W plebiscycie Sport.pl wybieramy Moment Roku 2024 w polskim sporcie. Głosowanie na jedno z dziesięciu nominowanych przez nas wydarzeń - m.in. na omawiane w tej rozmowie zwycięstwo siatkarzy z USA w półfinale igrzysk w Paryżu - w sondażu pod tym tekstem. Ogłoszenie wyników - 31 grudnia.
REKLAMA
Zobacz wideo "To zostanie zapamiętane na wieki!" Ruciak o historycznym sukcesie siatkarzy
Łukasz Jachimiak: Panowie, ile razy obejrzeliście półfinałowy thriller Polska – USA?
Tomasz Swędrowski: W całości wcale, ale w dużych fragmentach sobie ten mecz odtwarzałem i przyznam się, iż jak oglądam, to ciarki mnie za każdym razem przechodzą. Tam się niczego nie da racjonalnie wytłumaczyć!
Wojciech Drzyzga: A ja tego meczu nie oglądałem, bo generalnie mam kłopot z oglądaniem meczów, które przeżyłem. Nie zajmuję się analizą taktyczną, uzbrajaniem tego w cyfry, więc nie muszę. Lubię przeżywać mecz na żywo, lubię na ostro i to mi wystarczy. Oczywiście jak mi się trafi obejrzeć jakiś fragment, to się trafi, ale w całości nie obejrzałem nigdy żadnego z tych wielkich meczów, które robiłem.
Ja ten mecz obejrzałem, bo chciałem go przeżyć jeszcze raz na spokojnie i chciałem zobaczyć to, co musiało mi umknąć, gdy siedziałem na trybunie prasowej i od razu spisywałem swoje spostrzeżenia dla czytelników Sport.pl. Oglądając miałem myśl, iż w pewnym momencie nasi siatkarze zmienili się w komiksowych superbohaterów tak przecież kultowych w amerykańskiej popkulturze. Zapamiętałem mimikę i gesty zwłaszcza Jakuba Kochanowskiego, Wilfredo Leona i oczywiście Tomasza Fornala. Na zawsze zapamiętam też pomeczową wypowiedź Bartosza Kurka – iż on i koledzy po prostu w pewnym momencie postanowili, iż tego meczu nie przegrają. I żeby się nigdy nie poddawać.
Tomasz Swędrowski: - Tak, to było poruszające. Ja też bardzo zwracam uwagę na Grzegorza Łomacza. Dał świetną zmianę kontuzjowanemu Marcinowi Januszowi, a na koniec piękna była jego reakcja, gdy po ostatniej piłce bardzo się rozpłakał. Kibice często go hejtowali, wiele było opinii, iż powinien być w kadrze ktoś młodszy, bardziej perspektywiczny. Jego w tamtym momencie całkowicie puściło. Bo to były niezasłużone opinie – pokazał to w tak ważnym meczu. Polecam każdemu, żeby liznął sportu, wtedy lepiej go zrozumie i nie będzie tak łatwo oceniał. Zza klawiatury to się robi bardzo łatwo. Ale okej, do tego trzeba się przyzwyczaić, taki jest świat. A co do kluczowego momentu tamtego meczu, to nie da się go wskazać, bo to jest coś niezmierzalnego. Nagle dostajesz impuls, a może dać go jakaś nieoczywista sytuacja. W siatkówce jest tak, iż jedna akcja, jedna obrona, jedna kontra, jedna dłuższa wymiana, którą się wygra po serii złych akcji, gdy nic nie idzie, potrafi odmienić mecz. W każdym razie gdy było bardzo źle, to wszyscy poszli do walki, każdy dołożył cegiełkę. A gdy już się z Amerykanami biliśmy na całego, to kolejny bardzo istotny impuls dał też ktoś konkretny.
Tomasz Fornal oczywiście?
Tomasz Swędrowski: Ta jego przemowa hula po całym świecie i nic dziwnego, skoro już choćby premierzy się tym zajmują, ha, ha!
Ale generalnie mecz siatkarski składa się z kilku meczów – tak bym to powiedział. Widziałem, iż Amerykanie też sobie nie pomagali, psuli zagrywki i to był sygnał, iż się denerwują. Widziałem, iż patrzą po sobie, iż choćby Anderson dawał się wyprowadzić z równowagi i zaserwował w trybuny oraz wdawał się w dyskusje, a to jest człowiek spokojny, który nigdy się w takie rzeczy nie wdaje.
Wojciech Drzyzga: Wszystko rozgrywało się na tak dużych emocjach, iż mi trudno było uchwycić to przeistoczenie się naszych chłopaków. Kiedy komentujemy mecze Polaków, to oddajemy emocje, bo one i nas dotykają. Nie umiemy uciec od emocji i pozytywnych, i negatywnych. I pewnie w trakcie tego meczu nasze negatywne emocje dało się usłyszeć?
Tak, ale nie zdominowały przekazu. Choć przecież wydawało się, iż znikąd nie ma nadziei.
Wojciech Drzyzga: Tak, mówię właśnie o traceniu przez nas wiary. Bo ten mecz w pewnym momencie całkowicie wymknął się nam spod racjonalnych możliwości tłumaczenia. Zostawała nam tylko wiara. Nieracjonalna. Wszystkie dane – i wizualne, i liczbowe – pokazywały już, iż nie mamy prawa z Amerykanami wygrać, jeżeli coś dziwnego się nie stanie. I coś dziwnego się stało.
Co?
Wojciech Drzyzga: Ja nie wiem. Ale wiem, iż Nikola Grbić jest w czepku urodzony! I cała ta reprezentacja też. Na igrzyskach mieliśmy bardzo dużo kontuzji – Bieńka, Zatorskiego, Janusza, na początku Fornala w tym pierwszym, głupim, meczu z Egiptem, gdy nie wiadomo po co graliśmy podstawowym składem. Mieliśmy też na tych igrzyskach wielu zawodników nieprzygotowanych – tam było tyle rzeczy na „nie", iż wręcz nie do wiary jest, iż wyszliśmy z tego na „tak". Natomiast jeżeli pyta mnie pan, co się stało, iż odwróciliśmy mecz z Amerykanami, to ja panu nie odpowiem. W tym roku mija mi 50 lat, jak się zajmuję siatkówką, mam piękną, okrągłą rocznicę i mogę z tej okazji z ręką na sercu powiedzieć tak: „Wiem, iż wciąż o siatkówce kilka wiem". Wiem, iż to jest piękna gra. Jedyna porównywalna do tenisa, bo i tu, i tu nie ma wyniku, z którego nie możesz wygrać i przegrać. Ale taki powrót, w grze o taką stawkę, zdarza się raz na kilkaset meczów. Tu już byli niemal znani zwycięzcy, już ich hymn lekko zaczynała orkiestra grać, a jednak w ostatniej chwili flagi zostały zamienione. Siatkówka cholernie uczy pokory. I tego, iż kto wierzy i walczy, ma szanse do końca!
Panie Tomku, a pan jakim stażem się pochwali?
Tomasz Swędrowski: Grać zacząłem w 1977 roku, bardzo późno trafiłem do siatkówki, bo miałem wtedy 16-17 lat. W sumie jestem w tym sporcie od 47 lat, czyli to też ładny staż. I powiem szczerze, iż na takim poziomie emocji jak podczas półfinału z Paryża byłem tylko jeszcze raz – w 2006 roku, gdy odwróciliśmy mecz z Rosją na mistrzostwach świata w Japonii. Tam byliśmy bici przez dwa sety niemiłosiernie i tylko szaleńcy myśleli, iż wygramy. Ale tu było chyba jeszcze gorzej i chyba było jeszcze więcej emocji. Bo tam weszli zmiennicy – Piotrek Gruszka i Grzesiek Szymański - i nas uratowali, a tu wydawało się, iż nie mamy żadnego punktu zaczepienia, bo traciliśmy zawodników i nie zanosiło się, iż ktoś z ławki może odwrócić przebieg. Zatorski grający z kontuzją, Janusz przez kontuzję już niegrający, Bieniek przez kontuzję odpadł nam już przed tym meczem – naprawdę nie było widać punktu zaczepienia. Oczywiście przez te wszystkie lata było wiele fantastycznych spotkań rozegranych przez reprezentację Polski i zawsze będę pamiętał półfinał MŚ 2018 z USA albo mecz z Iranem na MŚ 2014, w którym Możdżonek postawił blok przy meczbolu w tie-breaku. Ale te dwa mecze są u mnie ponad wszystko, a półfinał z USA z Paryża zajął miejsce pierwsze, spychając na drugie pamiętne zwycięstwo nad Rosją.
„Amerykanie nie strzelili pięciu karnych" – panie Wojtku, pan tak powiedział, gdy po kontuzjach Zatorskiego i Janusza Amerykanie dali nam się dogonić, mimo iż prowadzili 2:1 w setach i odjeżdżali na początku czwartej partii na 7:3 i 9:5. Tę pańską wypowiedź rozumiemy wszyscy. Ale proszę, żeby pan rozszerzył wypowiedź o meczu kadry Wagnera z Kubą. Jakie analogie się panu nasunęły?
Wojciech Drzyzga: Nie miałem możliwości oglądać tego historycznego meczu z igrzysk olimpijskich w 1976 roku, ale gdy trafiłem do kadry jako młody chłopak, to słuchałem niekończących się opowieści starej gwardii o meczu z Kubą. „Wy to nie pamiętacie, jak było z Kubą" – było często powtarzanym hasłem. Tymczasem wszyscy już dobrze wiedzieliśmy, iż Kuba miała piłkę meczową, iż według opowieści kolegów Kubańczyk potężnie zbił w trzeci metr, a nasi zawodnicy już choćby nie próbowali tego bronić, tylko odwrócili się i zaczęli marsz na linię, myśląc, iż przegrali. Wtedy zobaczyli, iż kanadyjski liniowy stoi z chorągiewką do góry. Okazało się, iż Kubańczyk nie trafił w boisko! To był cud, starsi koledzy mówili, iż na tysiąc takich ataków ten Kubańczyk 999 by wpakował w boisko, bo nie musiał nigdzie celować, miał wszystko otwarte, mógł ładować w środek. Wcześniej jakąś niesamowitą obroną popisał się Tomek Wójtowicz – wszyscy mu pamiętali, jak wyciągnął piłkę, która podobno była nie do wyciągnięcia.
Patrząc na mecz z USA w Paryżu właśnie te opowieści mi się przypominały. A od pewnego momentu patrzyłem na graczy z Ameryki i widziałem, iż oni czują, iż coś im ucieka i nie wiedzą jak. Czytam dziś wywiady z nimi - mówią, iż strasznie cierpieli i nie umieją zrozumieć, co się stało. A nie wszyscy w ogóle mówią, bo nie kojarzę, żeby Anderson w miał ochotę się o tym wypowiedzieć. Amerykanie mieli wszystkie atuty, żeby nas gwałtownie odesłać do szatni po czterech setach. W pewnym momencie my nic nie mogliśmy, nic dobrego dla nas nie powinno się stać, a stało się coś wspaniałego. Ktoś powie, iż 1:2 w setach i 5:9 w czwartym to nie jest wynik zamykający, ale tu trzeba widzieć mecz, znać jego historię - my byliśmy po łomocie, po kontuzjach, z coraz gorszą naszą grą i z Amerykanami w euforii. Na czym my mieliśmy cokolwiek budować? Udało się dzięki dwóm-trzem dłuższym, wyszarpanym akcjom. Ale normalnie Amerykanie powinni się otrząsnąć i wrócić na falę. Zwłaszcza iż – jak pamiętam – hala była za nimi, doping szedł dla Amerykanów. Ogólnie doping był wyrównany, ale od pewnego momentu kibice USA mieli zdecydowanie więcej powodów, żeby się bawić i żeby głośniej wspierać swoich. My byliśmy coraz mniejsi na tym boisku, adekwatnie byliśmy już na dnie. Wiesz co, może mnie właśnie skusiłeś, żebym to jednak obejrzał, bo naprawdę nie wiem, jak my się podnieśliśmy! Ale finału z Francuzami to już na pewno nie obejrzę!
Ja też nie zamierzam!
Wojciech Drzyzga: Finał personalnie przeżywałem mocno, bo z Francją czuję się związany [we Francji Drzyzga grał, tam urodził się jego syn, Fabian - red.]. A skończyło się zbyt gładką porażką, mimo iż nasza drużyna miała tyle dziur, tyle problemów, tyle różnych trudnych historii. Ale mówię – wygrać z Francuzami już nie mogliśmy, to już byłby najczystszy cud, to już by była sprawa opatrzności a nie siatkarzy.
Panie Tomku, pan na gorąco mówił, iż będzie złoto – iż po takim półfinale musi być!
Tomasz Swędrowski: Tak wtedy myślałem. Ale za dużo mieliśmy dziur, za dużo kontuzji. A też Francuzi mieli łatwiejszą ścieżkę do finału. U nas zmęczenie dało o sobie znać. My w ogóle nie byliśmy w wybornej formie. Po półfinale użyłem choćby nieładnego słowa na opisanie tego, co zrobiliśmy. Powiem teraz delikatnie to samo: iż sztuką jest nie najlepiej grać i wygrać. Zawsze to będę powtarzał. To największa sztuka – myśmy nie grali cudownej siatkówki, a zdobyliśmy medal. Nasi zawodnicy sami przyznają, iż nie byli w najwyższej formie. Kaczmarek miał swoje problemy, Śliwka przez ponad sto dni nie grał przez złamany palec - no nie było łatwo. W ten sposób przezwyciężone trudności i medal, to jest takie osiągnięcie, iż tylko czapkę z głowy można przed tym zespołem zdjąć. A jak ktoś mówi, iż srebrny medal to porażka, to ja się zamykam i w ogóle nie będę na ten temat dyskutował. Albo powiem jeszcze tylko tyle: to był przełomowy rok w polskiej siatkówce. Pierwszy mieliśmy w 2006 roku, kiedy przyszedł trener Raul Lozano i po latach bez sukcesu zdobyliśmy srebro mistrzostw świata. Teraz mamy drugi przełom, bo po 48 latach wróciliśmy na podium igrzysk. W końcu przerwaliśmy czarną serię przegranych ćwierćfinałów [przegrywaliśmy olimpijskie ćwierćfinały w 2004, 2008, 2012, 2016 i 2021 roku - red.].
Wróćmy do półfinału z USA – panie Wojtku, pan już w połowie tie-breaka powiedział swoje słynne „Zakładam zegarek". Naprawdę wtedy miał pan pewność, iż wygramy?
Wojciech Drzyzga: E, trochę szarżowałem, ha, ha! Ale niczym nie ryzykowałem. Myślę, iż kibice, którzy lubią mój komentarz, lubią ten moment, gdy zakładam zegarek. Parę razy w ważnych momentach tak zrobiłem i to działało. Szczęśliwą koszulę też miałem, wszystko było na swoim miejscu – wszystkie amulety. Wiecie co? Ja sam chciałem usłyszeć te słowa i chciałem zacząć w nie wierzyć! A później kilku kibiców mi powiedziało, iż jak usłyszeli ode mnie, iż zakładam zegarek, to już byli spokojni. Słuchałem ich i tylko myślałem: "Aha, tak samo byliście spokojni, jak ja", ha, ha! Wierzę, iż dobre, ciepłe słowo może pomóc. Przy jakim wyniku ja to w ogóle powiedziałem?
Przy 8:5.
Wojciech Drzyzga: No to bardzo wcześnie, faktycznie. I bardzo ryzykownie. Ale była we mnie wiara, iż na boisku dzieje się coś magicznego dla nas.
Tomasz Swędrowski: Zaszarżował tak, iż aż go wtedy trochę przytrzymałem! 8:5 to jest taki moment, iż jeszcze drużyna musi zdobyć dwa punkty i dopiero wtedy na ogół wygrywa. Z 8:5 po zmianie stron bywa jeszcze, iż się wynik odwraca. To taka moja opinia wyrobiona na przestrzeni wszystkich lat komentowania. Ja się jeszcze wtedy bałem, jak będzie. Emocji przeżyłem co nie miara! Te igrzyska na zawsze zapamiętam. I każdemu polecam, żeby pojechał na igrzyska, jeżeli tylko będzie mógł.
Komentowaliście razem chyba już igrzyska w Tokio?
Tomasz Swędrowski: Robiliśmy je, ale z Warszawy. Bo był covid, bo za późno się firmy dogadały [Drzyzga i Swędrowski komentują igrzyska w Eurosporcie jako eksperci Polsatu Sport - red.] i już nie było czasu w wyrobienie akredytacji. Teraz z dużym wyprzedzeniem wiedzieliśmy, iż jedziemy i mogliśmy się odpowiednio przygotować.
Przy wyniku 14:10 tego niezapomnianego półfinału krzyczeli nasi kibice, krzyczeli siatkarze, i wy też zaczęliście krzyczeć. Aż zacząłem się śmiać, gdy usłyszałem, jak w tym momencie pan Wojtek mówi: „Może chociaż my zachowajmy spokój?", na co opanowany przecież zwykle pan Tomek krzyczy: „Nie! Nie ma żadnego spokoju!". Pamiętacie to w ogóle?
Tomasz Swędrowski: No tak, poniosło nas! Ale to chyba nic złego?
No jasne!
Tomasz Swędrowski: W końcówce nie było już mowy o wyłuszczaniu technicznych i taktycznych rzeczy, które się działy na boisku. To był tak dziwny mecz, który my nie wiemy, jak wygraliśmy, a Amerykanie nie wiedzą, jak przegrali. Takie mecze zdarzają się tylko raz na bardzo wiele lat. Emocje były ogromne, było ich mnóstwo, no i przez nas też to zostało uzewnętrznione. Wszystko w naszym komentarzu było naturalne, nic nie było sztuczne.
Wojciech Drzyzga: Ja choćby nie pamiętam, co myśmy w końcówce mówili, bo wtedy po prostu puszczają emocje, człowiek się strasznie cieszy, bo przeżywa coś wyjątkowego. Skomentowanie takiego meczu daje jedno z największych spełnień. Nie umiem powiedzieć, co mi jako komentatorowi smakowało najbardziej, bo skomentowanie pierwszego mistrzostwa świata było piękne, ale okazało się, iż drugie mistrzostwo jest tak samo smaczne. Srebrny medal MŚ w Japonii w 2006 roku po latach posuchy też dał niesamowitą radość. Byliśmy tam w euforii. A to srebro? Przed igrzyskami bardzo się bałem. Ukrywałem to. Nie chciałem mówić, iż jest źle, nie chciałem rzucać niepotrzebnych uwag, zwłaszcza iż moja sytuacja była specyficzna przez to, iż w kadrze nie było mojego syna. Ja z tym nie miałem problemu, iż Fabiana nie ma – trener na niego nie postawił i koniec tematu. Ale nie mogłem uwierzyć, iż jedziemy do Paryża w takim składzie, tak źle przygotowani, tak niepewni swego, mając takie dziury w składzie przez to, iż bierzemy nieodbudowanych chłopaków. Ja sam przed sobą kłamałem, dając wywiady. Mówiłem, iż jest okej, iż my jesteśmy mocni. A my nie byliśmy mocni na tych igrzyskach. Po czasie Grbić powiedział, iż zdawał sobie sprawę z tego, iż mogliśmy nie zdobyć medalu. Chłopaki też mówili jasno, iż to nie był ich top, iż daleko im było do formy z 2023 roku, gdy zmietli cały świat. Oni się niepokoili, iż nie mają formy, iż tracą kolejnych kolegów w kontekście pomocy, jaką powinni od nich dostawać. Przed igrzyskami podszedłem do Grbicia i powiedziałem: „Posłuchaj Nikola, nie przychodzę do ciebie i nie gadam, a widzę, iż fajnie mówisz, ale mój angielski jest słaby, z kolei ty nie mówisz po francusku, więc nie podchodzę. Ale ty nie odbieraj tego personalnie. Ja nie rozumiem twojej decyzji o skreśleniu Fabiana, ale ją szanuję, nie mam żalu i nigdy się na tobie nie odegram". Pogadaliśmy 10 minut, czekając na lotnisku na bagaże. interesujące było to, iż ludzie, którzy początkowo stali obok nas, odsunęli się na kilka metrów. Śmiałem się, jakie to musiało zrobić wrażenie, iż Drzyzga i Grbić rozmawiają już tyle czasu i jeszcze się nie biją, ha, ha! No ubawiłem się serdecznie. Natomiast po igrzyskach Nikoli pogratulowałem, bo doceniam jego ogromny wysiłek. Choć powiedziałem mu też, iż jeżeli na podstawie tych igrzysk chciałby napisać podręcznik, jak przygotować zespół do igrzysk, to ja bym takiego podręcznika nie polecał! Nikola uśmiał się szczerze. Koniec końców zdobył z nami medal i to jest najważniejsze.
Wracając jeszcze do półfinału z USA – wyszarpaliśmy ten medal po wejściu na taki poziom emocji, iż ja tego nie umiem zmierzyć. Przeżyłem ogromną radochę. Jej wybuch był taki, iż gdzieś tam nagrały się choćby niecenzuralne słowa. Co nam, zwłaszcza Tomkowi, ale mi też, się praktycznie nie zdarza. A już nie z mikrofonem przy twarzy, bo wtedy są pewne, święte, zasady. Niestety, po tym półfinale walnęło wszystko, wypaliło do spodu, ha, ha! Dobrze, iż to tylko jest na nagraniu youtubowym, iż nie poszło w transmisji. Chociaż myślę, iż po takim meczu ludzie by wybaczyli choćby siarczyste przekleństwo.
Spotykając naszych wicemistrzów olimpijskich rozmawiacie z nimi o tym meczu? Wspominacie jakieś akcje, momenty?
Tomasz Swędrowski: - Już nie, już teraz tematem jest tylko liga. Ja mam to szczęście, iż od 20 lat jestem częścią reprezentacji. Nie na igrzyskach, bo tam są takie obostrzenia, iż choćby lekarze nie mogli być z drużyną. Ale na innych turniejach jestem częścią zespołu, jeżdżę na Ligi Narodów, jestem przedstawicielem mediów. Widziałem nasze różne siatkarskie pokolenia i czasami sobie różne rzeczy powspominamy, ale tu na razie wszystko idzie tak, iż są serdeczne powitania i nikt już o igrzyskach nie mówi. Natomiast jeszcze każdy na pewno o nich myśli i jestem przekonany, iż kiedyś będziemy do Paryża wracali. A zwłaszcza do tego meczu z USA.
Wojciech Drzyzga: Mimo iż długi czas miałem syna w kadrze, to nigdy ani z nim, ani z innymi chłopakami nie wchodziłem w ich wewnętrzne sprawy. Wie pan, kiedy jesteśmy najbliżej? Gdy odbieramy bagaże z jednej taśmy. Ja nie śpię w hotelach z nimi. Tomek jest blisko, bo często jest członkiem ekipy, ale ja jestem gdzie indziej, z grupą polsatowską. Pewnie iż czasem zdarzają nam się takie kontakty, iż gdzieś razem wypijemy kawę, ale ja patrzę na nich i już widzę czy chcą rozmawiać, czy nie. Mam paru ulubieńców – lubię lekko dosypać soli na ranę Tomkowi Fornalowi czy Szalpuczkowi, ha, ha! I zawsze gdy czuję, iż zawodnik nie chce się otwierać, to ja nie chcę, żeby czuł się zmuszony opowiadać mi bajki, bo ja też żadnych bajek nie chcę słuchać. Generalnie staram się z zawodnikami nie wchodzić w zbyt bliskie relacje. Nigdy do nich nie dzwonię, nie zabiegam o kontakt. Nie jestem tatusiem jednego z nich, jestem dla nich w siatkówce jako Wojciech Drzyzga i oni to szanują albo nie szanują, to już ich proszę pytać. Ja oceniam ich pracę, wiem, iż ocena często jest traktowana jako krytyka, ale ja się do nich ani nie przymilam, jak jest dobrze, ani nie unikam kontaktu wzrokowego, jak jest źle. Wiem, iż mój komentarz bywał ostry, surowy, oceniający ich słabszy występ. Ale przecież to nie jest degradacja zawodnika. Gdy mówię, iż źle zagrał dany mecz, to nie znaczy, iż uważam, iż się do niczego nie nadaje. Bywały napięcia i ja ich rozumiem, bo oni są na dużych obciążeniach. Ale u mnie zasada jest prosta: wielu zawodników szanuję tak bardzo, iż to się nie zmieni nawet, jeżeli oni już nigdy czysto nie odbiją piłki. Natomiast jeżeli siatkarz odbija piłkę nieprawidłowo w dzisiejszym meczu, to powiem, iż dzisiaj to jest z jego strony dupa, a nie gra, choćby jeżeli będzie się nazywał Jagiełło i będzie królem. To jest podstawowa zasada mojego komentarza i tu się nic nie zmieni. Mimo iż miałem już różne oceny, miałem prośby, żeby trochę odpuścić, a choćby miałem takie konsekwencje, iż nie komentowałem meczów podczas mistrzostwa świata w Polsce. Ale okej, co cię nie zabije, to cię wzmocni.