym bardziej iż klub z Częstochowy ściągnął "siatkarskiego Lionela Messiego", gdy sam był pod ścianą. Trudną sytuację zamienił na szansę i do starań o światową gwiazdę przystąpić miał z dodatkowymi ponad 200 tysiącami euro.
Rok temu przecierano oczy ze zdumienia, gdy mająca za sobą trzy sezony w PlusLidze Bogdanka LUK pozyskała Wilfredo Leona. Teraz wiele osób mogło robić to samo, gdy okazało się, iż występujący zaledwie od dwóch lat w siatkarskiej ekstraklasie Norwid ściągnął Luciano De Cecco. Przyjmujący reprezentacji Polski już w pierwszym podejściu wywalczył z klubem z Lublina sensacyjnie mistrzostwo Polski. Teraz pozostaje czekać, co zdziała z ekipą z Częstochowy będący również wielką gwiazdą argentyński rozgrywający.


REKLAMA


Zobacz wideo Reprezentacja siatkarzy ze złotem na uniwersjadzie! Trener Dariusz Lukas podsumowuje


Trudna sytuacja i twarde negocjacje. "Mieli na stole ponad 200 tys. euro, których nie wydali"
Informacja o dużej szansie na transfer De Cecco do Norwida krążyła nieoficjalnie już od kilku tygodni, ale niektórzy twierdzili, iż uwierzą w realizację tego hitu dopiero wtedy, gdy zobaczą oficjalne potwierdzenie. Doczekali się w piątek, choć sprawa była załatwiona już wcześniej. A pierwotnie władze klubu takiego ruchu choćby nie planowały.
- Transfer Luciano od samego początku był dość złożonym tematem. Nie mogę ujawniać za bardzo szczegółów, ale z pewnością jest to interesująca historia - mówi na wstępie Sport.pl Łukasz Żygadło, od niedawna prezes klubu z Częstochowy, a wcześniej dyrektor sportowy.
On i jego współpracownicy przeszli przy tej sprawie test bojowy. Już wcześniej wicemistrz świata z 2006 roku pokazał, iż ma nosa do pozyskiwania mało znanych graczy z dużym potencjałem. Na tej samej zasadzie zaproponował Amira Tizi-Oualou. 20-latek miał prowadzić grę drużyny od jesieni w zastępstwie za przenoszącego się do Zaksy Kędzierzyn-Koźle Amerykanina Quinna Isaacsona. Francuzem interesował się także włoski klub Modena Volley i po kilku miesiącach zwrócił się do władz Norwida wraz z siatkarzem z pytaniem o możliwość zmiany.
- To nie była dla nas łatwa sytuacja - rynek był już praktycznie zamknięty, a odejście kluczowego zawodnika na tym etapie mogłoby mieć bardzo poważne konsekwencje. Znaleźliśmy się pod dużą presją, ale do końca walczyliśmy o rozwiązanie, które pozwoli nam zachować jakość zespołu. Negocjacje trwały aż cztery miesiące, ale od początku byliśmy konsekwentni. Chcieliśmy, by sprawa zakończyła się w sposób korzystny dla Norwida - wspomina Żygadło.


W trakcie negocjacji pojawiła się opcja, by jego klub sprowadził De Cecco, który spędził w Modenie miniony sezon. 37-latek miał istotną umowę także na kolejny, ale ta została rozwiązana. Wydawać się mogło, iż Norwida nie będzie stać na gwiazdę tego kalibru co nazywany siatkarskim magikiem Argentyńczyk, ale tu zadziałał zmysł do interesu działaczy.
- Na pewno początkowo w Częstochowie nie mogli się pogodzić ze stratą Tizi-Oualou i walczyli, żeby jednak tak się nie stało. Szczególnie, iż mieli już, niestety, podobne smutne doświadczenia sprzed roku. Ale były już prezes i główny sponsor klubu to biznesmenem, który wie, iż takie sprawy trzeba rozwiązywać biznesowo, czyli jeżeli nic się nie da zrobić, to trzeba ugrać, ile się da. I oni to zrobili - opowiada Sport.pl jeden z menadżerów siatkarskich.
W kuluarach można usłyszeć, iż w ramach odstępnego Norwid miał dostać 170 tysięcy euro. Niektórzy podają sumę o 20 tys. niższą. Ta druga to wciąż podobno ponad dwukrotnie więcej niż Norwid miał zapłacić za Francuza.
- Na dzień dobry przy rozmowach ws. De Cecco mieli więc na stole ponad 200 tys. euro, których nie wydali - wskazuje nasz rozmówca.
Pojawia się też wersja, iż być może Modena dodatkowo jeszcze dopłaciła do kontraktu, który De Cecco podpisał z częstochowskim klubem.
Początkowy opór i egzotyczna Polska. Nikt nie próbuje zmieniać De Cecco. "Zdobyli Mount Everest"
Żygadło nie wchodzi w szczegóły, ale też nie ukrywa, iż zadowalająca wysokość odstępnego była jednym z kluczowych warunków negocjacji. Przyznaje też jednak, iż - z racji złożoności sprawy - do końca władze Norwida nie były pewne, czy cała transakcja zakończy się powodzeniem. Podkreśla także, jak ważne było dla niego, by przekonać siatkarskiego wirtuoza do tego transferu.


- najważniejsze było to, iż zawodnik naprawdę chciał przyjść do Częstochowy. Wierzę, iż kiedy siatkarz czuje, iż jest we adekwatnym miejscu, to będzie grał na swoim najwyższym poziomie - zaznacza były rozgrywający reprezentacji Polski.


37-letni Argentyńczyk zdecydowaną większość kariery spędził w klubach Serie A. W Europie tylko jeden sezon - 2009/10 - grał poza Italią (występował wtedy w Rosji).
- Nie ukrywam, iż poświęciliśmy sporo czasu w rozmowy w tej sprawie. Ostatecznie udało się przekonać Luciano, iż warto spróbować. Początkowo miał pewne opory – był przyzwyczajony do życia i grania we Włoszech, adekwatnie tylko tam. Pod tym względem przenosiny do Polski były dla niego czymś nowym, wręcz egzotycznym. Moim zdaniem dla niego to będzie interesująca przygoda, a dla nas duża wartość sportowa i marketingowa. Chyba dla całej PlusLigi będzie to interesujący transfer - argumentuje Żygadło.
Kilku naszych rozmówców zgodnie przyznaje, iż De Cecco w Polsce powinno się spodobać, bo siatkówka jest tu bardzo popularna, a sam Argentyńczyk ma wielu fanów i gwałtownie poczuje, iż ma status gwiazdy. Nie ulega też raczej wątpliwości, iż ściągnie na trybuny więcej kibiców, co zapewni dodatkowy zysk klubowi.
Ale przede wszystkim - mimo 37 lat na karku - wydaje się gwarantować wciąż bardzo wysoki poziom i widowiskową grę, która stała się jego znakiem rozpoznawczym. Gdy pada jego nazwisko, to pojawiają się takie określenia jak "wybitny" i "klasa światowa". Oczywistym jest też, iż skorzystać na tym transferze powinna cała PlusLiga.
O ile wielkich umiejętności Argentyńczyka nikt nie podważa, to niektórzy mają wątpliwości, czy będzie w stanie je zaprezentować w pełni w Częstochowie z kilku powodów. Zawsze był dość krągły i choć potrafi nieraz stworzyć coś z niczego, to uznaje się, iż zwykle potrzebuje dobrego przyjęcia.


- Nie jest zbyt wybieganym zawodnikiem. To nie superatleta w typie Antoine Brizarda. Ale u niego wszystko jest jednością i bierze się to z dobrodziejstwem inwentarza. Nikt chyba choćby nie wpada na to, by go zmieniać, bo też być może odebrałoby mu to część jego umiejętności - analizuje jeden z moich rozmówców.
Podkreśla też, iż brązowy medalista olimpijski z Tokio gwarantuje jakość i doświadczenie, a Tizi-Oualou dopiero czekałby pierwszy sprawdzian z gry pod dużą presję.
- Możemy założyć, iż De Cecco pogra spokojnie jeszcze dwa lata na wysokim poziomie bez problemów. Wiadomo, pierwotnie w Częstochowie pozyskali zawodnika przyszłościowego, ale koniec końców nie mieli wielkiego wpływu, o ile usłyszeli od niego: "Ja i tak u was nie zagram". Bo do tego się to pewnie sprowadzało. Biorąc więc pod uwagę sytuację, w której się znaleźli i ówczesną dostępność zawodników, to zdobyli Mount Everest - podsumowuje ekspert.
Jeden duży znak zapytania przy światowej gwieździe. Prezes nie komentuje
Pewne wątpliwości w przypadku utytułowanego Argentyńczyka może budzić fakt, iż ostatnio dwukrotnie rozstawał się z klubami mimo ważnej umowy. Niektórzy twierdzą, iż to jego pracodawcy mogli chcieć pozbyć się zawodnika z tzw. gwiazdorskim kontraktem. Inni jednak kontrują, iż w takich klubach jak Cucine Lube Civitanova, w którym De Cecco występował w latach 2020-24, pieniędzy raczej nie brakuje, a drużynę złożoną z młodych siatkarzy budowano właśnie wokół doświadczonego rozgrywającego. Pojawia się też inny aspekt - 37-latek prywatnie jest związany z córką dyrektora generalnego Lube.
- Znam szczegóły tych zmian. Zanim zaczęliśmy w ogóle rozmawiać, to zrobiłem research i wiem, co, jak i dlaczego. Na temat spraw pozasportowych zawodników nie chcę się wypowiadać. Każdy ma prawo do życia prywatnego i podejmowania własnych decyzji. Ja chcę mieć po prostu zawodnika, który będzie zainteresowany grą w Częstochowie - kwituje Żygadło.


Transfer De Cecco przypomina sprowadzenie Leona przez Bogdankę, choć przenosiny do PlusLigi przyjmującego reprezentacji Polski były bardziej spodziewane z powodów rodzinnych. Niektórzy wtedy stawiali przy nim jednak znak zapytania, obawiając się nawrotu kłopotów zdrowotnych. Dlatego też niektóre z czołowych klubów nie zdecydowały się na pozyskanie przyjmującego. Klub z Lublina zaś podjął ryzyko i sfinalizował kontrakt na ówczesny moment wydający się być poza wyobraźnią, a Leon rozegrał cały sezon i brylował w kluczowej jego części. Zawodnicy Bogdanki z kolei na każdym kroku podkreślali euforia z tego, iż mogą grać obok tak świetnego siatkarza. Spodziewać się można, iż podobnie będzie teraz z De Cecco i jego nowymi klubowymi kolegami.
- Ze swoim wielkim doświadczeniem jest kolejnym ważnym ogniwem w naszym zespole. Wierzę, iż połączenie Luciano i Milada Ebadipura z Jakubem Nowakiem, Sebastianem Adamczykiem, Danielem Popielą, Patrikiem Indrą czy innym zawodnikami zadziała na plus. Mam nadzieję, iż ci gracze - a w szczególności ci młodzi - dużo skorzystają na przebywaniu przy takich osobowościach - zaznacza Żygadło.


Siatkarze nie mogli uwierzyć, iż będą z De Cecco w drużynie. "Podobne sytuacje kończyły się dramatem"
Opowiada też anegdotę dotyczącą reakcji graczy Norwida na wieść o pozyskaniu Argentyńczyka. Gdy już wszystko było dopięte, to napisał na grupie do kilku zawodników, iż co prawda do drużyny nie dołączy jednak Tizi-Oualou, ale pozyskano już innego rozgrywającego.
- Dodałem żartobliwie, iż to na pewno nie będę ja (w minionym sezonie Żygadło awaryjnie wznowił chwilowo karierę zawodniczą - red.). Milad zapytał, o kogo chodzi. Odpowiedziałem: "Luciano". Milad chwilę się zastanowił i dopytał: "Luciano skąd?". Odrzekłem: "Z Argentyny". Wtedy pojawiło się kolejne pytanie: "Czy my go znamy?". Miladowi trudno było sobie wyobrazić, iż naprawdę możemy pozyskać Luciano De Cecco. W pierwszej chwili myślał, iż chodzi o jakiegoś młodego, nieznanego zawodnika. W końcu napisałem do niego: "Luciano De Cecco z Argentyny. Znasz go?". Wtedy już wybuchnął śmiechem i zrozumiał, iż faktycznie mówimy o tym słynnym Luciano - wspomina z rozbawieniem prezes Norwida.


Początkowo jednak nie było mu do śmiechu. Zaznacza, iż cała ta historia pokazuje, jak trudne bywają realia na rynku transferowym.
- Wielu prezesów klubów – w tym ja – uważa, iż odejście zawodnika po podpisaniu kontraktu powinno być możliwe tylko za porozumieniem stron. Zapewniano nas, iż od tego roku federacje CEV i FIVB nie będą wydawać certyfikatów zawodnikom, którzy jednostronnie zrywają umowy bez zgody klubu, ale cieszę się, iż nie musieliśmy sprawdzać, czy te przepisy już obowiązują. Funkcjonowanie takich regulacji jest kluczowe, bo podobne sytuacje w przeszłości kończyły się dramatem dla klubów. Brak ochrony powodował, iż zostawały bez szans na znalezienie zastępstwa. Dobrze by było, gdyby w środowisku prezesów panowała w tym zakresie solidarność. Wyciąganie zawodników jeden drugiemu uruchamia lawinę kolejnych podbierań, a to osłabia całą ligę - tłumaczy działacz.
On sam przy okazji tej sprawy zaliczył bolesne deja vu, bo rok temu pozyskano Igora Kolakovicia, ale ostatecznie znany trener postanowił skorzystać z innej, korzystniejszej finansowo oferty. Norwid gorączkowo poszukiwał więc zastępcy. Drużyna z Brazylijczykiem Cezarem Douglasem Silvą na ławce była rewelacją pierwszej części sezonu.
- Tak, przeszło mi teraz przez myśl: "Dlaczego znowu nas to spotyka?". Trener jest oczywiście niezwykle istotną postacią, ale w tym przypadku – ze względu na moment i pozycję zawodnika – zastąpienie rozgrywającego w tak newralgicznym momencie było ogromnym wyzwaniem. Mam jednak nadzieję, iż tak jak udało się z Cezarem, pod którego wodzą zespół prezentował się bardzo dobrze, tak samo uda się teraz z Luciano - dodaje na zakończenie Żygadło.
Idź do oryginalnego materiału