Marek Papszun nie wytrzymał. To naprawdę zaboli. "W Polsce nie rozumieją"

3 dni temu
Zdjęcie: Fot. Grzegorz Skowronek / Agencja Wyborcza.pl


Marek Papszun po roku przerwy wraca do Rakowa Częstochowa. Przez wiele miesięcy w mediach pojawiały się przeróżne pogłoski na temat tego, gdzie ostatecznie trafi. Girondins Bordeaux, Dynamo Kijów, Schalke 04 Gelsenkirchen, Olympiakos Pireus czy reprezentacje Czech, Łotwy, a przede wszystkim Polski - to jedynie część drużyn, o których mogliśmy przeczytać. Teraz sam zainteresowany ujawnił, jak wyglądały negocjacje.
"Niestety, staliśmy się ligowym średniakiem. Nie ma sensu się oszukiwać, to nasz najpoważniejszy kryzys od 2016 roku" - napisał właściciel klubu Michał Świerczewski w lutym po odpadnięciu w ćwierćfinale Pucharu Polski z Piastem Gliwice (0:3). Tym samym wiadomo już było, iż sukcesor Marka Papszuna Dawid Szwarga nie podołał wyzwaniu, a podsumowaniem tego nieudanego okresu było siódme miejsce w ekstraklasie. Nowy trener wytrzymał zatem na stanowisku niespełna rok, a jego następcą został właśnie Papszun.
REKLAMA


Zobacz wideo Żelazny: Ronaldo pokazał, iż mężczyzna też może płakać. Ale czy to jest lider?


Papszun wyjaśnił, jak wyglądały negocjacje z innymi klubami. Pstryczek w stronę dziennikarzy
Przez ostatni rok 49-latek rozważał wiele propozycji. Wydaje się, iż najbardziej zdeterminowany był zostać selekcjonerem reprezentacji Polski, ale przegrał wówczas rywalizację z Michałem Probierzem. Poza tym spekulowano, iż przejmie m.in. Girondins Bordeaux, Dynamo Kijów, Schalke 04 Gelsenkirchen, Olympiakos Pireus, OFI Kreta, Maccabi Hajfa czy reprezentacje Czech, Łotwy oraz Kanady.
Ostatecznie zdecydował się podpisać dwuletni kontrakt z Rakowem, a teraz zdradził, dlaczego nie udało mu się wcześniej znaleźć nowego pracodawcy. - Było kilka takich opcji, gdy wydawało się, iż to dopniemy. Finalnie do tego nie doszło - w kilku przypadkach z mojej strony, w innych ze strony klubów. jeżeli chodzi o mnie, to sytuacje nie zawsze wpisywały się idealnie w moment, bo na przykład pewne decyzje już podjąłem - przekazał w rozmowie z Goal.pl.


Papszun potwierdził, iż niektóre nazwy klubów, które rzekomo prowadziły z nim negocjacje, były prawdziwe. Zaznaczył, iż dziennikarze zwykle nie mieli jednak do końca racji. - W Polsce nie rozumie się różnicy między zainteresowaniem, rozmowami, a ostatecznym transferem - rozpoczął - Droga pomiędzy tymi etapami często jest bardzo długa. Przykładowo: nazwisko trenera faktycznie pojawia się w klubie, tylko iż jest jednym z pięciu. Można być w orbicie zainteresowań, ale jest ogromna różnica, czy jesteś na pozycji numer jeden, dwa, czy pięć. Na którym byłem, tego nikt nie wie, choćby ja, a co dopiero opinia publiczna - przyznał.


Papszun powiedział wprost o kibicach. "Odbieram to jako brak szacunku"
Szkoleniowiec nie ukrywa, iż czuł rozczarowanie, gdy fani dyskredytowali jego umiejętności. - Dziennikarz dostaje informację, iż jest zainteresowanie, to pisze, a później pojawiają się ironiczne komentarze ludzi, którzy nie mają o tym pojęcia, iż faktycznie jestem łączony z wieloma klubami. Odbieram to jako brak szacunku do tego, iż polski trener budzi zainteresowanie, zamiast się z tego cieszyć, bo przecież nie mamy szkoleniowców za granicą - wyjaśnił.


- Ludzie, zamiast odczuwać jakąś satysfakcję, iż coś się zmienia, podważają zainteresowanie, które wreszcie istnieje. A kluby, z którymi rozmawiałem, były naprawdę duże, tylko iż nie jest łatwo polskiemu trenerowi się przebić. Telefon nie dzwoni codziennie, a jak już zadzwoni, to trzeba się naprawdę świetnie zaprezentować w rozmowach. Czasami to dwa-trzy spotkania i dopiero po nich zapada decyzja, czy przechodzimy do konkretów - podsumował.
Idź do oryginalnego materiału