W sobotę w finale Australian Open kobiet na kort centralny wyszły Aryna Sabalenka (1. WTA) oraz Madison Keys (14.). Faworytką tego spotkania była Białorusinka z racji pozycji w rankingu, roli obrończyni tytułu i bezpośredniego bilansu z Amerykanką (4-1).
REKLAMA
Zobacz wideo Niesamowite, co Iga Świątek zrobiła w Australian Open. "To już widać" [To jest Sport.pl]
29-letnia Keys to czołowa zawodniczka, ale mało kto stawiał, iż może zajść aż do finału. Po drodze w Melbourne pokonała m.in. Igę Świątek, Jelenę Rybakinę oraz Danielle Collins. Złapała fantastyczną formę na początku roku, bo kilkanaście dni temu wygrała także turniej WTA 500 w Adelajdzie.
Wszyscy zadawali sobie pytanie, czy Amerykanka jest w stanie przeciwstawiać się faworyzowanej Białorusince? Czy wytrzyma presję wielkoszlemowego występu, o którym tenisiści mówią często, iż stanowi wyjątkowo wielkie wyzwanie? Wszak Keys grała już raz w takim spotkaniu - osiem lat temu przegrywając w Nowym Jorku ze Sloane Stephens. Jednak to Sabalenka w ostatnim czasie była bardziej przyzwyczajona do walki o najważniejsze tytuły.
Keys rewelacyjnie zaczęła
Keys zaczęła spotkanie z Sabalenką w sposób najlepszy z możliwych. Od razu przełamała rywalkę, grała niezwykle agresywnie, przejmowała inicjatywę. Nie było po niej widać tremy ani nerwów. - Świetny początek Madison. Jakby w ogóle nie czuła, jaka jest stawka meczu - mówiła komentatorka Eurosportu Justyna Kostyra.
Po kilkudziesięciu minutach Amerykanka prowadziła już 5:1! Świetnie podawała, a w gemach serwisowych Sabalenki grała równie gwałtownie i precyzyjnie. Jak choćby w trzecim gemie przy podaniu rywalki, gdy posłała taki forhend, iż Białorusinka choćby się nie ruszyła do piłki. Zrobiła tylko wielkie oczy ze zdziwienia.
Rzadko się zdarza, by Sabalenka rywalizowała z zawodniczką, która uderza wcale nie lżej niż ona. Madison Keys nie tylko biła niezwykle mocno i płasko, ale jeszcze większość jej uderzeń trafiała w kort. Momentami prezentowała się choćby lepiej niż w półfinale z Igą Świątek.
Czytaj także: Nagle wszystkie oczy na trenera Sabalenki
Liderka rankingu nie kryła zaskoczenia, z jaką intensywnością i mocą uderzeń musi zmierzyć się w wielkoszlemowym finale. Niekiedy musiała choćby kucnąć, by zdążyć do zagrania rywalki - trochę w stylu Agnieszki Radwańskiej rywalizującej przed laty czy to Sereną Williams, czy z Marią Szarapową.
Wynik nie mógł być inny, skoro Sabalenka nie serwowała najlepiej, a przeciwniczka na returnie robiła, co chciała. Rzadko kiedy ogląda się widok tak bezradnej białoruskiej tenisistki przy własnym podaniu. W pierwszej partii została aż trzy razy przełamana, na jej mocne serwisy Amerykanka odpowiadała skutecznie returnem. Presja generowała też podwójne błędy u faworytki, bo wiedziała, iż musi serwować ryzykownie, by nie nadziać się na kolejny mocny atak Keys.
W końcówce pojawiał się moment, gdy Sabalenka mogła poczuć, iż losy partii odwrócą się. Zaczęła gonić rywalkę, doszła do 3:5, obroniła jedną piłkę setową. choćby wtedy Amerykanka nie spanikowała. Wykorzystała resztki przewagi przełamania i zamknęła seta wynikiem 6:3.
Kibice liderki rankingu liczyli pewni, iż ta zareaguje jak z Paulą Badosą w półfinale AO. Wtedy też źle zaczęła, przegrywała 0:2 i 0:40. Podniosła jednak poziom, a Hiszpanka nie potrafiła za nią nadążyć. W pierwszym secie z Keys tenisistka z USA nie pozwalała rozpędzić się Białorusince.
Sabalenka odpowiada
Drugi set to odwrócenie ról. Madison Keys zaczęła popełniać więcej błędów - zwłaszcza na bekhendzie. To nie wzięło się jednak z przypadku, a z lepszej gry Aryny Sabalenki. Liderka rankingu podniosła poziom, a dodatkowo pokazała swoje inne oblicze, jakim zaskakuje rywalki od zeszłego sezonu.
Białorusinka przez lata opierała swoje akcje głównie na mocy uderzeń. Od kilku miesięcy urozmaiciła sposób rozgrywania akcji. To pokazała w drugim secie z Keys, gdy zaczęła częściej chodzić do siatki, posyłać więcej dropszotów, po których rywalka nie potrafiła zareagować. Do tego slajsy, zmieniające tempo wymian. Tak Sabalenka przejmowała kontrolę na korcie.
najważniejszy okazał się też szósty gem. Sabalenka odpierała ataki Keys, było 15:40 przy jej serwisie. Wtedy właśnie Białorusince pomogło podanie, które w pierwszej partii nie funkcjonowało dobrze. Obroniła się przed przełamaniem, a potem wygrała seta 6:2.
Co za końcówka!
Trzeci set to była pasjonująca walka, punkt za punkt. Amerykanka znów wróciła do gry, imponowała zwłaszcza przy swoim podaniu. Sabalenka także była skoncentrowana na swoim serwisie. Obie grały bardzo agresywnie, ale czuły, iż to decydujące fragmenty finału. Presja rosła. - Czuć te emocje w powietrzu - mówił komentator Dawid Olejniczak.
W tych warunkach lepiej poradziła sobie Madison Keys. Amerykanka zagrała w końcówce finału tak dobrze, jak z Igą Świątek w półfinale. Ryzykowała bardzo, ale trafiała i w pełni zasłużenie została nową mistrzynią wielkoszlemową! To jej pierwszy tytuł tej rangi w karierze. Piękna historia 29-letniej Amerykanki w Melbourne!