Kiedy sędzia Tasos Sidiropoulos zakończył mecz Polski z Litwą, kibice ryknęli z radości, z głośników na Stadionie Narodowym wybrzmiała piosenka "Freed from desire", a piłkarze Michała Probierza wspólnie, na środku boiska cieszyli się ze skromnego zwycięstwa 1:0 w pierwszym meczu kwalifikacji do mistrzostw świata.
REKLAMA
Zobacz wideo Żelazny: To będzie najnudniejszy dwumecz w historii reprezentacji Polski
Ale skłamalibyśmy, gdybyśmy napisali, iż tak pozytywna atmosfera na Stadionie Narodowym trwała przez całe spotkanie. Wręcz przeciwnie, przez większość meczu i kibice, i Michał Probierz niecierpliwili i irytowali się na to, jak grali nasi piłkarze. A grali słabo i zwycięstwo nad 142. drużyną na świecie wyszarpali w samej końcówce. W porównaniu do koszmarnej jesieni w wykonaniu naszej kadry zmian na razie nie widać.
Gwizdy na Narodowym
Gwizdy na Stadionie Narodowym w trakcie meczu Polaków, to ostatnio codzienność. No bo i czym tu się zachwycać? W piątek najbardziej zniecierpliwieni kibice nie wytrzymali choćby kwadransa. Pierwsze oznaki niezadowolenia pojawiły się już w 13. minucie, kiedy po wolnej i bezproduktywnej akcji Polacy kolejny raz stracili piłkę.
Chociaż dzięki inicjatywie stowarzyszenia "To my Polacy" atmosfera na Stadionie Narodowym miała być gorąca jak nigdy, to gwizdy pojawiały się co najmniej tak często jak głośne przyśpiewki. Tuż przed przerwą, po katastrofalnym podaniu Jakuba Modera na aut, irytacja kibiców sięgnęła zenitu i gwizdać zaczęło kilkanaście tysięcy wkurzonych grą Polaków kibiców.
W przeciwieństwie do gry drużyny Probierza na trybunach pozytywnych momentów jednak nie brakowało. Jednak ani przyśpiewka "Lewy gol", ani dobrze znana "My chcemy gola" nie poprawiły gry reprezentacji Polski. Nie pomogło też biało-czerwone flagowisko, które pojawiło się na sektorze organizującym doping w 15. minucie.
Im dłużej trwał mecz, tym większa stawały się irytacja i zniecierpliwienie kibiców. Kibiców, którzy kolejny raz, zamiast zachwycać się grą kadry Probierza, gwizdali i buczeli z niezadowolenia. Selekcjoner zapewniał o pozytywnym rozwoju naszej drużyny, ale mecz z Litwą kolejny raz zadał kłam jego słowom.
Po przerwie kibice nie wytrzymali. O ile drugą połowę zaczęli od gwizdów, o tyle w końcówce użyli już bardzo ostrych słów. "Polska grać, k***a mać" - zaczęli krzyczeć fani w 74. minucie, zaraz po tym, jak Litwini zmarnowali stuprocentową okazję do zdobycia bramki.
Ostatecznie fani mogli wyjść usatysfakcjonowani, bo Polacy wymęczyli zwycięstwo 1:0. Ale przez zdecydowaną większość czasu gra kadry Probierza pozostawiała wiele do życzenia.
Irytacja Probierza
Zresztą na Stadionie Narodowym niecierpliwili się nie tylko kibice. W trakcie pierwszej połowy złe emocje udzieliły się też Probierzowi, który przed meczem z Litwą i na jego początku emanował spokojem. Przez pierwsze minuty spotkania nasz selekcjoner obserwował grę, siedząc na ławce rezerwowych, ale długo jednak na niej nie wytrzymał.
Po raz pierwszy Probierz podniósł się w 12. minucie, kiedy przekazał instrukcje Kamilowi Piątkowskiemu. Obrońca wypożyczony do tureckiej Kasimpasy mecz zaczął źle. A to wykonał wślizg, którym nie przeciął podania rywala, a to niedokładnie podał do Matty'ego Casha. Być może Probierz chciał uspokoić zawodnika, który na początku spotkania był wyraźnie nerwowy.
W trakcie pierwszej połowy selekcjoner irytował się jednak coraz mocniej. W 38. minucie Probierz, stojąc przy linii bocznej, tylko odwrócił się w kierunku ławki rezerwowych i bezradnie rozłożył ręce. To było zaraz po tym, jak Polacy, zamiast strzelać, tylko wymieniali bezsensowne podania na wysokości litewskiego pola karnego.
Tuż przed przerwą Probierz wściekł się raz jeszcze. Tym razem po tym, jak Polacy nie wykorzystali okazji do przeprowadzenia szybkiego kontrataku. Zamiast błyskawicznie wznowić grę z autu, nasi zawodnicy zastanawiali się, kto ma go wykonać, a w tym czasie Litwini zdążyli wrócić na swoją połowę i ustawić się w defensywie.
Drugą połowę Probierz w całości oglądał już na skraju swojej strefy. I aż do 81. minuty przeważnie stał z rękoma w kieszeniach. Selekcjoner ożywił się dopiero po golu Lewandowskiego. W tym momencie na pewno i jemu, i nam spadł kamień z serca, bo byliśmy o krok od kompromitacji.
Spokój Litwinów
Irytacja Probierza nie mogła jednak dziwić. Zwłaszcza iż okazji do zaskoczenia Litwinów nam brakowało. Chociaż nasi piątkowi rywale to dopiero 142. drużyna w rankingu FIFA, która jesienią przegrała sześć meczów z rzędu w Lidze Narodów, to w Warszawie zaprezentowała się zaskakująco dobrze i odważnie.
W czwartek na konferencji prasowej zapowiadał to zresztą selekcjoner Litwinów Edgaras Jankauskas. - Musimy uwierzyć, iż wszystko jest możliwe. Bez tego nie mamy co choćby wychodzić na boisko - mówił zdobywca Ligi Mistrzów z FC Porto z 2004 r.
- Nie przyjechaliśmy tutaj tylko walczyć. Chcemy utrzymywać się przy piłce, chcemy wyjechać stąd z punktami. Zdajemy sobie sprawę z jakości polskiej drużyny, ale jesteśmy dojrzałym zespołem, który wierzy we własne umiejętności - dodawał.
Słowa to jedno, a mecz drugie, jednak trzeba oddać Jankauskasowi, iż na konferencji nie kłamał. Litwini dokładnie wiedzieli, jak chcą grać i nie przestraszyli się ani reprezentacji Polski, ani atmosfery na Stadionie Narodowym.
To, co w grze Litwinów zaskoczyło najbardziej, to spokój i kultura. Chociaż zawodnicy Jankauskasa większość czasu spędzili na własnej połowie, to nie było w nich ani strachu, ani paniki. Litwini wyprowadzali piłkę spod swojego pola karnego podaniami po ziemi, nic nie robiąc sobie z prób pressingu reprezentacji Polski. Trudno było też dopatrzeć się indywidualnych błędów w obronie.
Ale Litwini nie tylko mądrze, spokojnie i dobrze się bronili, ale też próbowali wyprowadzać szybkie kontrataki. Ich pomysł polegał głównie na długich podaniach do napastnika słoweńskiego Celje Armandasa Kucysa. I chociaż ich ataki często kończyły się niepowodzeniem, to bardziej należy zrzucać to na braki w jakości piłkarzy, a nie pomysłu na grę. Tego Litwinom na pewno nie brakowało. W przeciwieństwie do nas.
Cash godny pochwały
"Może coś mu się stało?" - zastanawiali się dziennikarze na trybunie prasowej w 68. minucie, kiedy w miejsce Casha na boisku pojawił się Jakub Kamiński. I nie chodziło o to, iż zawodnik Wolfsburga, który asystował przy golu Roberta Lewandowskiego, nie może odmienić gry Polaków, ale o to, iż Probierz posadził na ławce rezerwowych najlepszego zawodnika naszej drużyny.
Bo jeżeli w piątkowy wieczór którykolwiek z zawodników podstawowego składu zasłużył na pochwałę, to był to właśnie wahadłowy Aston Villi. Cash na powrót do kadry czekał rok i przez blisko 70 minut udowodnił, iż na stratę takiego piłkarza naszej drużyny po prostu nie stać.
Już w pierwszej połowie 27-latek był najbardziej aktywnym z reprezentantów Polski. jeżeli drużynie Probierza udało się już stworzyć jakiekolwiek zagrożenie pod bramką Litwinów, to wynikało ono właśnie z ofensywnej aktywności Casha.
Zawodnik Aston Villi biegał od jednego do drugiego pola karnego na prawej stronie boiska. Cash nie tylko bezmyślnie dośrodkowywał jak jego vis a vis - Przemysław Frankowski - ale też sam starał się zagrażać bramce Edvinasa Gertmonasa. Tak jak w 65. i 66. minucie, kiedy dwukrotnie oddawał celne strzały.
Szkoda, iż w jego ślady nie poszli inni. Na krytykę zasłużyli wszyscy kadrowicze, ale część zawiodła wyjątkowo. Formy z ostatnich meczów z Feyenoordzie nie zaprezentował Jakub Moder, beznadziejnie zaprezentował się Sebastian Szymański, niewidoczny był Karol Świderski, a Lewandowski mógł tylko bezradnie rozkładać ręce.
Aż do 81. minuty, kiedy w końcu dostał dobre podanie i zdobył bramkę na 1:0. Bramkę, która co prawda dała nam minimalne zwycięstwo z Litwą, ale niesmak i tak pozostał.