Kibice nie wytrzymali po meczu Polek. W końcu pokazali, co myślą o Lavarinim

3 godzin temu
Zaczęło się bajkowo, potem pojawił się strach przed powtórką z koszmaru, ale na koniec znów była bajka - tak z perspektywy trybun wyglądał mecz polskich siatkarek o trzecie miejsce w Lidze Narodów. Biało-Czerwone przeszły długą drogę w turnieju finałowym w Łodzi, ale skończyło się zwycięstwem 3:1 nad Japonkami. A kibice pokazali, co myślą o trenerze Stefano Lavarinim.
Najpierw było wymęczone środowe zwycięstwo w ćwierćfinale Ligi Narodów z Chinkami 3:2, potem szybka i przykra dla oczu przegrana z Włoszkami 0:3. Mecz o trzecie miejsce z Japonkami miał nie tylko zmazać złe wrażenie po sobotnim laniu, ale też dać odpowiedź na pytanie, czy są poważne powody do niepokoju o polskie siatkarki na niespełna miesiąc przed mistrzostwami świata. Odpowiedź była taka, na jaką czekało ponad 10 tysięcy kibiców w Atlas Arenie, choć po drodze był też moment złości Polek i Stefano Lavariniego.


REKLAMA


Zobacz wideo 5. miejsce polskich siatkarek na uniwersjadzie. Karolina Drużkowska: Cieszymy się


- Na ten moment jest mi ciężko i smutno. Co prawda przegrałyśmy z Włoszkami, ale bardzo nam to ciąży, bo stało się to w domu, przy tak dużej publiczności. Życzyłabym sobie, byśmy skończyły jutro z medalem. Nie dla samego medalu, ale właśnie dla tej publiczności. Nie pamiętam, kiedy poprzednio byłyśmy na podium w imprezie rozgrywanej w kraju - zastanawiała się Malwina Smarzek po sobotnim spotkaniu z mistrzyniami olimpijskimi, w Biało-Czerwone w żadnym z setów nie zdobyły choćby 20 punktów.
Otóż Polki czekały na to 5775 dni, od mistrzostw Europy 2009, w których wywalczyły brązowy medal. A teraz dodatkowo potrzymały serię - po raz trzeci z rzędu zameldowały się na najniższym stopniu podium LN.
Przed niedzielnym meczem, będąc kibicem Biało-Czerwonych, można było mieć w głowie sporo znaków zapytania. Nie tylko ze względu na styl w poprzednich spotkaniach w Łodzi. Ale też mając w pamięci występ Polek w poprzednim pojedynku przeciwko Japonkom - dwa tygodnie temu przegrały 1:3, a ich gra pozostawiała bardzo dużo do życzenia. Ułatwieniem był zaś fakt, iż Azjatki pięciosetowy bój półfinałowy zakończyły dobrze po godz. 22 i do walki z Polkami musiały przystąpić po niespełna 18 godzinach.
Nieraz w niedzielę widać było u Japonek brak energii, a przy drużynie tak mocno bazującej na szybkości i dynamice bardzo krótki czas na regenerację to całkowite podcięcie skrzydeł. Różnica pod względem warunków fizycznych jest ogromna. Gdy zawodniczki obu ekip stały blisko siebie przy siatce, to można było odnieść wrażenie, iż drużyna seniorek mierzy się z juniorkami.
Japonki co rusz nadziewały się na blok Polek. Wymowny był obrazek, gdy po jednym z nich Agnieszka Korneluk w charakterystyczny dla siebie sposób celebrowała punkt w tym elemencie, przyklękując na jednym kolanie, a po drugiej stronie siatki na kolanach była zatrzymana przez nią przeciwniczka.


- Witajcie w naszej bajce - można było usłyszeć słowa piosenki puszczonej przez DJ-a, gdy ekipa gospodarzy prowadziła 19:10 po kolejnej "czapie" na Japonkach.
Ta bajka została przerwana w drugiej partii. Przy wyniku 2:7 słychać zaś było z trybun "Niedobrze, niedobrze". A niektórzy zaczęli wspominać o środowym koszmarze, czyli okresie wielkiej niemocy w spotkaniu z Chinkami. Lavarini wściekał się najpierw, gdy jego zawodniczkom nie udawało się zatrzymać rozkręcających się rywalek. Ferhat Akbas z kolei aż wpadł w euforii na boisko, gdy Japonki wygrały długą akcję i objął prowadzenie 17:14. Po chwili zaś obaj szkoleniowcy zgodnie bili brawo obu drużynom za zaciętą wymianę z efektownymi obronami. Z punktu cieszyły się wtedy Polki, które systematycznie zmniejszały straty. Gdy zniwelowały je to jednego "oczka", to Lavarini aż kopnął piłkę, za co został gwałtownie przywołany przez sędziego. Ale Biało-Czerwonym nie pomogło choćby objęcie prowadzenia w końcówce tej partii (22:21 i 23:22).
Po przegraniu tej odsłony zebrały się w kręgu i przez chwilę dyskutowały. To samo zrobiły przed rozpoczęciem meczu. Można było odnieść wrażenie, iż przypominają sobie słowo, które powtarzały zgodnie razem ze szkoleniowcem po sobotnim meczu, czyli "zapomnieć". W trzecim secie wcieliły to założenie w życie. Co prawda jeszcze na początku trzeciej partii to japońskie rezerwowe tańczyły z radości, ale dość gwałtownie zabawa przeniosła się do kwadratu Polek.
W sobotę, gdy drużyna Lavariniego przyjmowała kolejne ciosy, to momentami na trybunach panowała cisza. Tym razem doping ani na chwilę nie ustawał. choćby wtedy, gdy w secie numer cztery Polki roztrwoniły kilkupunktową przewagę i mogło się zrobić nerwowo. Na parkiecie nie brakowało wtedy złości i łapania się za głowy po nieporozumieniach, ale Biało-Czerwone to wszystko przetrwały. Dlatego potem Lavarini zaciskał z satysfakcją pięść, a po hali do końca niosło się znów "Witajcie w naszej bajce".


Po ostatnim punkcie zdobytym przez Magdalenę Stysiak Polki i ich fani wpadki w euforię. Na trybunach zaś najpierw niosło się "Dziękujemy, dziękujemy", a po chwili "Stefano, Stefano". To chyba wystarczy za odpowiedź na pytanie, czy fani wybaczyli Biało-Czerwonym wcześniejsze męczarnie.
Idź do oryginalnego materiału