Kibice pokazali, iż mają dość tego, co FIS robi ze skokami. Burza po PŚ w Zakopanem

4 godzin temu
Zdjęcie: Screen Eurosport


Podczas niedzielnego konkursu Pucharu Świata w Zakopanem mogło dojść do skandalu. Delegat techniczny zawodów Słoweniec Gabriel "Jelko" Gros zrobił wszystko, żeby wypaczyć jego wyniki. Teraz Międzynarodowa Federacja Narciarska (FIS) stara się tłumaczyć to, jak operował belką startową, ale robi to w bardzo nieudolny sposób. To, co zdarzyło się w niedzielę na Wielkiej Krokwi, było przykrym pokazem tego, jak źle dzieje się w nowoczesnych skokach.
Kibice mają dość tego, co robi się ze skokami narciarskimi. Ci najbardziej świadomi i zaangażowani w oglądanie sezonu Pucharu Świata po tym, co stało się w niedzielnym konkursie w Zakopanem, ruszyli wylać swoją frustrację do mediów społecznościowych. Gdyby FIS się nimi przejmował, to w poniedziałek w szwajcarskiej siedzibie federacji, w Oberhofen am Thunersee, odbyłoby się pilne spotkanie kryzysowe. Ale "na górze" nikt nie ma świadomości, jak krzywdzi się jedną z flagowych dyscyplin FIS. I jak reagują na to kibice.


REKLAMA


"Cyrk", "Dlatego tego nie oglądam", "To jest ewidentne przyzwalanie na niszczenie tego sportu" - tak wściekli kibice skomentowali to, co działo się w niedzielę na Wielkiej Krokwi. A odpowiedzialnego za całe zamieszanie Jelko Grosa nazwali np. "kretynem" i "oszustem".


Zobacz wideo Coming out polskiego skoczka! Kosecki: Mega szanuję taką postawę


Gros cudem nie wypaczył wyników PŚ w Zakopanem. Jego decyzja mogła być katastrofalna w skutkach
Czym Gros sobie na to wszystko zapracował? W pierwszej serii niedzielnej rywalizacji w Zakopanem Anze Lanisek skoczył - ruszając z 17. belki, to ważne - aż 145 metrów. Ustał tę próbę, a choćby udało mu się wykonać telemark przy lądowaniu. Jury (decyzję podejmują wspólnie szef konkursu - w Zakopanem Wojciech Jurowicz, asystent dyrektora Pucharu Świata Borek Sedlak i delegat techniczny - w tym przypadku Gabriel "Jelko" Gros - podczas konkursu zajmujący się głównie wysokością belki i sugerujący, co z nią zrobić - przyp.) natychmiast skróciło jednak długość rozbiegu, ustawiając 16. belkę. To jeszcze można zrozumieć, bo skok Laniska był daleki, trzy metry poza rozmiar skoczni. Choć wylądował bezpiecznie, to w ostatnich latach często w takich okolicznościach i tak belka "idzie w dół". Jednak interwencja Grosa jeszcze się nie skończyła.
Trzeba sobie zdać sprawę z tego, iż te 145 metrów Laniska były prawdziwą petardą. To nie był po prostu daleki lot, a taki, który był poza zasięgiem któregokolwiek z pozostałych zawodników. Wielu po konkursie zarzucało Jelko Grosowi, iż on zupełnie tego nie pojął.


To dlatego, iż widząc, jak daleko musieliby lądować kolejni skoczkowie, żeby wyprzedzić Laniska, zdecydował się im pomóc. Przed ostatnimi czterema zawodnikami pierwszej serii obniżył belkę jeszcze raz, z 16. do 15., w konsekwencji zapewniając im bonifikatę punktową. Warunki były nieznacznie korzystniejsze niż wcześniej - przez cały czas wiało z tyłu skoczni, ale już poniżej metra na sekundę. To sprawiło, iż dogonienie wyczynu Laniska stało się nieco bardziej możliwe. Nie naraziło go na utratę prowadzenia, ale zamykający pierwszą rundę konkursu Pius Paschke, Jan Hoerl i Daniel Tschofenig przy swoich dobrych skokach nie musieli mieć do Laniska tak kosmicznych strat, jak w przypadku, gdyby Gros nie wykonał ruchu belką. Nie wszystkim się to udało.


I ostatecznie Lanisek i tak prowadził po pierwszej serii z przewagą 11,9 punktu nad drugim Norwegiem Johannem Andre Forfangiem i 12,1 punktu nad Danielem Tschofenigiem z Austrii. Wydawało się, iż nie ma szans jej stracić. W drugiej serii popełnił jednak błąd, skoczył tylko 130 metrów i wypadł poza podium, kończąc zawody na czwartym miejscu. 4,1 punktu za podium i 11,5 punktu za zwycięskim Tschofenigiem. Czy pomimo drugiego słabego skoku byłby wyżej, gdyby nie obniżono belki w pierwszej serii? Tego się już nie dowiemy. I oczywiście: największe pretensje Lanisek może mieć do siebie, ale nie warto pomijać tego, co zrobił delegat techniczny konkursu.
Bo to, iż Jelko Gros zdecydował się skrócić najlepszym najazd w kluczowym momencie pierwszej serii, mogło mieć różne konsekwencje. Słoweniec był naprawdę o krok od wypaczenia wyników konkursu. Niedawny lider Pucharu Świata, Pius Paschke nie poradził sobie przecież przy skoku z niższej belki i nie awansował do drugiej serii. Jasne, iż tu dużą rolę odegrała jednak jego słabsza dyspozycja, ale przy skoku z wyższej belki pewnie w "30" by się znalazł. Należy też zadać sobie pytanie: co stałoby się, gdyby warunki na skoczni pogorszyły się na tyle, iż wpłynęłyby na rezultaty Hoerla i Tschofeniga? Przecież Gros miałby za mało czasu, żeby w odpowiedni sposób zareagować. Kto wie, być może Hoerla nie byłoby na podium, a Tschofenig tych zawodów by nie wygrał.
I nie, to nie tylko gdybanie. To przede wszystkim zwrócenie uwagi na to, do czego jedną decyzją mógł doprowadzić Gros. Czuję, iż do tych, którzy bronią go narracją "przecież nic się nie stało", jeszcze wszystko wróci jak bumerang, gdy Słoweniec wreszcie się doigra. I cudownego uniknięcia skandalu, jak w Zakopanem już nie będzie.
Pertile i Gros się tłumaczą. Ciągle mówią tylko o laserowej, zielonej linii na zeskoku
Po konkursie zapytaliśmy Anze Laniska, co pomyślał, gdy zobaczył, iż jego rywale będą mieli niższą belkę w podobnych warunkach, w których on oddał niemal perfekcyjny skok na Wielkiej Krokwi. - Cóż, starałem się skoncentrować na swoim finałowym skoku. Może choćby za bardzo, bo emocje były bardzo duże i popełniłem błąd techniczny w pozycji, przez który skoczyłem blisko i straciłem prowadzenie oraz podium. Ale o decyzjach jury czy sędziów nie myślę. Gdy byłem dzieckiem, ktoś mądrzejszy ode mnie wbił mi do głowy, iż ja to mam się martwić tym, żeby utrzymać telemark po lądowaniu - mówił słoweński skoczek.


- Przy decyzji o obniżeniu belki z pierwszej serii jury kierowało się tym, jak zachowywała się laserowa linia "to beat". To ważna kwestia, warta wzięcia pod uwagę - wyjaśnia w rozmowie ze Sport.pl Sandro Pertile, dyrektor Pucharu Świata. Przypomnijmy, iż szef światowych skoków twierdzi, iż ta wyświetlana na zeskoku linia to klucz do śledzenia nowoczesnych skoków. Tylko dzięki niej widz ma być świadomy, ile ma skoczyć kolejny zawodnik. - Czy to był adekwatny ruch? Szanuję decyzję jury, jak tę sędziego w piłce. Ocena, jak w przypadku wszystkich aspektów różnych zawodów, nastąpi dopiero po sezonie - dodaje Włoch.
O komentarz dotyczący obniżenia belki z 16. do 15. poprosiłem też samego Jelko Grosa. - Po skoku Laniska laserowa linia na zeskoku znajdowała się w granicach rekordu skoczni. A jury musi dać zawodnikom szansę wylądować skok bezpiecznie. Chodzi o zachowanie etyki w sporcie - napisał w odpowiedzi na pytanie Sport.pl działacz.
Gros nie chce żadnych rekordów, tylko skoki z telemarkiem. Pomaga skokom umrzeć
Po zawodach w Zakopanem nazwałem decyzję Grosa skandalem, żenadą i czymś obrzydliwym. Komentowałem, iż po tym, co zrobił, powinien zostać wykluczony z tego sportu na zawsze. I po jego tłumaczeniach tylko utwierdziłem się w tym, iż to prawda. A opinie o tym, iż Gros pomaga skokom umrzeć, tylko przekazują prawdę.


Nic w tych wyjaśnieniach się nie zgadza. Skoro po skoku Laniska widział, iż zielona linia jest wyświetlana za daleko, żeby zawodnicy mogli bezpiecznie wylądować próbę dającą szansę walki ze Słoweńcem, to dlaczego obniżył belkę jeszcze o jeden poziom tylko dla czterech ostatnich? Dlaczego nie wierzy, iż choćby tak daleki skok da się bezpiecznie ustać, skoro Lanisek, lądując dwa metry bliżej od rekordu skoczni, wykonał telemark. Przecież on się pojawił choćby w 2020 roku, gdy ten rekord - 147 metrów - ustanawiał Yukiya Sato! I w końcu: dlaczego Jelko Gros wszędzie musi wciskać swoją - według niego jedyną słuszną - filozofię skoków, która nie pierwszy raz zagroziła w Zakopanem sprawiedliwemu przebiegowi zawodów?


- Ustawiam belkę tak, żeby zawodnicy, którzy walczą o zwycięstwo, mogli wykonać telemark. To konieczne, bo to część gry. Zwłaszcza gdy różnice są niewielkie i bez punktów za styl nie dałoby się rywalizować z najlepszymi. W innym wypadku trenerzy zaczynają prosić o obniżanie belki - mówił w rozmowie ze Sport.pl Gros w zeszłym roku w Oberstdorfie.


Jelko Gros na tle skoczni mamuciej w Oberstdorfie Fot. Jakub Balcerski, Sport.pl


- Rekordy, dłuższe skoki? Przy wietrze pod narty, tak. Gdy wieje z tyłu, na zawodników oddziaływają zbyt duże siły. Czy w korzystnych warunkach pozwoliłbym na rekordy? Nie muszę. Wiem, iż ktoś i tak na pewno nas zaskoczy i poleci dalej niż się spodziewamy, poza rozmiar skoczni - opisywał Słoweniec. - Mówienie o rekordach jest dla tych wokół, może dla kibiców. Dla ludzi na poważnych stanowiskach jest konieczność zapewnienia zawodnikom możliwości wykonania telemarku - dodał działacz.
Skokowy "Pan Maruda" delegatem na igrzyskach. Apel do FIS: Nie dopuśćcie do tej kompromitacji
Te słowa są trochę śmieszne, trochę straszne, ale i trochę smutne. Zwłaszcza gdy zestawi się je z podejściem FIS do udostępniania rekordowych skoków w mediach społecznościowych. Robią to regularnie i chwalą się wynikami, a to raczej nie współgra z tym, jak mówi o nich Gros. Słoweniec wychodzi na "Pana Marudę" i "niszczyciela uśmiechów dzieci" z popularnego mema.


Z punktu widzenia kogoś, kto kocha widowiskowość skoków (oczywiście przy zdrowym, odpowiednim zarządzaniu konkursem): szkoda. Swoimi poglądami Gros jeszcze nikomu krzywdy nie robi. Toksyczne są dopiero jego działania. Czyli zbyt duża ingerencja w to, co dzieje się na skoczni. Gros stosuje metody, które nie tylko nie pomagają wykorzystać pełnego potencjału dyscypliny, ale w wielu przypadkach są wbrew pozostaniu fair wobec zawodników.


Na koniec apel. Na szczęście w Pucharze Świata Jelko Grosowi zostały w tym sezonie "tylko" zawody w Sapporo. To dobrze, więcej nie będzie im tu szkodził. Niestety, za rok zgodnie z ustaleniami FIS Gros ma poprowadzić konkursy igrzysk olimpijskich w Predazzo. A skoków narciarskich naprawdę nie stać na taki błąd i możliwą kompromitację na najważniejszej imprezie. Mam nadzieję, iż Sandro Pertile - choć po jego tłumaczeniu decyzji Grosa trudno w to uwierzyć - i inni "wszyscy święci" w FIS zdadzą sobie z tego sprawę. I w konsekwencji odbiorą rolę delegata technicznego Słoweńcowi, przekazując ją bardziej kompetentnej osobie. A Gros w Zakopanem niech najlepiej się już w ogóle nie pokazuje.
Idź do oryginalnego materiału