Mikel Arteta jest debeściak. I jego mafia też!

10 godzin temu

Arsenal stracił pierwszą bramkę w tej edycji Ligi Mistrzów, ale to Bayern Monachium przegrał swój pierwszy mecz w sezonie. W pojedynku Mikela Artety z Vincentem Kompanym górą ten pierwszy – i sprowadzenie jego zwycięstwa jedynie do triumfu doskonałej defensywy nad bawarską ofensywą byłoby krzywdzące. Arsenal był dziś skuteczniejszy, konkretniejszy i lepiej zorganizowany. Kanonierzy zasłużenie wygrali 3:1.

Najlepsza defensywa kontra najlepsza ofensywa. Czyli Arsenal, który przed tym spotkaniem nie stracił w Champions League ani jednego gola, a w osiemnastu spotkaniach we wszystkich rozgrywkach – tylko sześć. Oraz Bayern, który przed tą kolejką strzelił ich najwięcej – w samej LM czternaście, a we wszystkich rozgrywkach – 62.

Starcie pierwszego z drugim zespołem w tabeli Ligi Mistrzów – i to już po wtorkowych starciach.

A wreszcie pojedynek dwóch piekielnie zdolnych uczniów Pepa Guardioli. Mikela Artety, byłego asystenta Katalończyka, który opuścił Manchester City, by samemu rzucić mu rękawicę i poprowadzić do wielkości swój były klub. I Vincenta Kompany’ego, który pod okiem Guardioli grał jako piłkarz – i którego ten osobiście polecał do Bayernu Monachium.

Powody, by włączyć w środę wieczorem Arsenal – Bayern, tylko się mnożyły.

Arsenal – Bayern. Taktyczna batalia Artety i Kompany’ego

I jeżeli ktoś był ciekaw, jak na próbę futbolu totalnego w wykonaniu Bayernu zareaguje zespół Artety – to dość gwałtownie dostał pierwszą odpowiedź. Już w 2. minucie Harry Kane wykonał klasyczny manewr, czyli zejście w rozegraniu aż do własnej szesnastki, a William Saliba podążył za nim niczym cień. Daleko bita piłka przeleciała wysoko nad głową Lennarta Karla, a Kanonierzy dostali sygnał – ten pomysł może zadziałać.

I nie było tak, iż Saliba bez ustanku krył indywidualnie Kane’a na całym boisku – kiedy mógł przekazywał go choćby Zubimendiemu, to Francuz faktycznie nie spuszczał Anglika z oczu. I regularnie psuł mu krew, podążając jego śladami jak pies tropiciel. Do tego był w swoich działaniach skuteczny – jak wtedy, gdy jego przechwyt w 9. minucie napędził akcję Kanonierów. Czy wtedy, gdy już przy stanie 1:0 to od jego odbioru zaczęła się akcja, po której w dobrej sytuacji znalazł się Eze.

Zresztą Arsenal w kreacji odpowiadał podobnym zachowaniem Mikela Merino. Ten u Artety często pełni funkcję najbardziej wysuniętego zawodnika, choć sam nie jest przecież napastnikiem – ba, w futbolu na najwyższym poziomie debiutował jako… środkowy obrońca, ustawiany tak przez Thomasa Tuchela w Borussii Dortmund (a wcześniej do seniorskiej piłki wprowadzał go – na środku pomocy – Jan Urban).

I to właśnie Merino, schodząc niżej, wyciągał stoperów Bayernu, a efekt tego zobaczyliśmy w pierwszych minutach – gdy sam na sam z Neuerem wyszedł Leandro Trossard. Minimalnie spudłował, w dodatku sędzia podniósł chorągiewkę, ale ten schemat powtarzał się później kilkukrotnie.

Bayern zresztą luźne przywiązanie do nominalnych pozycji traktował też w obronie. Gdy stoperzy wychodzili wyżej, ich miejsce zajmowali inni zawodnicy, a w zespole Kompany’ego najważniejsze było, by struktura została zachowana – nieważne, kto akurat zajmuje jakie miejsce na boisku. Ważne, by zajmował odpowiednie.

I tak, zdarzyło się na przykład, iż czteroosobową linię obrony w tym meczu tworzyli: skrzydłowy (Olise) – lewy obrońca (Laimer) – środkowy pomocnik (Kimmich) – skrzydłowy (Gnabry).

Stałe fragmenty Arsenalu i Blitzkrieg Bayernu

Ale my tu gadu-gadu o taktyce, a gole padały zupełnie inaczej. To znaczy – też były wypracowane, ale w trochę inny sposób. Bo nic z tego, iż jeszcze przed meczem Vincent Kompany mówił:

– jeżeli chodzi o stałe fragmenty gry, to prawie żadna drużyna nie jest lepiej zorganizowana niż Arsenal.

Kibice Kanonierów w 22. minucie i tak mogli zaśpiewać: „Set pieces again, ole, ole!”. Wzdłuż linii bramkowej przebiegł Jurrien Timber, stanął przed nosem Maneula Neuera i gdy do niemieckiego golkipera nadlatywała głęboko dośrodkowana piłka, bezczelnie sprzątnął mu ją sprzed rękawicy. Arsenal wyszedł na prowadzenie.

Gospodarze utrzymali je przez dziesięć minut. Ale jeszcze kilka sekund przed stratą gola mogli być pewni, iż nic im nie zagraża. Joshua Kimmich stał z piłką na własnej połowie, Harry Kane był wyłączony z gry, nikt za bardzo nie kwapił się do rozegrania.

Wtedy ruch zrobił Serge Gnabry, Kimmich posłał kilkudziesięciometrowe podanie, skrzydłowy bez przyjęcia zgrał piłkę do środka, a tam już nadbiegał 17-letni Lennart Karl. Bach, bach i piłka w bramce. Blitzkireg.

Z szatni wrócił tylko Arsenal

Gorsza wiadomość dla Bayernu – to fakt, iż akcja bramkowa była adekwatnie ostatnią groźną sytuacją w ich wykonaniu. Im dłużej trwało spotkanie, tym wyraźniej zarysowywała się przewaga Arsenalu. Kanonierzy byli konkretniejsi, skuteczniejsi, świetnie zorganizowani.

Początkowo Bayern ratował jeszcze Neuer – najpierw broniąc strzał Mosquery z najbliższej odległości (znów po stałym fragmencie), a później zatrzymując Rice’a w sytuacji sam na sam (po fantastycznym solowym rajdzie). Niemiecki bramkarz skapitulował jednak w 69. minucie.

Wówczas rękę Arsenalowi podał Dayot Upamecano. Francuski obrońca był dziś gorszą wersją samego siebie – tą nerwową, elektryczną, popełniającą błędy. I właśnie wtedy w prostej sytuacji zamiast do Josipa Stanisicia, podał do Rice’a. Sześć sekund później piłka, po podaniu Calafioriego i strzale Madueke, leżała już w bramce monachijczyków.

Bayern chciał ruszyć do przodu, ale błyskawicznie zapłacił za to stratą kolejnego gola. Arsenal ustawił się nisko, we własnym polu karnym futbolówkę przejął Martinelli, wymienił podanie z kolegą i gnał na połowę bramkarza, zostawiając za sobą Kimmicha. A iż na wycieczkę wybrał się Neuer – Martinelli minął go tuż za linią środkową i w dalszą drogę wybrał się już niepokojony przez nikogo. Na 3:1 strzelał do pustej bramki.

FC Arsenal – Bayern Monachium 3:1 (1:1)

  • 1:0 – Timber 22’
  • 1:1 – Karl 32’
  • 2:1 – Madueke 69’
  • 3:1 – Martinelli 76’

CZYTAJ WIĘCEJ NA WESZŁO:

  • Arne Slot o kryzysie Liverpoolu: „To nieoczekiwane i absurdalne”
  • Guardiola przyznał się do błędu. „To było za dużo”
  • Rekordowa posucha Lewandowskiego w Lidze Mistrzów

fot. NewsPix.pl

Idź do oryginalnego materiału