Martyna Młynarczyk: Biegi górskie się profesjonalizują, ale triathlon wyprzedza je o dekadę

5 miesięcy temu

Rozmawiamy z Martyną Młynarczyk z zespołu Hoka Garmin Team, która ma za sobą fenomenalny sezon w biegach górskich i w zawodach triathlonowych. Czego biegi górskie mogą nauczyć się od triathlonu? Jaki był najtrudniejszy, a jakie najbardziej satysfakcjonujący start w 2023 roku? Jakie ma plany na kolejny sezon? Czy nasi biegacze górscy dorównują poziomem międzynarodowej konkurencji? Tego dowiecie się z naszego wywiadu.

Kazik Żurek: Cześć Martyna. Chciałbym, abyśmy w pierwszej części rozmowy podsumowali Twój tegoroczny sezon. Śledząc Twoje dokonania zarówno na polu biegów górskich, jak i zawodów triathlonowych mam wrażenie, iż wygrywałaś prawie wszystko, co tylko się dało wygrać. Czy rok 2023 jest dla Ciebie szczególny w dotychczasowej karierze?

Martyna Młynarczyk: Dla mnie każdy rok jest inny. Ten był wyjątkowy, ale niekoniecznie bezpośrednio ze względu na wyniki. Był to natomiast pierwszy sezon biegowy, który przepracowałam bez przerw spowodowanych kontuzjami. Poczytuję to za sukces – mój i trenera Jacka Tyczyńskiego, zachowanie ciągłości wielu miesięcy treningów i startów. A osoby, które mnie obserwują, wiedzą, iż w przeszłości bywało z tym różnie. Ten rok, ze względu na moje dobre zdrowie, dał mi ogromną frajdę.

Oczywiście, nie jest to tylko kwestia jakiegoś szczęścia, czy nagłego złapania wybitnej odporności na kontuzje. Po prostu trenuję teraz mądrzej. Kiedyś, gdy zaczynałam biegać, miałam choćby 20 startów w sezonie, w tym choćby 3-4 piki z kluczowymi startami. Dziś staranniej dobieram wyzwania startowe i reaguję, kiedy pojawiają się kłopoty. Jestem elastyczna. Gdy tylko w tym roku pojawiły się problemy ze ścięgnami Achillesa, przerzuciłam obciążenia treningowe na rower. I startowałam dalej, ale w zawodach triathlonowych.

Do Twojego unikatowego doświadczenia – triathlonistki, biegaczki górskiej i tancerki, jeszcze wrócimy. Powiedz mi jednak w pierwszej kolejności, który z biegów górskich, a naliczyłem ich w tym roku łącznie pięć, dał Ci największą satysfakcję?

Największą euforia sprawiła mi „krynicka setka”, która była moim debiutem na dystansie 100 km. (zawody odbywały się w ramach organizowanych w Polsce Igrzysk Europejskich, a Martyna zwyciężyła z rekordowym czasem 10:28h – przyp. red.). Wiadomo, jak jest podczas debiutów. Nigdy nie wiadomo co cię czeka, jestem długo w sporcie, ale było to coś nowego. A tu udało się zwyciężyć.

Oczywiście, również podczas tego biegu nie obyło się bez problemów. Wcześniejsze treningi pokazywały, iż jest szansa na bardzo dobry wynik. I faktycznie, początek był świetny. Na początku leciało mi się super i wydawało, iż mam „dzień konia”. W drugiej połowie było już znacznie ciężej, energetycznie, siłowo, zaskoczyły mnie też błoto na trasie, bo wcześniej robiłam rekonesans i warunki były lepsze. No i standard – odpadające paznokcie. Cały urok ultra (śmiech). Pojawiła się ściana, którą musiałam przebić głową. I na ostatnie 15 km się pozbierałam. Pewnie można kalkulować, może trzeba było zacząć trochę wolniej, biec jako druga – ale to był przecież debiut na tym dystansie! W nim nie da się do końca niczego zaplanować, bo nie masz doświadczenia.

Ogromnie cieszy ta Krynica, tym bardziej iż bieg towarzyszył Igrzyskom, był orzełek na piersi, był złoty medal, a na starcie pojawiła się przecież śmietanka biegaczy, nie tylko z Polski.

Wcześniej w tym roku na Twojej szyi zawisł już złoty medal – Mistrzostw Polski w Długodystansowym Biegu Górskim, w ramach Pieniny Ultra-Trail w Szczawnicy.

Szczawnica w kwietniu byłą dla mnie wielką niewiadomą. W zeszłym roku zaczęłam współpracę z trenerem triathlonu – Jackiem Tyczyńskim i tak naprawdę od października 2022, czyli wtedy od pół roku, nie startowałam w górskich zawodach, mało trenowałam w terenie. Teoretycznie wszystkie indeksy, parametry pokazywały, iż jestem w bardzo dobrej formie, ale wiadomo – zawody, to zawody. Weryfikują wszystko. Na szczęście ten bieg ułożył się bardzo dobrze, myślę, iż pomógł fakt, iż Wielka Prehyba, bo tak nazywa się bieg medalowy, jest prosta technicznie prosta, a w tym roku dodatkowo było tam mało błota. Biegłam na dużym luzie, aż do samego końca. I udało się zwyciężyć. Do Prehyby mam ogromny sentyment, bo właśnie tutaj zaczęła się moja przygoda z biegami górskimi w 2015 roku. Atmosfera biegów w Szczawnicy jest też niezwykła, dorównuje zawodom z cyklu UTMB na świecie. Oprawa, doping kibiców, to naprawdę jest świetnie zorganizowane. Tutaj można poczuć się jak w Chamonix podczas zawodów UTMB, czy na biegach z cyklu Golden Trail World Series (GTWS).

Zwycięstwem zakończyła się też Twoja rywalizacja w krótkim biegu w ramach organizowanego przez Marcina Rzeszótko Tatra Sky Marathon. Tatra Trail, bo tak się nazywa ten 15-kilometrowy dystans, w tym roku był wyjątkowo błotnisty i przypominał bardziej zawody z cyklu OCR, niż typowe tatrzańskie bieganie.

Na mecie padłam na ziemię i długo nie mogłam złapać tchu. To niesamowite, jak ostre tempo narzuciły od samego początku moje rywalki, a przecież, tak jak powiedziałeś, trzeba było ciężko pracować w tych grząskich warunkach. Zwykle jak w Tatrach pada, to po prostu biega się po śliskich kamieniach. A tu było taplanie w błocie. Cały czas walczyłyśmy o to pierwsze miejsce i dopiero na ostatnich 400 metrach udało mi się urwać dziewczynom. Nie pamiętam biegu w Polsce, w którym tak intensywnie pracowałabym od początku do końca.

To były 3 tygodnie po tamtej krynickiej setce, gdzie miałam 2 tygodnie roztrenowania, a zarazem wiedziałam, iż za chwilę mam zawody Ironman na pełbym dystansie. Byłam więc nie do końca przygotowana akurat pod takie krótkie bieganie. Liczyłam, iż się uda. No i… poszło!

W tym roku zaliczyłaś tak naprawdę jeden nieudany start. Mowa tu o międzynarodowej stawce, czyli Mistrzostwach Świata w Austrii, gdzie rywalizowałaś na dystansie Short Trail, czyli 45 km, z 3131 m przewyższeń.

Mogłabym powiedzieć, iż o tym biegu trzeba jak najszybciej zapomnieć, ale nie powiem. Bo jednak Mistrzostwa Świata to zawsze ogromne doświadczenie i trzeba je doceniać. jeżeli chodzi o kulisy biegu, to od początku czułam się na nim źle. Od 10. kilometra praktycznie szłam. A następnie popsuła się pogoda i organizatorzy zamknęli trasę. Nie doszłam więc do końca. To była więc dyskwalifikacja, ale nie typowy DNF, czyli zejście z trasy, ale nie zmieszczenie się w limicie czasu. Cóż, takie starty też wiele uczą.

Na ogromny plus tegorocznych mistrzostw trzeba zapisać atmosferę, świetną współpracę z trenerem Andrzejem Orłowskim, który towarzyszył zawodnikom. Mieszkaliśmy wszyscy razem i wspólnie sobie kibicowaliśmy. Zgadzam się z opiniami, iż w tegorocznych MŚ jak nigdy wcześniej stanowiliśmy drużynę. Oby było jeszcze lepiej w roku 2025, gdy odbędą się kolejne mistrzostwa! Patrząc na rywalki, na przykład takie Hiszpanki, które w tym roku były w top10 w dystansach ultra na świecie, a mają po 45 lat, to jeszcze sporo czasu kariery przede mną (śmiech).

Takie zawody na pewno dają Ci obraz tego jak na tle międzynarodowym prezentują się nasi zawodnicy. Wiemy, iż biegi górskie na świecie się gwałtownie profesjonalizują. Czy świat nam odjeżdża, a może wręcz przeciwnie – polscy biegacze górscy dotrzymują mu kroku?

Poziom biegów w Polsce również rośnie. Żeby daleko nie szukać – Bartek Przedwojewski, Andrzej Witek, Kasia Solińska, Kasia Wilk, to zawodnicy, którzy mieszczą się w top10 w swoich kategoriach na świecie. Co więcej, są też młodsi biegacze, którzy na razie startują w krótszych biegach trailowych, a za chwilę mogą „wystrzelić” w ultra. A już teraz reprezentują poziom międzynarodowy. Chociażby świetny Dominik Tabor, który był z nami na Mistrzostwach Świata.

Cieszę się, iż do trailu przychodzą w tej chwili ludzie z różnych dyscyplin i przynoszą nam wszystko, co najlepsze. Dlaczego tak ściągamy najlepszych sportowców? Bo to jest fantastyczna, ciekawa, pełna ogromnego potencjału dyscyplina. No i właśnie teraz rozwój przyśpiesza. Porównuję biegi górskie do triathlonu, który również jest w miarę nowym sportem, ale jest przynajmniej dekadę do przodu.

Właśnie, ty od roku jesteś nie tylko biegaczką, ale także triathlonistką. I to z ogromnymi sukcesami. W tym roku wygrałaś Mistrzostwa Polski na pełnym dystansie w Malborku z fantastycznym czasem 9h39’, a chwilę potem zwyciężyłaś w zawodach ½ dystansu Ironman we Włoszech. Jesteś więc najlepszą osobą, do tego, by zapytać – czego biegi górskie mogą się uczyć od triathlonu?

Zanim odpowiem na to pytanie, nawiążę do tej elastyczności, o której rozmawialiśmy wcześniej. O ile do Mistrzostw Polski Ironman solidnie się przygotowywałam, to start w 70.3 Ironman Italy był już kompletnie spontaniczną decyzją, podjętą na tydzień przed zawodami. Po Malborku pojawił się lekki kryzys motywacyjny do treningu pod kolejne starty, więc potrzebowałam czegoś, co mi ten powrót trochę uatrakcyjni. We Włoszech startował mój mąż, Marcin Młynarczyk, miałam go supportować. Ale okazało się, iż pozostało kilka wolnych pakietów… więc stwierdziłam, iż też się pościgam (śmiech). Szczerze, to nie spodziewałam się, iż mi się uda zdobyć pierwsze miejsce wśród kobiet, 33. na ponad 2000 startujących. Ten spontan zakończył się więc bardzo udanie.

Wracając do zestawienia triathlonu i biegów górskich, myślę, iż „górale” mogą uczyć się od triathlonistów kompleksowego planowania sezonu, czy całej kariery zawodnika. W trailu, gdy zaczynamy biegać, to po roku treningów chcemy od razu wejść na ultra, biegać dużo, startować jak najwięcej. Tymczasem w triathlonie jest ustalona pewna hierarchia, zawodnicy zwykle przechodzą przez etapy, najpierw ćwiczą do „ćwiartki”, potem połówki, na koniec każdy chciałby spróbować pełnego dystansu Ironman.

Trenerzy i zawodnicy biegów górskich także się tego podejścia uczą. Jak do biegów górskich trafia, przykładowo, 22-letnia zawodniczka, to trener nie puści jej od razu na 60 km, najpierw rozwinie jej zdolności szybkościowe, aby potem przejść do dłuższych biegów. Gdy ja trafiałam do tej dyscypliny 9 lat temu, było tu dużo więcej „wolnej amerykanki”, to był mało świadomie bieganie. Było mniej literatury, doświadczeń zawodniczych i trenerskich, mniej wiedzy.

Innym przykładem wzorców, jakie płyną do biegaczy górskich od triathlonistów, jest podejście do żywienia i regeneracji. Kiedyś biegaczom górskim zdarzało się chwalić, kto zjadł mniej na trasie i jaki to dało efekt. Dziś opracowywane są profesjonalne protokoły żywienia i odpoczynku, w oparciu o rzetelne badania. To podobnie jak w triathlonie, który jest trochę jak dopasowywanie puzzli. Jakie masz parametry fizyczne, a jakie mentalne? Jakie dystanse przed Tobą? Jak wiele chcesz zrobić zawodów w sezonie? Do tego dostosowujemy Twój tryb życia, żywienia, regeneracji. Wszystko ma znaczenie, a sam trening jest tylko jedną z wielu, wielu składowych prowadzących do sukcesu.

Czy zdradzisz nam, które sukcesy dają Ci więcej emocji, zwycięstwa w zawodach triathlonowych, czy tych górskich?

Zależy, o jakie emocje pytasz – na mecie, to jest to samo uczucie – „Jak dobrze, iż to już za mną!” (śmiech). Biegi górskie są moim konikiem, będę zawsze w pierwszej kolejności tym się cieszyć. Triathlon pojawił się trochę przy okazji, jako reakcja na moje kontuzje. Co więcej, musimy powiedzieć otwartym tekstem, iż w triathlonie rywalizuję w kategoriach z amatorami, natomiast w biegach górskich jestem w 100% profesjonalistką i konkuruję z osobami, które zajmują się tym zawodowo. Krótko mówiąc, triathlon jest fajny, ale biegi górskie są fajniejsze.

Rozmawiając o Twojej wszechstronności, nie sposób nie poruszyć wątku Twojej innej pasji – baletu. Co doświadczenie taneczne może wnieść do treningu biegowego?

Od prawie 10 lat pracuję jako nauczycielka tańca klasycznego. Do zawodu trafiłam z ogromnej pasji do tańca, która towarzyszy mi od najmłodszych lat, ukończyłam też studia na kierunku „Taniec i choreografia”. Uważam, iż każdy sport uprawiany „za dzieciaka” daje w późniejszym wieku duży handicap. W mojej przypadku balet zapewnił mi zdolności koordynacyjne, mam bardzo dobrą motorykę. Gdy weszłam w biegi górskie, okazało się od razu, iż jestem bardzo dobra na zbiegach. Skakanie między kamieniami, manewrowanie ciałem szło mi zawsze bardzo łatwo.

Na pewno nauka baletu nauczyła mnie również nieustępliwości i pewnej odporności. Również na ból. Teraz zmieniło się podejście do edukacji najmłodszych w tej dziedzinie, ale kiedyś nie było przebacz. Pamiętam rozciąganie do szpagatów, podczas których z koleżankami wkładałyśmy sobie patyczki w zęby, żeby nie krzyczeć z bólu. Dziś to śmieszy, ale wtedy na pewno kształtowało to charakter.

Martyna, zdradź nam, jakie masz plany na przyszły rok?

Sezon 2023 zaczynam trochę niepodobnie do mnie, bo startem w ulicznym maratonie w Sewilli w lutym. To właśnie tam Andrzej Witek w tym roku pobił swoje upragnione 140 minut (Po 12 latach Witek zakończył swój projekt „140 minut”, podczas którego na blogu opisywał metody złamania wyniku 2:20 w maratonie – przyp.red). Razem z trenerem idziemy trochę właśnie systemem Witka – czyli szybkie i krótsze bieganie zimą, a potem wydłużanie dystansów i zwiększanie objętości już w górach. W czerwcu podczas zawodów Mozart w Austrii będę starała się o zdobycie kwalifikacji na CCC, czyli 100-kilometrowy bieg z cyklu UTMB. Po drodze pewnie jeszcze Mistrzostwa Polski w Szczawnicy, a jeżeli zdrowie dopisze, to „setka” w Krynicy. Sezon chciałabym zamknąć triathlonem w Portugalii.

To oczywiście plany, ale zobaczymy, co podyktuje nam życie. Startem A jest CCC, natomiast to zdrowie jest najważniejsze. W tym roku planowałam przecież jeden 100-kilometrowy bieg w Szwecji z cyklu UTMB, ale ze względu na infekcje w końcu nie wzięłam w nim udziału. Podobnie w kolejnym sezonie – będziemy z trenerem na bieżąco reagować na zmieniające się okoliczności.

Dziękuję za rozmowę, życzę Ci sukcesów w 2024 i dużo, dużo zdrowia.

Idź do oryginalnego materiału