Równo rok temu Legia Warszawa żegnała się z Ligą Konferencji na starcie fazy pucharowej po porażce 2:6 w dwumeczu z Molde FK. Los gwałtownie dał "Wojskowym" okazje do rewanżu. Tym razem na etapie 1/8 finału, albowiem podopieczni Goncalo Feio zajęli siódme miejsce w fazie ligowej. Z kolei Norwegowie prezentowało się znacznie gorzej. Jesienią zajęli 23. miejsce, przez co musieli przebijać się w play-offach. Dopiero po serii rzutów karnych wyeliminowali irlandzkie Shamrock Rovers.
REKLAMA
Zobacz wideo Kosecki o Kapustce jako kapitanie Legii Warszawa: Był na zakręcie, ale odżył i jest najlepszy
- W Molde już gorzej być nie może, drużyna wciąż szuka formy i nowej tożsamości - mówił nam Paweł Tanona, ekspert ligi norweskiej, autor bloga "Futbol po skandynawsku". Molde w fazie ligowej przegrało m.in. 0:3 z Jagiellonią, więc Legia mogła z optymizmem patrzeć na ten dwumecz, choć w pierwszym meczu rozgrywanym na sztucznej murawie w Norwegii brakowało będącego ostatnio w świetnej formie Ryoyi Morishity, który pauzował za nadmiar żółtych kartek. Goncalo Feio niespodziewanie postawił na Claude Goncalvesa w środku pola.
Deja vu Legii. To znowu się stało
Portugalczyk już w piątej minucie zanotował faul, który sprokurował groźny rzut wolny, po którym Molde mogło wyjść na prowadzenie. Na szczęście sytuacyjny strzał został zablokowany przez Wszołka plecami. Niestety w 11. minucie gospodarze dopięli swego. Łatwo skonstruowali akcję z lewej strony, wpadli w pole karne, a strzał oddał Eriksen. Poradził sobie z nim Kovacević, ale dobił piłkę wprost pod nogi Hestada. Skrzydłowy Molde dopełnił formalności.
Mogło być gorzej? A i owszem. W 17. minucie kibice Legii mogli tylko załamać ręce, gdy fatalny błąd popełnił 19-letni Jan Ziółkowski. Stoper fatalnie, za krótko zagrał w kierunku swojego bramkarza, z czego skrzętnie skorzystał Eriksen. Drugi ze skrzydłowych Molde ze spokojem pokonał głową Kovacevicia.
Podopieczni Goncalo Feio zostali zmuszeni do gry w ataku pozycyjnym, co nie wychodziło im najlepiej. Poważniejsze zagrożenie wciąż stwarzało Molde, wychodząc do szybkich kontr. Legioniści mogli przeżywać deja vu, albowiem równo rok temu w pierwszym meczu w Norwegii po niespełna półgodzinie gry przegrywali już 0:3... Tym razem rywale do strzelenia trzech goli potrzebowali nieco więcej czasu. Dokonali tego dopiero w 43. minucie. Molde dokonało tego z wielką łatwością. Dwa podania przez środek i w pole karne wyprowadzony na dogodną pozycję został Gulbrandsen. Ze spokojem pokonał Kovacevicia.
Mimo wyniku 0:3 Goncalo Feio nie zdecydował się w przerwie na żadną zmianę. Początkowo zmiany nie było też w grze jego drużyny. Bliżej kolejnych goli wciąż było Molde, a Jan Ziółkowski kilkukrotnie ratował Legię, wybijając piłkę sprzed bramki.
Po godzinie gry doszło jednak do nieoczekiwanego zwrotu akcji. Słabo grająca Legia złapała Molde za gardło. Najpierw do pustej bramki po podaniu Goncalvesa trafił Chodyna, a trzy minuty później rezerwowy Luquinhas skutecznie zamknął akcję, wykorzystując zagranie wzdłuż bramki Wszołka. Legia nagle, w kilka minut, doprowadziła do stanu 2:3, czym wróciła do gry o awans do ćwierćfinału. Znów przypomniał się zeszłoroczny mecz w Norwegii, w którym przebieg wydarzeń był identyczny.
W ostatnim kwadransie podbudowaniu Legioniści szukali wyrównania. Blisko był m.in. Kapuadi, który głową uderzał po dośrodkowaniu Wszołka. Mimo gorącego doliczonego czasu gry, spędzonego w polu karnym Norwegów, zespołowi z Warszawy brakowało dokładności do pełni szczęścia, czym byłoby doprowadzenie do remisu.
Legia wraca do Warszawy z porażką 2:3, ale druga połowa i dwa strzelone gole dają nadzieję w rewanżu na wywalczenie awansu do ćwierćfinału Ligi Konferencji. Rewanż w stolicy za tydzień w czwartek.