W połowie listopada Skra Ladies Częstochowa rozegrała ostatni mecz w 2024 roku. Pokonała w nim KS Myszków 3:0 i awansowała do 1/8 finału Pucharu Polski. Świętowanie nie trwało długo. Dziewczyny wiedziały, iż to nie koniec pracy. Plan był jasny: żadnego wolnego, treningi do końcówki grudnia, później indywidualne rozpiski na święta i powrót do pracy zaraz po Nowym Roku. Chciały zrobić wszystko, żeby wiosną odrobić pięć punktów straty i utrzymać się w ekstralidze. Ale trenowały jeszcze tylko przez kilka dni. Później właścicielowi i prezesowi klubu Markowi Soberce nie udawało się wynająć boiska. - W przyszłym tygodniu już będzie. Szukam, rozmawiam - powtarzał, aż w końcu kompletnie urwał się z nim kontakt.
REKLAMA
Zobacz wideo Co z tym Superpucharem Polski? "Robimy z siebie kretynów. Nikt tego nie szanuje"
Piłkarki i trenerzy od kilku miesięcy nie dostają wypłat. W styczniu kilka zawodniczek straciło mieszkania, które wynajmował im klub, bo właściciele również nie otrzymywali pieniędzy. - Część dziewczyn rozwiązała kontrakt z klubem, inne opłaciły czynsz z własnej kieszeni, niektóre ratowały się jeszcze inaczej. Musiałyśmy wynieść się z około ośmiu mieszkań. Jedni właściciele domagali się wyprowadzki już po miesiącu zwłoki, inni dopiero po dwóch czy trzech - opowiada jedna z zawodniczek. - Prezes nie umiał zarządzać pieniędzmi i większość zawodniczek mieszkała pojedynczo, w kawalerkach. Delikatny absurd jak na realia polskiej piłki, gdzie zwykle mieszka się po kilka osób - opisuje.
Do prezesa Soberki dzwonili w styczniu wszyscy - właściciele mieszkań, piłkarki, trenerzy, współpracownicy klubu, rodzice dzieci trenujących w akademii, dziennikarze. Pisali SMS-y, szukali go w Częstochowie. Bezskutecznie. Drużynowy czat, początkowo zasypywany wiadomościami, stopniowo się wyciszał. Dziś nikt już nie pyta, kiedy będzie trening i co dalej. Gdy pod koniec stycznia odbyło się spotkanie z właścicielem, pojawiło się na nim zaledwie szesnaście piłkarek, mimo iż jesienią kadra była rozrośnięta do 31. Połowa drużyny rozwiązała kontrakty z winy klubu i znalazła już nowe drużyny.
- Prezes był kompletnie nieprzygotowany do rozmowy, nie potrafił odpowiedzieć na najważniejsze pytania, był punktowany na każdym kroku. Zabrakło konkretów, jasnego planu. Stwierdził, iż jeżeli zawodniczki, które jeszcze nie odeszły, zadeklarują grę w następnej rundzie, to jeszcze kogoś sprowadzi i jakoś ten skład zbierze. Próbował przekonać dziewczyny, które jeszcze nie odeszły, iż jeżeli zostaną, to może dostaną pieniądze. Po tym spotkaniu kolejne piłkarki poprosiły go o podpisanie papierów - opowiada trener Szymon Mlynek.
- Unikał odpowiedzi na pytania, nie umiał jasno powiedzieć, co będzie dalej i czy ma pieniądze chociażby na najbliższy miesiąc. Głównie trzymał się tego, iż dostanie dofinansowanie z miasta i - jak stwierdził - "możemy spróbować to pociągnąć do końca sezonu". Ale nie przedstawił jakiegokolwiek planu działania - uzupełnia jedna z piłkarek.
Mecz 1/8 finału Pucharu Polski z Pogonią Tczew, inaugurujący rundę wiosenną w kobiecej piłce, powinien się odbyć 13 lutego. Został jednak odwołany i rozstrzygnięty walkowerem na korzyść Pogoni po tym, jak Skra poinformowała PZPN, iż nie przystąpi do rywalizacji. Nic dziwnego - najważniejsze piłkarki odeszły, pozostałe od grudnia nie trenują, a trener nie ma z właścicielem kontaktu.
- Sytuacja jest dramatyczna. o ile musisz utrzymać rodzinę, masz niepełnosprawne dziecko, a od pięciu miesięcy klub ci nie płaci, to można się załamać. Powiem szczerze, sam mam firmę, zatrudniam kilka osób. Kiedyś, gdy klient zwlekał z zapłatą, to sprzedałem swój samochód, żeby mieć z czego wypłacić pracownikom pensje. Tutaj takiej determinacji nie widzę. Prezes miał się odezwać po zakończeniu rundy. Tymczasem w ogóle nie odbierał ode mnie telefonów od ostatniego meczu w listopadzie, aż do spotkania, które odbyło się pod koniec stycznia - mówi Szymon Mlynek. - Formalnie mam jeszcze kontrakt, ale szukam pracy. Nie wiem, czy uda mi się odzyskać pieniądze. Wysłałem już informację do piłkarskiego sądu polubownego PZPN - dodaje. Z informacji Sport.pl wynika, iż kilka piłkarek również planuje wnieść sprawę do sądu.
"Nikt nie wiedział, czym zajmuje się prezes, skąd ma pieniądze ani jaką prowadzi działalność"
Historia Soberki i Skry Ladies liczy zaledwie rok, ale mieści się w niej niemal wszystko - i początkowy entuzjazm, i wielki sukces, i bolesny upadek. W lutym 2024 r. na stronie Skry Częstochowa pojawił się komunikat informujący, iż nowy właściciel rozpoczął proces przejęcia żeńskiej drużyny. Był nim właśnie Marek Soberka, który został też prezesem zarządu. Drużyna zaczęła występować jako FC Skra Ladies, została wydzielona ze Skry Częstochowa i stała się samodzielnym klubem. Zyskała nowy herb, zaczęła występować w niebiesko-różowych barwach, a nowy właściciel przedstawiał się w wywiadach jako postępowy, światły i pokorny. - Nie ma u nas w klubie panów, nie ma pań, wszyscy mówimy sobie na ty. Chcemy, żeby była dobra atmosfera. Żeby można było otwarcie powiedzieć, jeżeli coś komuś nie pasuje. Jesteśmy otwarci na każdy interesujący pomysł. Nie jest tak, iż wszystko wiemy najlepiej. choćby ja, mimo iż wiele lat gdzieś tam grałem i zarządzałem klubem, to codziennie się uczę - mówił w lokalnym radiu Fiat.
Soberka nie był kojarzony ani w kobiecej piłce, ani w częstochowskim środowisku. Portal Kobiecy Futbol w ostatnich dniach porównał go choćby do Vanny Ly, tajemniczego inwestora, który w 2018 r. miał uchronić Wisłę Kraków przed upadkiem, ale ostatecznie - w jeszcze bardziej tajemniczych okolicznościach - z tego pomysłu się wycofał. W klubie wiedzieli o Soberce tyle, ile sam o sobie opowiedział. A opowieść szła tak: zaczynał grać w piłkę w latach 80. w dawnym województwie częstochowskim, gdzie jego ojciec zarządzał jednym z klubów, później przeniósł się do Kluczborka, a gdy rodzice wyprowadzili się do Niemiec, trafił do Stuttgartu, do młodzieżowej drużyny, której trenerem był Ralf Rangnick, obecny selekcjoner reprezentacji Austrii. W połowie lat 90. krótko grał we Freiburgu i w trzecioligowym Heidenheim, a karierę zakończył mając zaledwie 27 lat, po dwóch latach zmagania się z kontuzjami.
- Później wciąż zajmowałem się piłką. Raz mniej, raz więcej. W zależności od tego, na ile pozwalał czas - przedstawiał w radiu Fiat. - W ostatnich latach prowadziłem mniejszy klub, z którym mieliśmy kilka awansów. Zbudowałem sekcję kobiecą, drużyny dla dziewczyn, dwie drużyny mężczyzn i oldbojów. Do Polski wróciłem rok temu. Poza Skrą buduję jeszcze jedną firmę - mówił. Podczas rozmowy żonglował nazwiskami kolejnych osób, z którymi poznał się w Niemczech. Wymienił Joerga Schmadtke, byłego piłkarza i dyrektora sportowego m.in. Wolfsburga i Liverpoolu, Niko Kovaca, obecnego trenera Borussii Dortmund, jego brata Roberta, a także Gabora Kiralya, byłego węgierskiego bramkarza.
- Był znakiem zapytania. Nie było o nim żadnych klarowanych informacji. Nikt nie wiedział, czym zajmuje się prezes, skąd ma pieniądze ani jaką prowadzi działalność. Przedstawiał się jako zbawiciel. Wiele obiecywał, miał ogromne plany i bardzo ładnie potrafił o tym opowiadać. Ciągle podkreślał, iż grał w piłkę i wie, jak to powinno funkcjonować. Przekonywał piłkarki pieniędzmi, które proponował, bo jako beniaminek miałyśmy dobre pensje, mniej więcej na poziomie środka ligowej stawki. Dużo zawodniczek dołączało też ze względu na trenera Patryka Mrugacza, który świetnie nas prowadził - opowiada jedna z piłkarek.
Soberka finansował Skrę Ladies już od stycznia, a rozpoczęte w połowie lutego przejęcie klubu domknęło się na początku lipca. Po drodze Skra osiągnęła największy sukces w historii - awansowała do Ekstraligi, czyli na najwyższy poziom rozgrywkowy w Polsce. - Cały czas słyszeliśmy od Marka, iż to, co robiliśmy dotychczas, to jeszcze nic, bo teraz on pokaże, jak się tworzy projekty. No i w pół roku rozwaliliśmy cały projekt - mówi jedna z osób pracująca wówczas w klubie.
"W dniu treningu nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy trenować, o której, na jakiej nawierzchni, czy na całym boisku, czy na połówce"
Większość naszych rozmówców wskazuje lipiec jako moment, w którym klub zaczął zmierzać w niewłaściwą stronę. Zaczęło się od odwołania wyjazdu na obóz przygotowawczy w Kleszczowie, gdzie drużyna miała zagrać dwa sparingi. Zaraz po tej decyzji z klubu odszedł trener Patryk Mrugacz, a także jego asystent, trener przygotowania fizycznego i dwóch fizjoterapeutów - ludzie, którzy poprowadzili Skrę do awansu. - Prezes w kilku kwestiach nie dotrzymał słowa. Do tego dochodziły problemy ze sztabem, bo trener na początku przygotowań nie miał ludzi do pracy ani boisk do treningów. Stracił cierpliwość i odszedł, co prezesowi chyba było na rękę, bo trener Mrugacz walczył o swoje - mówi jedna z zawodniczek.
Sztab trenerski miał też dość ingerencji partnerki właściciela. - Próbowała zarządzać i rozliczać z pracy sztab, mimo iż kompletnie nie znała się na piłce. Fizjoterapeucie chciała udzielać rad, jak pracować z zawodniczkami, a to był człowiek, który wcześniej pracował u Marka Papszuna w Rakowie - opowiada nam jeden z byłych pracowników.
Jedenaście dni przed rozpoczęciem sezonu klub ogłosił, iż nowym trenerem zostanie Szymon Mlynek, mający spore doświadczenie w kobiecej piłce. - Przekonał mnie plan właściciela, czyli podbudowa pierwszej drużyny zespołami młodzieżowymi. Był zespół seniorski, a za nim zespoły do lat 16, U-13, U-11, U-9. Taką strukturę mają w Polsce trzy-cztery kluby. Do tego miałem mieć możliwość rozbudowania swojego sztabu, a poza byciem trenerem miałem też mieć wpływ jako dyrektor sportowy - tłumaczy.
- Sam początek był w porządku, ale gwałtownie zaczęły się problemy. Brak asystenta, brak analityka, którego potrzebowałem, nagle zmienił się trener przygotowania motorycznego i dotychczasowy został zastąpiony przez znacznie młodszego, jeszcze nie mającego uprawnień. Do tego doszedł brak stałego boiska do treningu. W dniu treningu nie wiedzieliśmy, gdzie będziemy trenować, o której, na jakiej nawierzchni, czy na całym boisku, czy na połówce. Organizacja była masakryczna, beznadziejna. Bardzo trudno było w takich warunkach przeprowadzić jakikolwiek mikrocykl. To nie wynikało z pracy sztabu, tylko z organizacji prezesa, który miał to załatwić wcześniej - mówi.
Piłkarki potwierdzają. Dochodziło do sytuacji, w których raptem na kilka godzin przed treningiem dowiadywały się, gdzie - i czy w ogóle - się on odbędzie. Soberka w rozmowie ze Sport.pl temu nie zaprzecza. - Nie mieliśmy swojego domu. Miało to wyglądać tak, iż będziemy korzystać z obiektu przy ul. Loretańskiej, który służył piłkarkom dotychczas. Ale to się nie udało. Boisko przy Loretańskiej mieliśmy dostępne czasowo, tylko dwa razy w tygodniu. Poza tym wynajmowaliśmy boiska w okolicy, czasami 30 km od Częstochowy, co logistycznie i czasowo było bardzo problematyczne. Wynajmowanie boisk jest kosztowne. Tym bardziej gdy wszyscy w mieście wiedzą, iż potrzebujemy tego miejsca do treningów. A już najtrudniejszy jest okres zimowy, gdy dostęp do boisk naturalnych jest niemal zerowy, natomiast do boisk ze sztuczną nawierzchnią bardzo ograniczony. Boisk jest niewiele, a klubów w Częstochowie trzynaście. Każdy szuka możliwości trenowania. Nie chcę komentować, czy mogliśmy dogadać się ze Skrą - mówi.
Wyniki meczów były odzwierciedleniem tego, jak klub funkcjonował na co dzień. Jedno zwycięstwo, dziesięć porażek i bilans bramkowy -37 dały na koniec rundy ostatnie miejsce w Ekstralidze i pięć punktów straty do bezpiecznego miejsca.
Jak to wyglądało od zaplecza?
Gdy pytamy kolejne osoby związane ze Skrą, co ich zdaniem doprowadziło do takiej sytuacji, zwykle zapada cisza. Nie ma jednego powodu. - Można napisać na ten temat pracę magisterską - słyszymy w jednej z rozmów. Problemy z wynajmem boiska i organizacją treningów były tylko najbardziej jaskrawym przykładem tego, jak niepoukładanym klubem była Skra Ladies.
- Wraz z rozwojem zespołu musi iść rozwój klubu na każdej płaszczyźnie. A my od zaplecza na pewno nie byliśmy gotowi na ekstraligę. Za awansem nie poszedł rozwój akademii, organizacji klubu, marketingu czy logistyki. Ten projekt rozwijał się tak prężnie, iż w pewnym momencie już nie można było liczyć na to, iż 3-4 zapaleńców będzie wszystko robić głównie charytatywnie. Za klubowe media odpowiadał np. jeden z rodziców piłkarki z akademii i człowiek z męskiej Skry, osoby, które miały swoje prace i siłą rzeczy miały ograniczony czas. Podobnie było z trenerami za sztabu. Oni też nie mogli wiecznie pracować za półdarmo, bo ten poziom wymaga już pracy na pełen etat. Nie istniał marketing, nie było relacji ze sponsorami. A przecież pieniądze same na koncie nie wylądują - mówi jeden z byłych pracowników.
- Zacząłbym od tego, jak w Częstochowie w ogóle taktuje się kobiecą piłkę. Najlepszym przykładem jest Raków, który w 2023 r., zaraz po awansie do trzeciej ligi, rozwiązał drużynę seniorek. W Skrze już wcześniej dziewczyny były kilka miesięcy bez wypłat. Gdyby Soberka rok temu nie zdecydował się na wykupienie Skry, to najprawdopodobniej już wtedy nie przystąpiłaby do rundy rewanżowej, więc nie byłoby też awansu do ekstraligi - słyszmy od kolejnego rozmówcy. - Przez pierwsze pół roku po zmianie właściciela wszystko wyglądało całkiem dobrze, pieniądze były na czas. Ale też przez te pół roku właściciel nie stworzył żadnej struktury i chciał wszystkim zarządzać sam. Tak się nie da. Jedna osoba nie da rady pozyskać sponsorów, ogarnąć spraw technicznych, zorganizować boisk, przejazdów, wszystkiego wokół meczów, zadbać o sztab, o transfery. Trzeba jeszcze pokazać się w ratuszu i pójść na radę miasta, gdy jest tworzony budżet. Zorganizować spotkanie w podstawówce, żeby zachęcić dziewczynki do gry w akademii. Na moje oko to praca dla siedmiu osób. Na pewno nie dla jednej. Ale tak to jest, jak nikomu się nie ufa. Organizacja była żadna, a przecież sponsorzy nie są ślepi. Widzą, jak klub funkcjonuje i co się wokół niego dzieje - opisuje.
O pieniądzach - publicznych i prywatnych - mówią kolejni rozmówcy. Niewielu potrafi zrozumieć, jak to możliwe, iż klub, który pierwszy raz w historii awansował do ekstraligi i nie miał w mieście konkurencji w kobiecej piłce, a przy tym prowadził akademię z drużynami w czterech kategoriach wiekowych, nie przyciągnął choćby garstki sponsorów, ani - tym bardziej - nie pozyskał żadnych dotacji.
- Nikt nie wie, co się stało. Prezes otrzymywał od nas dużo propozycji pomocy. Mówiliśmy, gdzie i jak uzyskać środki. Dawaliśmy wskazówki, co i jak zrobić. Przedstawialiśmy pomysły. Ale on chciał za wszystko odpowiadać sam. Współpracował tylko ze swoją partnerką. Wysyłaliśmy gotowe pomysły na sponsorów, namiary do firm. Informacje, jak pozyskać środki unijne, jak ubiegać się o dotacje z ministerstw. Przekazywaliśmy kontakty do osób, które zajmują się pozyskiwaniem takich pieniędzy. Dzisiaj jest naprawdę bardzo dużo możliwości pozyskania środków na kobiecą piłkę. Prezes mówił, iż szuka, iż rozmawia… Od listopada dało się załatwić kilkadziesiąt firm na sponsoring. To nie muszą być od razu wielkie przedsiębiorstwa na wielkie kontrakty - mówi trener Szymon Mlynek. I dodaje: - To już trzeba zapytać prezesa, dlaczego nie chciał z tego skorzystać.
Pytamy o to Marka Soberkę. - Problemy rozpoczęły wraz z nie do końca udanym przejęciem klubu. Umowy, które zostały wtedy zawarte, doprowadziły nas do bardzo trudnej sytuacji. W praktyce od 1 stycznia 2024 r. finansowaliśmy klub i nim zarządzaliśmy, ale formalnie nie było możliwości, żeby w połowie sezonu przejąć klub, dlatego zostały spisane umowy, na mocy których 30 czerwca miała nam zostać przekazana licencja od poprzedniego właściciela - Skry Częstochowa. Dostaliśmy ją jednak dopiero pięć dni przed startem sezonu, na początku sierpnia. To uniemożliwiło nam skorzystanie z dotacji z miasta i ministerstwa. Składaliśmy wnioski, ale prawnie nie mogliśmy otrzymać pieniędzy, bo nie byliśmy w posiadaniu licencji. Z kolei od czasu, jak otrzymaliśmy licencję, nie było już rozpisanych żadnych dotacji. Klub od początku stycznia 2024 nie otrzymał więc ani złotówki z jakichkolwiek środków publicznych. Dopiero dzisiaj mamy złożone dokumenty na dotacje miejskie, które będą rozpatrywane w marcu - tłumaczy.
- Znalezienie sponsorów nie jest łatwe. Finansowałem klub, ale nie mam już takiej możliwości. Miałem na to plan, z dzisiejszej perspektywy możemy powiedzieć, iż nieudany. Ale skoro po drodze odpadały kolejne pieniądze, które były uwzględniane w budżetowych planach, to trudno to było nadrobić - twierdzi.
- Prezesowi brakowało świadomości, jak to wygląda, a jak powinno wyglądać. Jak się to buduje, jakich narzędzi używa, z kim rozmawia - mówi Mlynek i podaje przykłady. - Dziewczyny miały choćby nie tyle kawalerki, co mieszkania, w których mieszały same. Podpisywane były kontrakty z osobami, których nie powinno być w składzie, przez co kadra miała aż 31 osób, kiedy 24-26 piłkarek to już jest dużo. Płace były najprawdopodobniej na poziomie czołowej piątki-szóstki w lidze. Jak na beniaminka to było bardzo dużo. Dziwna sytuacja. Tym bardziej iż prezes mógł pytać. Nie tylko ode mnie dostałby pomoc.
- Co by teraz dziewczyny nie mówiły, Marek to jest dobry gość. Może zapomniał zerkać na konto i nie zauważył, iż pieniądze za gwałtownie z niego znikają. Powynajmował kawalerki, zakontraktował dużo dziewczyn. Ale choćby na tym przykładzie: on nie wynajmował tych kawalerek z myślą, iż za nie nie zapłaci i narobi dziewczynom problemów. On chciał im dać jak najlepsze warunki. Nie mamy do czynienia z cwaniakiem, a wręcz z kimś, komu odrobiny cwaniactwa brakuje - podsumowuje jeden z byłych pracowników Skry.
Właściciel Skry Ladies tłumaczy. "Dla mnie osobiście sytuacja, która powstała, jest dużą tragedią"
W zeszłym tygodniu dzwoniliśmy do Soberki kilkukrotnie, na dwa numery. Początkowo - bez powodzenia. Właściciel Skry odpisał za to na SMS, obiecał oddzwonić. Rozmowa trwała ponad pół godziny. Pytaliśmy w niej przede wszystkim, kiedy ureguluje zaległości wobec piłkarek i jaki ma plan na najbliższe tygodnie. - Z piłkarkami, które nie rozwiązały umów, jestem w kontakcie. Z trenerem będą jeszcze prowadzone rozmowy. Jestem takim człowiekiem, który na koniec zawsze chce się wywiązać z tego, z czego trzeba. Sytuacja nie jest łatwa, ale chcemy wszystko uregulować tak, żeby zakończyć to w odpowiedni sposób - usłyszeliśmy.
- Cały czas działamy, żeby wystartować w meczu Pucharu Polski. To samo dotyczy ligi - mówił w zeszłym tygodniu, gdy odwołanie pucharowego meczu jeszcze nie było przesądzone. - Sytuacja jest bardzo ciężka, dużo kontraktów zostało rozwiązanych - przyznawał. - Musimy najpierw ułożyć kwestie infrastrukturalne. To jest podstawa. Dalej jest kwestia finansowania. Praktycznie codziennie rozmawiam w tej sprawie. Działamy, ale nie chcę szacować szans na powodzenie. Jedyna deklaracja, jaką złożyłem, była taka, iż jak najszybciej będę starał się uregulować zaległości wobec zawodniczek i pracowników klubu - mówił. - Mimo iż zaufanie wielu osób zanikło, to myślę, iż poszczególne nie zapomniały, iż przez długie miesiące to wszystko funkcjonowało w solidny sposób. Dla mnie osobiście sytuacja, która powstała, jest dużą tragedią. Miało to wyglądać inaczej. Inaczej też się rozpoczęło i funkcjonowało na początku - powtarzał.
- W kobiecej piłce nie ma możliwości zarobienia pieniędzy. Spółka FC Skra Ladies ma zapisy, iż wszelkie zarobki, jakie przyniesie, będą inwestowane bezpośrednio w klub, a nie wypłacane. To wszystko było tworzone dla użytku publicznego - podkreślał. - Szkoda, iż niektórzy ludzie próbują przeszkadzać nawet, jeżeli nie mają z tym nic do czynienia. Nie muszą pomagać, ale niech chociaż nie przeszkadzają. Na pewno w klubie była garstka ludzi, która chciała pomóc, ale była też garstka, która nie pomagała, tylko miała swoje gierki. Ale nigdy nie wypowiadałem się na temat innych osób i nie chcę tego robić też teraz - mówił Soberka.
A dlaczego w ostatnich tygodniach nie odbierał telefonu? - Częściowo było to związane z moją nieobecnością w kraju. Byłem za granicą, nie zawsze byłem osiągalny - mówił, a my zauważyliśmy, iż przecież za granicą telefony działają. - Nie każdy miał numer, którego używałem - odpowiedział.
Soberka podkreślał parokrotnie, iż ponosi winę za tę sytuację i popełnił po drodze błędy. Gdy zapytaliśmy, jakie konkretnie, odpowiedział: - Może niektórymi rzeczami trzeba było zająć się samemu, osobiście. Ale nie chcę dzisiaj wypowiadać się na każdy temat. Nie wszystkie informacje mogę na dzisiaj zdradzać.
Zauważyliśmy wtedy, iż większość naszych rozmówców mówiła coś przeciwnego i w jego niemal jednoosobowym prowadzeniu klubu wiedziała jeden z głównych problemów. - Zawsze chciałem się dzielić kompetencjami. Ale nie zawsze dana informacja docierała. Nie każdy wiedział, co ma robić. Trudno mi wypowiadać się na temat innych ludzi. Na pewno z mojej strony zostały popełnione błędy. Ponoszę za to odpowiedzialność. Tego nie cofnę. Staram się tylko jeszcze tę sytuację uratować - zapewnił.